Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

MM Trendy: Dopiero teraz czuję się pisarką. Rozmowa z Katarzyną Grocholą

Bogna Skarul
Napisała osiemnaście książek, ale pisarką zaczęła mianować się dopiero teraz. Ludzi nie ocenia, niektórych nawet nie poznaje, ale dzięki temu trafiają jej się wyjątkowe znajomości. Katarzyna Grochola opowiada o swojej najnowszej książce „Przeznaczeni”, pisaniu i rzeczywistości, z którą musi się mierzyć.

- Wie Pani, że dziennikarze prasowi boją się z Panią rozmawiać?
- Nie. Dlaczego? Przecież też byłam dziennikarką prasową.

- Boją się autoryzacji. Ewentualnych błędów stylistycznych czy językowych.
- Autoryzacja? To przecież lepiej dla dziennikarza. Ja od razu poprawiam tak, jak lubię mówić, choć w mówieniu jestem gorsza niż w pisaniu. A w życiu jestem jeszcze gorsza. Kiedyś nie poznałam nawet premiera. Myślałam, że to jakiś aktor.

- I jak zareagował?
- Powiedział do mnie: jestem Mareczek. Więc ja do niego: Kasieńka. I w tym momencie zorientowałam się, że to musi być ktoś bardzo ważny.

- I co?
- Zapytałam czy jest aktorem. Nie puściłam mu ręki. Powiedziałam, że bardzo przepraszam, ale go nie poznaję. Że on na pewno gra w jakimś serialu, ale ja nie oglądam seriali.

- No to jak zareagował?
- Zaczął się śmiać. Więc mu powiedziałam, że go nie puszczę dopóki mi nie powie, kim jest. Na to powiedział: belkę w cudzym oku widzisz, a źdźbła nie widzisz? I w ten sposób poznałam Marka Belkę.

- Świetna historia. Jeszcze kogoś Pani nie poznała?
- Oj, tak. Słynę z tego, że nie poznaję ludzi. Kiedyś, jak byłam jeszcze uczennicą i poszłam z koleżanką na wagary, to idąc Krakowskim Przedmieściem w Warszawie ukłoniłam się własnemu ojcu. Wiedziałam, że to jest ktoś znajomy, komu należy się ukłonić, ale nie wpadło mi do głowy, że to mój własny ojciec.

- Jest Pani właśnie po premierze swojej najnowszej, świetnej zresztą książki, „Przeznaczeni".
- Po tej książce czuję się pisarką.

- Dlaczego dopiero teraz?
- Wiem, że to śmiesznie brzmi, bo w końcu mam na koncie 18 książek, ale dopiero teraz czuję się pełnoletnią, pełnoprawną pisarką. To najdojrzalsza książka, bo jest zbudowana szkatułkowo, bo myślę, że udało mi się w niej opowiedzieć coś o świecie.

- A pozostałe nie opowiadały o świecie?
- Opowiadały, ale o jakimś wycinku świata. To były zupełnie inne historie.

- A teraz?
- Chciałam pokazać, jak często mylimy w życiu iluzję z rzeczywistością.

- A jakie znaczenie ma dla Pani przeznaczenie?
- Ogromne. Wiem do czego jestem przeznaczona. Co prawda pan Bóg, dając nam wolny wybór, nieco nam tę drogę utrudnia. O tym mówi przecież „Przypadek” Kieślowskiego. Albo te siedem sekund przy pierwszym spotkaniu, kiedy oceniamy drugą osobę. Oceniamy i już, a później niezwykle trudno jest zatrzeć to pierwsze wrażenie.

- Codziennie spotyka Pani nowych ludzi. Walczy Pani z tymi ocenami.
- Nie, raczej nie walczę. Mam w sobie otwartość. Jestem zawsze ciekawa, co jest pod spodem. Jak pijany facet na mnie wpada na ulicy i mówi „ty kurwo, jak chodzisz”, to ja nie myślę o nim źle, myślę raczej „człowieku jakie musisz mieć ciężkie życie”. Ale to jest raczej tłumaczenie, nie ocenianie. Myślę też sobie, że mu ktoś przed chwilą zrobił krzywdę. To samo powiedziałby do latarni, gdyby na nią wpadł.

- Powiedziała Pani, że zawsze wiedziała do czego jest przeznaczona. Od najmłodszych lat Pani pisała. Nawet w podstawówce w zeszycie do matematyki.
- Tak. Wiedziałam, że będę pisarką.

- Skąd?
- To była jedyna rzecz, jaką sobie wymyśliłam w życiu. Przedtem oczywiście chciałam zostać albo aktorką albo zakonnicą, w zależności od tego, jak bardzo byłam nieszczęśliwa, kochając się w kolejnym koledze z klasy. Ale to były przejściowe marzenia. Wiedziałam, że będę pisać. Nawet wtedy, kiedy nie byłam wydawana, nie zmieniało to mojego poczucia, że jestem pisarką. To przeczucie się później nadwątliło, ale teraz znów wiem, kim jestem.

- Przygotowywała się Pani jakoś do pisania?
- Jak byłam młoda, to myślałam, że by zostać pisarzem, trzeba ukończyć medycynę. Bo wszyscy pisarze, których miałam w ręku, kończyli medycynę. Boy-Żeleński, Korczak, Bułhakow, Cronin, Van Der Merch - oni wszyscy byli po medycynie.

- Dlatego postanowiła Pani zdawać na medycynę.
- Między innymi tak. Nie dostałam się, ale za to byłam salową. Myślę, że jedni pisarze kończyli medycynę, a drudzy byli salowymi (śmiech). W końcu otarłam się o szpital.

- Jak długo pisze Pani książkę?
- Samego pisania wcale nie jest tak dużo. Czas zabiera zbieranie materiałów, czasami nawet z pół roku. Muszę wszystko sprawdzić o czym piszę. Sprawdziłam więc czy rzeczywiście jest ta obora, która ma 100 ha i w niej żyją krowy, które nigdy nie widzą prawdziwego świata. Wiem, że najdłuższe pióra kury japońskiej mają 7 metrów.

- Ile Pani duszy jest w książkach?
- Trochę nie wierzę w wyuczenie się czegoś. Muszę być postacią, o której piszę i to niezależnie od tego, czy piszę o hazardziście, czy o dziewicy. Muszę się nimi stawać.

- To jest Pani także aktorką?
- W jakimś sensie tak. Muszę być w skórze tego drugiego człowieka. Sięgam do mrocznych i pięknych zakamarków duszy. A to czasami boli.

- Co zabolało najbardziej?
- „Trzepot skrzydeł". Książka o przemocy domowej. Napisałam ją, bo uważam, że w Polsce nie umiemy radzić sobie z przemocą. Co 10 związek jest tzw. związkiem przemocowym. Żyłyśmy z córką tak, wiemy jak to jest. Tę książkę więc napisałam z dwóch powodów - osobistym i społecznym.

- To było dla pani katharsis?
- Ta książka znakomicie pokazała problem. Dostała nagrodę księgarzy. Teraz polecana jest przez terapeutów. Mam więc satysfakcję i mogę powiedzieć, że nie poszły na marne moje doświadczenia. Chyba dobrze opisałam spiralę przemocy i niemocy, współuzależnienia.

- A jak to było z Judytą z „Nigdy w życiu”? Dużo Pani zaczerpnęła ze swojego życia?
- Dość sporo. Judycie użyczyłam swojego zawodu, swoich przyjaciół, swoich psów, kotów, mojej przyjaciółki, mojej furteczki, która do dziś istnieje, mojego domu. Ale w „Nigdy w życiu” traktowałam świat wybiórczo. Jak pisałam tę książkę, w domu nie miałam ogrzewania. Było mi potwornie zimno. Mój dom był zbudowany z gipsowych pustaków i one nigdy nie wyschły. Pisałam tę książkę na komputerze z nogami w miednicy z ciepłą wodą. Miałam obcięte rękawiczki na palcach, aby można było pisać na klawiaturze. To były hardcorowe warunki. Ale nie pisałam o złych rzeczach, które działy się wokół. Pisałam co się zdarzyło dobrego. Stworzyłam cudowny świat mojej Judyty.

- I udało się?
- Udało. Myślę, że ta książka, a później film, stały się tak popularne, bo ja tam nie oszukiwałam. Przecież my, kobiety, jesteśmy takie same. Tak samo płaczemy, jak ktoś nas nie rozumie, mówimy „tak”, kiedy chcemy powiedzieć „nie”. A ja to wszystko odważnie napisałam.

Katarzyna Grochola
Ukończyła VII Liceum Ogólnokształcące im. Juliusza Słowackiego w Warszawie. Zanim zajęła się literaturą pracowała jako salowa, konsultantka w biurze matrymonialnym, pomocnik cukiernika. Wydane książki jej autorstwa zostały sprzedane w nakładzie niemal 4 mln egzemplarzy. W 2010 Grochola uczestniczyła w dziewiątej edycji programu telewizyjnego Taniec z gwiazdami, w którym zajęła trzecie miejsce razem ze swoim partnerem – Janem Klimentem.

TVN / x-news

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecin.naszemiasto.pl Nasze Miasto