Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mafia narodziła się w Trójmieście. Właśnie mija 10 lat od zastrzelenia "Nikosia", a sprawców brak

Filip Orlewicz
W 1992 r. Wydział ds. Przestępczości Gospodarczej Komendy Stołecznej Policji w Warszawie, dostał cynk, że w hotelu Holiday Inn w Warszawie Nikodem S. będzie sprzedawał kradzionego mercedesa.

W 1992 r. Wydział ds. Przestępczości Gospodarczej Komendy Stołecznej Policji w Warszawie, dostał cynk, że w hotelu Holiday Inn w Warszawie Nikodem S. będzie sprzedawał kradzionego mercedesa.

Urządzono zasadzkę, „Nikoś” został tymczasowo aresztowany. Następnego dnia, gdy przewożono go do warszawskiej komendy w Pałacu Mostowskich, skorzystał z zamieszania podczas parkowania więźniarki i zniknął. Pół roku później policjanci dostali kolejną informację, że pojawi się przed blokiem na warszawskim Żoliborzu. Ponownie zrobili zasadzkę. „Nikoś” wpadł, gdy z ochroniarzem podjechał pod dom czarnym BMW. Prokuratura postawiła mu zarzut usiłowania sprzedaży kradzionego mercedesa, posługiwania się fałszywym paszportem i ucieczki z konwoju. Skazano go na 2 lata więzienia. Krótko po procesie wyszedł na wolność za dobre sprawowanie. Odsiedział w sumie rok. W Trójmieście był już wtedy legendą, pracował na niego cały półświatek, a on brylował w towarzystwie, grał w kasynach, inwestował w nieruchomości. W 1994 roku oczyszczony z zarzutów, przeprowadził się z Edytą do Trójmiasta i wziął z nią ślub w USC we Wrzeszczu.
Po kilku latach nieobecności znowu nie poznawał Trójmiasta. Wszędzie handlowano narkotykami, przez porty w Gdańsku i Gdyni przechodziły transporty kokainy, na których łapę trzymał pruszkowski gang, mający tu swojego rezydenta.
W 1994 roku celnicy brytyjscy w Liverpoolu na pokładzie statku „Jurata”, załadowanego w Wenezueli, znaleźli 1246 kg kokainy o wartości 370 milionów dolarów ukrytych w beczkach ze smołą, które miały trafić do Polski. Policja zorganizowała prowokację. Wydobyła kokainę z beczek, które puste przez Gdynię, trafiły w głąb kraju. Za transportem stała grupa pruszkowska.
W styczniu 1994 r. na kontenerowcu „Lublin II” w gdyńskim porcie odkryto 517 kg kokainy. Nadawcą była firma z Ekwadoru. Odbiorcą Janusz H., prezes firmy z Gdańska. Skazany został na 10 lat wiezienia. Już wcześniej złapała go amerykańska straż graniczna na pokładzie panamskiego kutra, na którym znaleziono marihuanę wartą kilka milionów dolarów. H. skazany został wtedy w USA 30 lat więzienia, wyszedł po odbyciu jednej czwartej kary, wrócił do Polski i robił swoje.
Pod koniec 1995 r. pracownik Bałtyckiej Wyższej Szkoły Humanistycznej w Koszalinie zorganizował siatkę kurierską, która szmuglowała z Nepalu haszysz. Grupa miała swojego rezydenta w Kathmandu. Narkotyki trafiały do Niemiec, Szwajcarii, Danii i Norwegii. Kurierzy przewozili je w specjalnych gorsetach, jednorazowo niosąc na sobie 2-20 kilogramów. Za jeden kurs dostawali 1-2 tys. dolarów. W ten sposób przeszmuglowano blisko 300 kilogramów haszyszu i jego pochodnych. Wyroki zapadły w 2002 roku, pomysłodawcy trafili na 10 lat do więzienia.
Amfetaminą handlował Wiesław K. „Schwarzenegger”, były ochroniarz „Nikosia” i odbiorca kradzionych aut, zastrzelony w maju 1997 r. na gdańskim Przymorzu.
To tylko kilka przykładów, choć policyjne kartoteki pękają od nich w szwach.
****
Nikodem nie chciał podporządkować się pruszkowskiemu gangowi, który bardzo ostro wszedł ze swoimi interesami na trójmiejski rynek. Był u siebie, w Trójmieście miał posłuch, czuł się pewnie. A i Pruszków za „Nikosiem” nie przepadał. W sierpniu 1994 r. kilkunastu tamtejszych gangsterów zostało zatrzymanych podczas brawurowej akcji antyterrorystów na sopockich tarasach. Winę za to przypisali „Nikosiowi” i nigdy mu tego nie darowali. A on chyba nie doceniał szybko rosnącej potęgi podwarszawskiej grupy. Ciągle myślał, że jest najważniejszym gangsterem w Polsce. Niestety, mylił się. Podobno w narkotykowy biznes zdecydował się wejść krótko po pierwszym zatargu z Pruszkowem. Wcześniej o narkotykach nie chciał słyszeć. Jedni twierdzą, że musiał iść z duchem czasu, inni, że narkotyki spodobały mu się odkąd sam zaczął je brać.
- Wtedy „Nikoś” zbratał się w Wołominem, który był w ostrym konflikcie z Pruszkowem – twierdzi jeden z jego dawnych znajomych. - Wszedł w kontakt z Wiesławem N. „Wariatem”, bratem „Dziada” uważanego za szefa wołomińskiej grupy. „Wariat” miał dostarczać „Nikosiowi” amfetaminę produkowaną przez gang. On miał zapewnić jej przerzut do Skandynawii. „Dziad” miał powód, by dopiec pruszkowskiemu gangowi. We wrześniu 1992 r., kiedy stosunki Pruszkowa z Wołominem były przyjacielskie, w małej wiosce koło Nowego Dworu policja zatrzymała tira z przemycanym spirytusem. Do aresztu trafił Henryk N. „Dziad”, Andrzej Z. „Słowik” i Marek M. „Oczko”. Dwaj ostatni o wpadkę oskarżyli „Dziada” i żądali wyrównania strat. „Dziad” odmówił. Tak zrodził się konflikt, który miał pochłonąć mnóstwo ofiar w całym kraju. W tym czasie do Polski wrócił „Wariat”, którego „Nikoś” znał od dawna. Konflikt Pruszkowa z Wołominem zaostrzał się, więc „Wariat” poprosił o pomoc „Nikosia”. A ten się zgodził.
To jedna z wersji. Druga mówi, że „Nikoś” narkotykami zainteresował się już na początku lat 90. Trudno było z jego charakterem przepuścić taką okazję zarobku. Zwłaszcza, że wydziały do walki z przestępczości gospodarczą, mające zajmować się zwalczaniem przemytu, akurat w 1989 roku zostały zlikwidowane, reaktywowano je dopiero trzy lata później.
Osoby związane blisko z „Nikosiem” sprowadzały narkotyki. Tak było nie tylko w przypadku „Schwarzeneggera”, ale na przykład Andrzeja J. „Hollanda”, rugbysty, byłego kapitan Lechii Gdańsk, z którym „Nikoś” utrzymywał kontakty od lat 70., kiedy to poznali się na Węgrzech. „Holland” ściągnął do Polski 111,5 kg kokainy z Kolumbii, która miała potem trafić na rynek niemiecki.
****
Tymczasem stare, wielokrotnie zawieszane z powodu zniknięcia bohatera, śledztwo przeciw Nikodemowi z 1985 roku, znowu nabrało tempa. Stało się tak po tym, jak strona polska zwróciła się do niemieckiej o akta spraw związanych z Nikodemem S. „Nikoś” został oskarżony o kierowane grupą przestępczą, która w latach 1982-88 ukradła z Niemiec 27 luksusowych aut. Akt oskarżenia, obejmujący pięć osób, trafił do sądu 29 listopada 1995 r. Pół roku później ruszył proces. By nie trafić do aresztu „Nikoś” wpłacił kaucję. Proces nigdy się nie skończył, nie udało się nawet odczytać aktu oskarżenia, choć próbowano to uczynić siedem razy. Zawsze kogoś brakowało – a to oskarżonego, a to adwokatów. Kolejna rozprawa zapowiedziana została na 26 maja 1998 r. Jednak główny bohater już wtedy nie żył.
Gangsterski trup w Polsce zaczął ścielić się gęsto od 1995 roku. Z danych policji wynika, że zginęło wtedy 15 osób, podejrzewanych o niezgodne z prawem czyny. Kulminacja przypada na 1998 r., kiedy to życie tracą 33 osoby, a wśród nich „Wariat” z Wołomina zastrzelony w lutym przez pruszkowski gang, „Nikoś” zastrzelony w kwietniu, Lesław H. „Siwy”, porwany i prawdopodobnie zabity w sierpniu - kolega Nikodema z Budapesztu, z którym przyjaźnił się do śmierci. Ryszard G. „Glinka” vel „Tata”, znajomy Nikodema, o którym mówiło się, że przejmie interesy po jego śmierci zabity zostaje we wrześniu w Gdyni. Dwa lata później w Zakopanem ginie „Pershing”. W czerwcu 2000 r. uprowadzono Sławomira M., bossa półświatka z Gdyni, którego nigdy nie odnaleziono.
****
Od roku 1996 r. prawą ręką i człowiekiem do zadań specjalnych „Nikosia” jest Daniel Z. „Zachar”. Stworzył on grupę złożoną z kilkunastu gangsterów gotowych na każde skinienie. Są w niej osoby znane z tzw. klubu płatnych zabójców, którego proces toczy się właśnie przed gdańskim sądem. Ale o tym napiszemy w kolejnych odcinkach. Z tą grupą „Nikoś” wchodzi w interesy wykraczające poza Trójmiasto. Kontaktuje się z Markiem M. „Oczko”, szefem szczecińskiego gangu, w lutym skazanym na 25 lat więzienia. - Spotykaliśmy się w warszawskim Mariottcie – zeznał podczas procesu „Oczko”. – „Nikoś” przychodził tam w towarzystwie aktora Olafa Lubaszenki.
W 1997 r. na ekrany wszedł bowiem film „Sztos” - debiut reżyserski Olafa Lubaszenki. „Nikoś” zagrał w nim epizodyczną rolę, ale opowiedział wiele faktów ze swojego życia.
- Był akurat w kasynie, mieliśmy tam zdjęcia i to wszystko. Nie gangsterzy grają w moich filmach, a pojawił się tam jeden i to przez krótką chwilę - broni się przez zarzutami Olaf Lubaszenko.
Producentem była firma Sting, której współwłaścicielem był Wojciech K., niegdyś zwany „Kurą”, „Nikoś” był potem gwiazdą festiwalu filmów fabularnych w Gdyni. Bawił gości na bankietach, pozował do zdjęć ze znanymi aktorami. Kiedy „Sztos” wchodził na ekrany, odcinał kupony od swoich legalnych interesów - firmy ubezpieczeniowej, spedycyjnej i… brał coraz więcej kokainy.
****
Było piątkowe południe 24 kwietnia 1998 r. Klub nocny „Las Vegas” mieści się przy obwodnicy w Gdyni Chwarznie. Jego właścicielem był Marek K. Mówiło się, że lokal przejął za długi, których narobił u niego poprzedni właściciel. Klub o tej porze powinien być zamknięty, jednak na prośbę Nikodema, Marek K. otworzył go i udostępnił salkę dla specjalnych gości. „Nikoś” przyjechał w towarzystwie Wojciecha K. „Kury” i jego małżonki oraz swojej żony Edyty. Obchodzili spóźnione imieniny Wojciecha, noc spędzili na imprezie w jednej z gdyńskich restauracji. Dalsza część zabawy pierwotnie miała się przenieść do posiadłości Wojciecha K. w Orlem pod Wejherowem. Ostatecznie jednak zmieniono plany.
Tuż przed godz. 12 do „Las Vegas” wszedł zamaskowany mężczyzna. Dobrze znał rozkład pomieszczeń i bezbłędnie trafił do salki bankietowej. Nikodem zginął od pierwszego strzału w skroń, choć zabójca oddał do niego jeszcze pięć kolejnych w głowę i brzuch. Wojciech K. ranny został w nogi, trafił do szpitala. Lekarze orzekli, że cudem przeżył, bo kula tylko o kilka milimetrów minęła tętnicę. Kobietom nic się nie stało. Przy „Nikosiu” nie było „Zachara”, który w ostatnich latach życia nie odstępował go niemal na krok.
Według różnych, niekoniecznie wiarygodnych pogłosek, w dniu śmierci Nikodema po Trójmieście krążyło… kilka ekip zabójców. Jego śmierć była na rękę kilku grupom gangsterskim z całej Polski. Spekulowano, że miała z nim na pieńku tzw. łódzka ośmiornica, która miała zlecić zabójstwo Pawłowi J. „Paszy”. Gangsterzy mieli się obawiać, że Nikodem będzie chciał zwrotu okupu za porwanego przez łodzian mężczyznę, który miał być znajomym „Nikosia” z dawnych lat. Śledztwo wykazało, że „Pasza” tego nie zrobił.
Potem podejrzewano „Krakowiaka”, ale ta hipoteza szybko upadła, bardziej byli przyjaciółmi niż wrogami. Mówiono o Zbigniewie W. „Carringtonie”, szefie przemytników z południowo-zachodniej Polski, powiązanym z Pruszkowem, któremu Nikodem wszedł kiedyś w drogę wplątując się w najkrwawszą gangsterską wojnę na południu Polski, w której zginęło 16 osób. Chodziło o wpływy ze spirytusu.
Brano też pod uwagę Daniela Z. „Zachara”, który jako przywódca młodych wilków, miał chcieć przejąć władzę nad Trójmiastem. Choć proces tzw. płatnych zabójców, któremu przewodził „Zachar”, nadal się toczy przed gdańskim sądem, nie wygląda to na prawdopodobne. Wreszcie podejrzewano gang z Pruszkowa. Tę wersję potwierdza świadek koronny w procesie Jarosław S. „Masa”, który właśnie swoich szefów miał obarczyć winą za zlecenie zabójstwa Nikodema S.
Zakładano także, że śmierć „Nikosia” może mieć związek z zabójstwem generała Marka Papały. Z informacji, do jakich dotarł w ubiegłym roku tygodnik „Wprost” wynika, że Nikodem zginął, bo znał szczegóły spisku na życie generała, a nawet na zlecenie Edwarda M., polonijnego biznesmena z Chicago, pomagał szukać wykonawcy. Papała zginął w czerwcu 1998 r., „Nikoś” tylko dwa miesiące wcześniej. Zaczęło się od tego, że „Nikoś” krótko przed śmiercią był podejrzewany o udział w zabójstwie znanego lichwiarza, obsługującego warszawskie kasyna. Zginął na kilka dni przed planowaną przez policję akcją zatrzymania go. Śledczy przypuszczają, że gdyby do niego doszło, Nikodem, zagrożony wysokim wyrokiem za zlecenie morderstwa, zdecydowałby się na współpracę z policją, a przy okazji ujawniłby plany dotyczące zabójstwa generała.
Śledczy, prowadzący sprawę generała Papały, byli pewni, że „Nikoś” mógł maczać w nim palce. Oparli nawet na tym wniosek o ekstradycję Edwarda M. do Polski, ośmieszony zresztą przez stronę amerykańską. Oskarżenie M. oparło się na jednym filarze - zeznaniach Artura Z. „Iwana” przed gdańskim sądem przy okazji procesu klubu płatnych zabójców. Zeznania „Iwana” poparte miały być zeznaniami Andrzeja Z. „Słowika”, członka pruszkowskiego gangu, który miał skontaktować Edwarda M. z Nikodemem. „Iwan” stwierdził, że Edward M. 4 i 12 kwietnia 1998 r., czyli kilkanaście dni przed zabójstwem Nikodema, spotkał się w hotelu Marina w Gdańsku z bossami trójmiejskiego podziemia, by zaplanować zamach na Papałę. Jego zdaniem, zleceniodawcami zabójstwa mieli być Edward M. i Jeremiasz B. „Baranina”, szef tzw. ośrodka wiedeńskiego polskiej mafii. M. w porozumieniu z „Baraniną”, miał przyjechać do Gdańska i spotkać się tu z Nikodemem S., by szukać człowieka, który mógłby zabić Papałę. W spotkaniach mieli też uczestniczyć Andrzej S. „Słowik” i Ryszard B. Edward M., jego zdaniem, miał pokazywać fotografię Papały, mówić że jest on „wielką przeszkodą do dalszych interesów” i oferować za jego odstrzelenie 40 tysięcy dolarów.
- „Nikoś” twierdził, że za planem morderstwa stały wysoko postawione osoby – zeznał „Iwan”. - Po spotkaniu w Gdańsku z Nikodemem udaliśmy się do Warszawy, gdzie ten miał się spotkać z M. w hotelu Mariott. Na parkingu zobaczyłem M. w towarzystwie dwóch mężczyzn o imionach Józef i Jacek.
„Iwan” w czasie śledztwa zidentyfikował owego Józefa, jako pokazanego mu na zdjęciu Józefa S., emerytowanego generała SB.
Jednak zeznania „Iwana” amerykański sędzia ocenił jako mało wiarygodne, ponieważ Edward M miał być w tym czasie z rodziną na Kajmanach. Trudno je też było zweryfikować. „Nikoś” już nie żył, „Słowik” im zaprzeczał, Ryszard B. nie chciał nic mówić.
Temu, kto zlecił zabójstwo „Nikosia”, mogło też chodzić o wielkie pieniądze. Tir z przemyconymi z Niemiec papierosami przynosił 300 tysięcy dolarów zysku. Na sprzedaży kilograma kokainy zarabiało się 70 tys. dolarów. Okup za zwrot właścicielowi skradzionego auta oscylował w granicach tysiąca dolarów. To były pieniądze, za które warto było zabijać.
Hipotez jest wiele. Do tych, o których napisaliśmy, dorzucić można jeszcze kilka mniej prawdopodobnych. Jednak prawdę zna tylko zabójca. Dwa lata po śmierci Nikodema S. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku umorzyła śledztwo z powodu niewykrycia sprawców. - To porażka – przyznała w 2000 r. Maria Kamirska-Jeżowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. - Był taki moment, kiedy wydawało się, że mamy sprawcę – Ukraińca Siergieja S. Jednak wnikliwe czynności procesowe z jego udziałem nie potwierdziły tej wersji.
Akta zabójstwa Nikodema S., uważanego za twórcę polskiej mafii, spoczęły w archiwum Sądu Okręgowego w Gdańsku. Choć od jego śmierci minęło właśnie 10 lat, trudno powiedzieć, czy kiedykolwiek poznamy odpowiedź na czyje zlecenie zginął.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto