Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marsz śmierci z KL Stutthof

Barbara Szczepuła
Wycieńczeni więźniowie KL Stutthof pędzeni przez esesmanów spotykają się zimą 1945 roku na pomorskich drogach z uciekającymi przed Armią Czerwoną bauerami z Prus Wschodnich. Wracamy autem z Krynicy Morskiej.

Wycieńczeni więźniowie KL Stutthof pędzeni przez esesmanów spotykają się zimą 1945 roku na pomorskich drogach z uciekającymi przed Armią Czerwoną bauerami z Prus Wschodnich.

Wracamy autem z Krynicy Morskiej. Rozbawieni i roześmiani po dobrej kolacji w restauracji nad brzegiem morza. Krewetki po kaszubsku - palce lizać. Noc mroźna, lodowata mgła ogranicza widoczność, więc jedziemy wolno…

- Minus piętnaście - mówi M., patrząc na termometr umieszczony na tablicy rozdzielczej samochodu. I wtedy w światłach auta z tej mlecznej, jakby syberyjskiej mgły, wyłania się kamienna bryła z czarnym napisem "Stutthof".

Wydaje mi się nagle, że z mgły wypływają tysiące ludzi podobnych do sopli lodu, którzy jak duchy suną szosą w stronę przeprawy przez Wisłę. Nie ma końca straszny ten korowód, przypominający Sąd Ostateczny, bo ludzie wyglądają jakby na dźwięk trąb archanielskich wstali z grobu i ruszyli przed siebie, a brama obozu ciągle wypluwa następnych i następnych…

***
Wśród nich Felicjan Łada z Gdyni. Numer 18 252, blok piąty. Jak inni niesie zamarznięty na kamień kawałek chleba, przytula go do siebie, jakby chciał go rozgrzać swoim równie zimnym ciałem.

Tamtej zimy, na początku 1945 roku, mróz dochodził do dwudziestu stopni Celsjusza i trzymał całymi tygodniami, jakby niebo nie miało litości dla tych ludzkich szkieletów, licho odzianych i słaniających się z głodu i wycieńczenia. Szli dzień i noc, potykając się o trupy tych, którzy wyszli z obozu przed nimi, i którym zabrakło sił, więc esesmani dobijali ich strzałem w głowę.
Czerwona plama rozlewała się po śniegu… Jedna, druga, dziesiąta, setna…

Szli dalej, nie oglądając się na leżących na drodze towarzyszy niedoli, bo kto słabł, zostawał, ociągał się, zwalniał, tego z miejsca dostrzegało czujne oko esesmana, który kierował broń w stronę marudera. Ordnung przede wszystkim.

Nikt nie wiedział, dokąd gnali ich wachmani, jedni mówili, że do Gdańska, inni - że do obozu Neuengamme pod Hamburgiem, oni sami też chyba nie mieli jasności, działali w jakimś amoku, obezwładnieni strachem przed Armią Czerwoną, której nadejście zwiastowały dalekie grzmoty armat.

***
Felicjan Łada nie marznie tak strasznie, bo udało mu się w obozie zdobyć płaszcz. Gdy dociera do Mikoszewa, całą kolumnę więźniów z piątego bloku esesmani spychają z szosy, bo drogą jadą wozy uciekinierów z Prus Wschodnich. Patrzą na wypasione, silne konie bauerów spod Allenstein i Königsberg, na wozy wyładowane workami z jedzeniem, kankami z mlekiem, skrzyniami, kuframi i pierzynami, na których osłonięte specjalną budą śpią dzieci i siedzą kobiety opatulone w futra i kożuchy. A oni stoją po kolana w śniegu w swoich łachmanach ledwo okrywających ciała, patrzą otępiali w głąb nocy i powoli zamarzają …

Słyszy płacz. Obok niego przechodzi młoda Niemka, ciągnąc dziecięce saneczki, na których siedzi mały chłopczyk, a za nimi wlecze się niewiele starsza dziewczynka. Kobieta zatrzymuje się, bo brak jej sił. Opowiada, że poprzedniego dnia natrafiła na trupa swojego męża. Leżał zamarznięty pod drzewem. Pracował w Landschutzu, czyli policji pilnującej porządku. Jak to się stało, że akurat on zamarzł? - krzyczy przejęta własnym nieszczęściem. Boi się Rosjan, boi się, że daleko bez pomocy męża nie ucieknie. Ale na próżno szuka współczucia u ludzi, którzy przeżyli obozowe piekło i widzieli rzeczy, od których bieleje włos: kobiety i mężczyzn wpychanych do komór gazowych, wieszanych, rozstrzeliwanych, bitych, głodzonych, poniżanych.

Kto widział "muzułmanów" wychudzonych i lekkich jak motyle, których nawet łagodny wiosenny wiaterek porywał w górę i rzucał o ziemię, i już się podnieść nie mogli, i nigdy już nie wstali, ten nie wzruszy się losem Niemki opłakującej męża. A bauerki pędzące wozami pełnymi jedzenia, którym muszą schodzić z drogi, budzą złość i nienawiść.

***
Myśli o swoim ojcu, którego nazywał tatuńciem. Ojciec zmarł z wycieńczenia i chorób 27 kwietnia 1943 roku, a jego ciało spalono w krematorium. Syn nie zdołał się z nim pożegnać, porozmawiać przed śmiercią, żeby zapamiętać jego ostatnie słowa. Zawsze się myśli o ostatnich słowach umierającego. Co mówił, odchodząc z tego świata? Zapewne coś ważnego. W majestacie śmierci człowiek mówi o sprawach najistotniejszych. Ale czy "majestat śmierci" to odpowiednie określenie do tego, co działo się w KL Stutthof, gdzie sprofanowano i zhańbiono także śmierć? Może ojciec wyjaśniłby, czy dobrze robili, działając w organizacji? Czy nie żałuje, że wciągnął do niej synów? A gdyby byli bardziej ostrożni i lepiej konspirowali, może nie trafiliby do obozu? Może, może…

Nieszczęście przechodzi z pokolenia na pokolenie. Dziadkowi po powstaniu styczniowym car zabrał mająteczek, potem tatuńcio, jako działacz PPS-Frakcji Rewolucyjnej, tuż przez pierwszą wojną światową wylądował koło Archangielska nad Północną Dźwiną… Im więcej o ojcu myśli, tym bardziej jest przekonany, że powiedziałby mu przed śmiercią to samo, co wyszeptał, gdy spotkali się w listopadzie 1942 roku w KL Stutthof. Choć tatuńcio, którego do obozu wsadzono już w lipcu, musiał przeżyć szok, gdy zobaczył Felka na placu apelowym, zachował zimną krew, przytulił go tylko na moment i powiedział z mocą: Staraj się przeżyć!

***
Kolejny nocleg w baraku na lotnisku w Pruszczu. W sąsiednim śpią wynędzniałe kobiety. Blokowy przyprowadza dziewczynę, wciąga ją na swoje łóżko… Kopuluje na oczach pozostałych mężczyzn. Jedni odwracają się z niesmakiem, inni dopingują do działania, jeszcze inni myślą: jaka musiała być głodna i zdesperowana, że za kawałek chleba zgodziła się na dodatkowe upokorzenie? Felicjan przypomina sobie inną kobietę, która w obozie proponowała jednemu z funkcyjnych więźniów swoją szesnastoletnią córkę za papierosa. - Ona jeszcze nie była z mężczyzną - zachęcała. Przypomina to sobie, ale się nie dziwi, nie potępia, w obliczu koszmaru, jakiego normalny człowiek wyobrazić sobie nie zdoła, nic nie zaskakiwało, choć może ten przypadek jednak tak, skoro będzie go pamiętał przez długie lata.

***
Przechodzą przez Kolbudy. Mieszkańcy zbierają się przy drodze. Młody więzień idący przed Felicjanem widzi swoich bliskich stojących przy furtce rodzinnego domu. Wyskakuje z szeregu. Seria z karabinu maszynowego. Chłopak pada u stóp matki. Następny mimo to skacze w bok, wpada w gromadę ludzi, przewraca się, pędzi dalej przez obejście, znika we wrotach stodoły. Esesmani nie gonią go, kolumna musi maszerować dalej.

Schnell, schnell.
Zadymka się wzmaga, Felicjan kuli się i osłania się głowę. Idą jakimiś bocznymi drogami. Ile może być stąd kilometrów do Gdyni?

Wraz z rodzicami i bratem od lat mieszkał w Gdyni, ojciec przed wojną pobudował tam dom, ale zaraz w październiku 1939 roku Niemcy ich z tego domu wypędzili. Rodzina pochodzi z Zagłębia, trochę więc koczowali u babci w Sosnowcu, ale wkrótce - na własne nieszczęście - wrócili do Gdyni… I nie wiadomo dlaczego, przypomina sobie swojego profesora historii z gimnazjum, zwanego Cubą, który ucząc swoich uczniów myślenia lubił im zadawać pytanie: dlaczego? Dlaczego upadło Cesarstwo Rzymskie? Dlaczego Napoleon wyprawił się na Moskwę? Czy Cuba umiałby teraz odpowiedzieć na proste pytania: Dlaczego obozy? Dlaczego krematoria?

KL Stutthof unieważnił pytanie profesora Cuby. Kto się zaczynał zastanawiać nad swoim losem, rozczulać, przeklinać zły los, ten szedł w komin. A krematorium działało dzień i noc bez przerwy, bez odpoczynku. Ważne było tylko jedno pytanie: Jak przeżyć? I dlatego nie było żadnych sentymentów. Jedni drugim podkradali jedzenie, wyrywali większą pajdę chleba, zlizywali z ziemi krople chudej zupy, żebrali o łyżkę robaczywej kapusty, pazurami walczyli o kawałek szmaty, byle tylko czymś okryć chude ciało.

Nie robić głupstw. Wyczuwać sytuację. Pracować. Po apelu śpiewać głośno piosenki o wytęsknionym Heimacie. Kto milknie, po całym dniu pracy, nie ma siły by się wydzierać, dostaje na koźle dwadzieścia pięć pałek na goły tyłek.

***
Wreszcie opuszczają teren dawnego Wolnego Miasta Gdańska, wchodzą na polską ziemię.
Wieś nazywa się Niestępowo. Kaszubi starają się pomóc więźniom, przekazują sobie z ust do ust to, co usłyszeli od księży w kościołach: "Stutthof idzie!". Stoją przy drodze i rzucają chleb i gorące kartofle. Esesmani natomiast robią się coraz bardziej nerwowi, coraz bardziej się boją, czują nienawiść Kaszubów w mijanych wsiach. Więc coraz częściej strzelają, już nie kilku więźniów zabijają dziennie, ale kilkudziesięciu…

Felicjan widzi tych trzech młodych Rosjan, którym wydawało się, że bez trudu dobiegną przez niewielką łączkę do krzaków, ale nie wzięli pod uwagę, że utkną w głębokim śniegu. Jak kuropatwy odcinali się od białej połaci pola…

Raz, dwa, trzy - padali po kolei…

***
Trupy do pieca w krematorium wsadzano na blaszanych noszach. Nogami do przodu. Ale zdarzało się, że gdy ogień zaczynał lizać stopy, człowiek uznany za zmarłego podrywał się, łapał rękami za drzwiczki pieca i bronił się przed wepchnięciem go do środka. Blokowy Zielonka musiał mu te ręce łamać, a to trwało, powodowało niepotrzebne przerwy w pracy. Blokowy Zielonka nazywał się w rzeczywistości Zelenke i był potworem. Lubił się znęcać nad ludźmi. Osobiście wieszał więźniów na placu apelowym. A ten jehowita? Kopał go tak długo, aż ten przestał się ruszać.

Felicjana skierowano najpierw do pracy w Waldkommando, czyli do lasu, a potem do Gewehrkommando, czyli do warsztatów naprawczych broni, a na koniec do biura technicznego, gdzie praca nie była zła.
W warsztatach oprócz tego, że reperowali i składali broń, wykonywali na zamówienie dla lagerfuhrerów różne cuda. Na przykład stojak na cygara ze złota. Złota w obozie nie brakowało.

Więźniom zabierano przecież biżuterię i zegarki i to wszystko wysyłano paczkami do rodzin w Niemczech. Ale co tam biżuteria. Wielu więźniów miało złote zęby albo przynajmniej koronki. Gdy więzień trafiał do Krankenbau, a miał w ustach coś ze złota, hieny zaczynały krążyć wokół niego i pilnowały jedna drugą, która szybciej złota dopadnie. A gdy chory za długo nie umierał, hieny traciły cierpliwość. Wystarczyło kopnąć mocno w szczękę…

***
Noc spędzają w stodole. - Miałem szczęście, że mama przysyłała mi paczki z jedzeniem - wyjmuje z plecaka kawałek zmarzniętego chleba. Nie, nie myśleć o mamie, nie wzruszać się, kombinować, jak zwiać.

Nad ranem uciekają we trzech: Felicjan Łada, Paweł Bodak i Antoni Medon.
Kluczą, chowają się, oddalają od szosy i znów na niej po chwili niespodziewanie lądują, nie znają terenu, nie wiedzą, gdzie są, w okolicy nie ma żadnych zabudowań, chowają się w krzakach, zaroślach, laskach, ale co to za laski, kilka drzew zaledwie, marzą o prawdziwym borze, gdzie mogliby się ukryć, ale wokół pola szerokie, białymi obrusami poprzykrywane… Położyli się na śniegu pod krzakami, kożuchem Medona przykryli, żeby przeczekać. Nagle słyszą szczekanie psów, o cholera, wachmani spuścili swoje owczarki, ale nie, to jakieś zabłąkane kaszubskie Burki po polach gonią zająca. Posnęli wreszcie w tym śniegu, a gdy się obudzili, byli nim całkiem przysypani, jak pierzyną.

Żyli. Z dala widać było szosę i ciężarówki wycofującego się Wehrmachtu. I wypasione konie bauerów, które unosiły na zachód wystraszone Niemki i ich dzieci.

***
Blokowy Zelenke po wojnie spieniężył zdobyte w KL Stutthof precjoza, kupił hotel i restaurację w Hamburgu i spokojnie dożył swoich dni jako szanowany biznesmen. Podobno jeden z więźniów Leszek T. wytropił go i odwiedził, bo chciał spojrzeć mu w oczy. Nie wiemy, niestety, czy spojrzał i co w nich zobaczył. Schorowany pan Leszek dziś na wspomnienie Zielonki i KL Stutthof, tylko płacze.

Marsz śmierci

W trasę marszu śmierci wyruszyło z KL Stutthof 11 tysięcy więźniów, podzielonych na 9 kolumn. Wyruszyli 25 i 26 stycznia 1945 roku. Plan ewakuacji zakładał, że w ciągu siedmiu dni dotrą pieszo do oddalonego o 140 kilometrów Lęborka, pokonując dziennie 30 kilometrów. 4,5 tysiąca osób marszu nie przeżyło. Ci, którzy doszli w okolice Lęborka, zostali 12 marca oswobodzeni z rąk esesmanów przez żołnierzy Armii Czerwonej.

od 7 lat
Wideo

echodnia.eu W czerwcu wybory do Parlamentu Europejskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto