Mafia narodziła się w Trójmieście

Choć od strzelaniny w nocnym klubie "Las Vegas", kiedy to zabity został Nikodem S. pseudonim "Nikoś, uważany za ojca chrzestnego polskiej mafii, właśnie mija 10 lat, ani sprawcy, ani zleceniodawcy nie udało się dotąd ustalić. Prokuratura uznała to za swoją porażkę, opasłe tomiska akt wylądowały w sądowym archiwum. Czekają, że może kiedyś pojawi się nowy wątek i będzie można do sprawy wrócić, choć upływający czas sprzymierzeńcem nie jest.

Sprowokowani okrągłą rocznicą śmierci gangstera-legendy, postanowiliśmy przyjrzeć się też innym trójmiejskim przestępcom i ich powiązaniom z kolegami po fachu w kraju. W cyklu, który właśnie zaczynamy, opiszemy gangsterów działających w naszym otoczeniu, bo właśnie na Wybrzeżu, a nie w Pruszkowie, czy Wołominie narodziła się polska mafia. To tu zadomowił się Nikodem S. „Nikoś”, to on jako jeden z pierwszych wyruszył do Budapesztu, gdzie wszystko się zaczęło...

Początki wielu starej daty gangsterów były podobne. Najpierw zajmowali się handlem walutą, naruszając tym obowiązujące w PRL prawo. Potem znaleźli lepsze źródło dochodów, równie nielegalne. Były nim kradzione w zachodniej Europie samochody. Ale czasy się zmieniały, rynek nasycił się luksusowymi autami, a policja stawała się bardziej skuteczna. Wtedy przerzucili się na przemyt spirytusu, narkotyki, fałszowanie pieniędzy, handel żywym towarem, wymuszenia okupu, ściąganie haraczy, porwania.

Tyle, że rządzący jeszcze na początku lat 90., kiedy to już trup ścielił się gęsto, bagatelizowali istnienie zorganizowanych grup przestępczych, walcząc nie z mafią, która rozpełzała się na cały kraj, a z… samym jej określeniem. W tamtych czasach grunt do działania gangów był bardzo podatny. Milicja dopiero przeistoczyła się w policję, tracąc wszystkie tzw. osobowe źródła informacji, bo chciano jak najszybciej odciąć się od pogrążonych w niesławie funkcjonariuszy i agentów SB. Gangsterzy w latach 70. i 80., kiedy to uzyskanie paszportu do łatwych nie należało, dziwnie bez problemu go otrzymywali.

Jeździli najpierw do Budapesztu, potem do Hamburga, który stał się mekką złodziei samochodów. Bywali tam „Nikoś”, „Wariat”, „Oczko”, „Masa”. Rządzący w krajach Europy Zachodniej zachodzili w głowę, dlaczego Polska nie wprowadza narzędzi tam sprawdzonych i skutecznych w wyłapywaniu przestępców – prowokacji policyjnej, przesyłki kontrolowanej, czy instytucji świadka koronnego. Polacy tłumaczyli, że za bardzo kojarzą się z minioną epoką komuny. Wprowadzili je dopiero w 1997 roku. Jednak do tego czasu zdążyły urosnąć gangsterskie fortuny, które lokowane były często w legalne przedsięwzięcia. Sam gangster przestał już być obwieszonym złotem dresiarzem w adidasach, jeździł mercedesem i wszedł na salony. Z czasem przestępcy zmienili styl działania.

Niemal całkowicie zrezygnowali ze strzelanin na ulicach i podkładania bomb. Wcale to jednak nie znaczy, że gangów jest dzisiaj mniej, są za to lepiej zorganizowane. W opublikowanym ostatnio raporcie Centralne Biuro Śledcze podało, że w Polsce działa obecnie 246 gangów: 217 polskich, 28 międzynarodowych i jeden rosyjskojęzyczny. Grupy przestępcze, zajmujące się dotąd przestępczością kryminalną, przerzuciły się gospodarczą. Dziś króluje przemyt papierosów i narkotyków, handel paliwami oraz wyłudzania podatku VAT i unijnych dotacji. CBŚ ostrzega przed wzrostem przemytu kokainy, heroiny i amfetaminy, bo polskie gangi nawiązały współpracę z kolumbijskimi kartelami oraz tureckimi i bułgarskimi handlarzami narkotyków, które mają u nas swoich rezydentów. Mafia działa dzisiaj po cichu, bez rozgłosu, co nie znaczy, że mniej skutecznie. Niestety....