“Blue Jasmine” drogą Cate Blanchett po Oscara

2014-02-27 00:30:41

Najwyższy stopień drabiny społecznej. Przyjęcia, przepych i pieniądze. Wieczna zabawa i utopijne życie. Gdy piękną sielankę trzeba porzucić na rzecz "normalnego" życia, rzeczywistość okazuje się zbyt przygnębiająca, by ruszyć dalej... Nie lubię filmów Woody’ego Allena. Właściwie, pokuszę się o stwierdzenie, że wręcz ich nie znoszę. Nie ujmuję jednak Allenowi talentu. To ceniony reżyser z bogatym dorobkiem i szerokim gronem fanów, ale nie potrafię zrozumieć jego fenomenu. Nie przemawia do mnie jego specyficzne poczucie humoru, wybrzmiewające w każdym filmie, ani senne opowieści, których oglądanie jest dla mnie drogą przez mękę. Ale ten tekst nie będzie o krytyce. Wręcz przeciwnie. Będzie o tym, że czasem warto porzucić uprzedzenia i spojrzeć świeżym okiem na to, co wcześniej uparcie się odrzucało.

Film “Blue Jasmine” w czasie, kiedy wszedł do polskich kin, nie przyciągnął zbyt mocno mojej uwagi. Przypomniał jednak o sobie teraz, na chwilę przed gorączką oscarowej nocy. W głównej mierze za sprawą Cate Blanchett i jej roli. Nagród, które za nią otrzymała oraz przypuszczeń, że dostanie również tą, na którą po cichu liczy każdy aktor - Oscara. I to w głównej kategorii.

Film Allena to historia rozchwianej emocjonalnie kobiety, która pewnego dnia z wyżyn społecznej hierarchii, z głośnym hukiem spada kilka szczebli niżej, co, w jej przekonaniu, jest właściwie społecznym dnem. Bogaty mąż Hal (Alec Baldwin), a zarazem powód dzięki któremu tytułowa Jasmine mogła opływać w bogactwo i luksus, zostaje skazany za oszustwa finansowe na więzienie, w którym popełnia samobójstwo. Samotna i bez środków do życia, postanawia przeprowadzić się z Nowego Jorku do San Francisco, by zamieszkać u siostry Gigner (Sally Hawkins). Rozpoczęcie życia od początku, nie jest jednak prostą sztuką. Jasmine rozmawia sama ze sobą, przywołuje sytuacje z dawnego życia, popija xanax alkoholem, snuje surrealistyczne plany na przyszłość, nie chcąc jednocześnie zaakceptować rzeczywistości. A przede wszystkim nie mogąc dopuścić myśli, że nie jest już osobą, którą była kiedyś. Do tego dochodzi lepiej lub gorzej skrywana pogarda w stosunku do statusu społecznego Gigner oraz wieczne spięcia z jej chłopakiem.

Film Wood’ego Allena na pozór pełen humoru, jest w rzeczywistości gorzką pigułką, którą trzeba popić dużą szklanką wody. Pod przykrywką ironii i sarkazmu, reżyser ukazuje historię upadku klasowego oraz dumy, która blokuje rozpoczęcie życia w nowych (gorszych) realiach, ukazując w międzyczasie płytkość ludzi z wyżyn społecznych. Odziera swoich bohaterów z pozytywnych cech, pozostawiając ich oko w oko z własnymi ułomnościami. Jasmine jest zmanierowana i neurotyczna, Gigner wiecznie roztrzepana, a jej chłopak Chili (Bobby Cannavale) to obcesowy siłacz. Przy okazji, Allen bierze również pod lupę kwestię relacji damsko - męskich.

Choć wszystkie cechy filmów Allena, które wcześniej tak bardzo mnie zniechęcały, tym razem okazały się pozytywnym zaskoczeniem, największym autem “Blue Jasmine” jest niewątpliwie Cate Blanchett. Nie zdziwię się, jeśli wszelkie spekulacje w świecie kina pokryją się z rzeczywistością i aktorka 2 marca opuści galę wręczenia Oscarów ze złotą statuetką w dłoni. Nagroda w kategorii “najlepsza aktorka pierwszoplanowa” będzie w tym wypadku bezapelacyjnie zasłużona. Blanchett jako Jasmine bez większego trudu zmienia maski, ukazując widzom kolejne oblicza swojej postaci. Najpierw jest wyniosłą damą z poczuciem własnej wyższości, planującą kolejne wystawne przyjęcie, by po chwili zmienić się w nieumalowaną, zaniedbaną kobietę w stanie depresji. Raz zanosi się płaczem przytłoczona trudem życia, a nagle wpada w niekontrolowany atak furii, odkrywając zdrady męża. Blanchett z niebywałą łatwością, jakby za pomocą jednego guzika, “przełącza” się między kolejnymi nastrojami swojej bohaterki, czyniąc ją niezwykle barwną i wyrazistą.

Choć w stosunku do Woody'ego Allena zapewne zdania nie zmienię, to jego najnowszy film mogę szczerze polecić. Fani ceniący sobie twórczość reżysera zapewne już go dawno widzieli, ale tym, którzy nie mieli jeszcze okazji przyjrzeć się z bliska "Blue Jasmine", mogę powiedzieć jedno: obejrzyjcie, a nie będziecie żałować.

Jesteś na profilu Ania Grochowina - stronie mieszkańca miasta Warszawa. Materiały tutaj publikowane nie są poddawane procesowi moderacji. Naszemiasto.pl nie jest autorem wpisów i nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanej informacji. W przypadku nadużyć prosimy o zgłoszenie strony mieszkańca do weryfikacji tutaj