Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Modne przez lata szkoły prywatne stają się passé

Luiza Łuniewska
Michał chwali publiczną szkołę, choć pani więcej zadaje (© Piotr Król/POLSKA)
Michał chwali publiczną szkołę, choć pani więcej zadaje (© Piotr Król/POLSKA)
W ciągu dwóch lat w stolicy zlikwidowano 11 szkół prywatnych. Rozczarowani rodzice przenoszą dzieci do szkół państwowych. Rodziców, którzy oddają dzieci do szkół niepublicznych, coraz częściej postrzega się nie jako ...

W ciągu dwóch lat w stolicy zlikwidowano 11 szkół prywatnych. Rozczarowani rodzice przenoszą dzieci do szkół państwowych.

Rodziców, którzy oddają dzieci do szkół niepublicznych, coraz częściej postrzega się nie jako ambitnych, ale wyrodnych. Chcą zapłacić i problem mieć z głowy. - Lepiej znaleźć dobrą szkołę publiczną, choćby w innej dzielnicy, niż wyrzucać pieniądze na kiepską prywatną - uważają przedstawiciele warszawskiej klasy średniej i narzekają na niski poziom szkół niepublicznych, złą atmosferę, zbyt wysokie czesne. To wystarcza, by zmienić szkołę na rejonową.

Magda, córka Elżbiety Piotrowskiej-Gromniak, z zach­wytu miała aż wielkie oczy. - Mamo, jak tu pięknie. Takie klasy duże i korytarze, i tyle dzieci. Jej, to jest... prawdziwa szkoła - mówiła, gdy po raz pierwszy weszła w mury publicznej podstawówki. Poprzednie cztery lata dziewczynka spędziła w szkołach społecznych i prywatnych. Małe klasy, lekcje w salach podnajmowanych od przedszkoli. Rodzice byli przekonani, że dają dziecku to, co najlepsze.

Tymczasem okazało się, że najbliższa ich i Magdy oczekiwaniom była osiedlowa podstawówka nr 92. Każdego roku kilkuset rodziców w Warszawie decyduje się przenieść swoje dzieci ze szkół prywatnych lub społecznych do państwowych.

I niezależnie od tego, czym się kierują, najczęściej są z tej decyzji zadowoleni. Bo wbrew pozorom szkoły publiczne w Warszawie są nie mniej oblegane niż prywatne. Przykładem choćby dziewięć­dziesiątka dwójka z Żoliborza. Ma już ponad połowę dzieci spoza rejonu. A do dyrektor Hanny Konwińskiej wciąż zgłaszają się kolejni rodzice z prośbą, by w drodze wyjątku przyjęła ich pociechy. Gotowi są dowozić je z najodleglejszych dzielnic.

- Samorządowe placówki mają coraz lepszą ofertę, naprawdę nie gorszą od prywatnych - mówi Andrzej Wyrozembski, naczelnik wydziału oświaty dzielnicy Śródmieście. Podkreśla, że program nauczania w warszawskich szkołach publicznych znacznie przekracza ministerialne minima.

Standardem jest - dzięki zaradności dyrektorów - nauka dwóch języków obcych w gimnazjach. Do niedawna Wyrozembski sam był dyrektorem gimnazjum przy ul. Twardej. Do jego placówki często trafiały dzieci ze szkół prywatnych. - Jedne odnajdują się lepiej, inne gorzej. Ale raczej nie wyprzedzają intelektualnie rówieśników - wyjaśnia.

... bo klasy były za małe

- To było trochę jak w reklamie: skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać - śmieje się Tatiana Ostaszewska-Mosak, psycholog dziecięcy, która przeniosła córkę do publicznej szkoły. Choć, jak mówi, akurat nie o pieniądze poszło. Cecylia, córka Tatiany i Piotra Mosaka, również psychologa, przez rok chodziła do prywatnej podstawówki. Było fajnie, miło i atrakcyjnie. Klasa liczyła tylko ośmioro dzieci. I to okazało się największym mankamentem.

- To za mało jak na grupę rówieśniczą, w której dziecko ma spędzić sześć lat. Bo przecież w klasie musi być najlepsza przyjaciółka i ktoś, kogo lubi się trochę mniej, może pierwsza sympatia. Czy ktoś z nas, dorosłych, chciałby mieć tak ograniczony wybór? - tłumaczą.

W dodatku wszystkie dzieci pochodziły z podobnych domów, dość zamożnych, tzw. polskiej klasy średniej, a dziecko - zdaniem Mosaków - powinno się wychowywać w bardziej zróżnicowanej grupie. W ten sposób, mądrze kierowane, będzie lepiej przygotowane, by funkcjonować w dorosłym życiu, wrażliwsze i mądrzejsze.

Jak na razie rodzice i córka są ze swojej decyzji zadowoleni. - Ale każde dziecko to indywidualność: nieśmiałe i zahukane kiepsko zaaklimatyzuje się w szkolnym molochu, towarzyskie i ciekawe świata będzie cierpieć w słono opłacanej kameralnej atmosferze - zastrzega mama Cecylii.

Dyrektor szkoły nr 169 w warszawskim Wilanowie Barbara Kosewska co roku ma kilka przypadków przenosin ze szkół prywatnych. - Jestem zwolenniczką teorii, że dziecko powinno się uczyć i wychowywać w swoim naturalnym środowisku. Wśród kolegów z osiedla, podwórka - tłumaczy.

Trudno jednak nie zauważyć, że jej dzielnica Wilanów jest dość specyficzna. Zamożna, inteligencka. I szkoła nr 169 przypomina trochę szkoły z Beverly Hills. Elitarne. Do takich najczęściej przenoszą się dzieci ze szkół prywatnych.

... bo moje dziecko było niedobre

Aleksandra, mama Daniela, ucznia jednej z falenickich podstawówek, pokazuje wyniki rankingów ostatnich testów kompetencyjnych: uczniowie ze szkoły jej syna uzyskali średnio prawie 32 pkt, o kilka setnych mniej niż pobliska renomowana szkoła katolicka. - Jeśli weźmiemy pod uwagę, że tam są dzieci są selekcjonowane, to znaczy, że u nas poziom nauczania jest wyższy - oznajmia tryumfalnie. Dwa lata, które syn spędził w prywatnej szkole podstawowej prowadzonej przez siostry zakonne, matka wspomina jak koszmar. Rodzice chcieli, by chłopiec ze zdiagnozowanym ADHD miał jak najlepsze warunki do nauki i rozwoju.

- Tymczasem siostry tylko dzwoniły ze skargami, jakie to moje dziecko jest niedobre. W dodatku wciąż żądały, bym natychmiast przyjechała do szkoły - twierdzi Aleksandra. Chłopiec, wciąż krytykowany, zamiast robić postępy, wręcz cofał się w rozwoju. Rodzice bali się, co w takim razie będzie w normalnej szkole. W końcu siostra dyrektor wyrzuciła chłopca.

- Gdy Daniel poszedł do najbliższej podstawówki, przez dwa tygodnie mój telefon milczał - opowiada Aleksandra. - Umierałam z niepokoju, ale postanowiłam doczekać do zebrania. Gdy nadeszła moja kolej, wychowawczyni powiedziała: "No cóż, są problemy, ale będziemy pracować". Czułam się, jakby kamień spadł mi z serca.

- Najgorzej, gdy ludzie są przekonani, że prywatna szkoła rozwiąże ich problemy z dzieckiem - komentuje Anna Stawczyk, pedagog z doświadczeniem i w szkołach publicznych, i w prywatnych. - Tymczasem opieka psychologiczna i pedagogiczna w takich placówkach wcale nie jest lepsza.

Stawczyk dodaje, że jeszcze gorzej bywa, gdy w jednej klasie zbierze się większa grupa dzieci trudnych, zaniedbanych wychowawczo, dla których rodzice nie mają czasu. Wtedy naprawdę zaczyna się koszmar.

... bo zebrania rodziców to był koszmar

- W szkołach społecznych panuje anarchia rodziców, a w prywatnych dyktatura właścicieli. Przerobiłam i jedno, i drugie - wzdycha Piotrowska-Gromniak. Magda najpierw zaczęła naukę w społecznej szkole STO. Wkrótce okazało się, że każdy z rodziców miał inną, oczywiście według niego najlepszą, koncepcję, jak szkoła powinna funkcjonować. Jedna nauczycielka za mało zadawała - więc rodzice postanowili ją zwolnić, druga za dużo, więc podzieliła los poprzedniczki.

- A moja odrobinę nadwrażliwa, delikatna córka cierpiała przy rozstaniu z każdą kolejną panią - opowiada pani Elżbieta. Szkoła państwowa okazała się złotym środkiem. Teraz mama Magdy uważa, że zamiast szukać dla dzieci prywatnych placówek, rodzice powinni się angażować w życie publicznych szkól. Sama jest liderką grupy TRIO "Rodzice w Edukacji".

Taka sytuacja to dość powszechne zjawisko. Ewa, mama dwóch dziewczynek, które zabrała ze szkoły społecznej, wylewa swoje żale na internetowym forum dla rodziców: "Najkoszmarniejsza nasiadówka u szefa to pikuś w porównaniu z zebraniem rodziców. Dyskusje w nieskończoność, publiczne roztrząsanie dziecięcych konfliktów, pretensje, obrazy, dąsy, szlochy. Wszelkie próby zapanowania nad dyskusją - bezskuteczne, bo jak płacę, to sobie pogadam".

W mojej poprzedniej szkole ciągle się mówiło, kto jest popularny, a kto nie - mówi Marta Lawaty z IV klasy szkoły nr 92. - Tutaj dzieci nawet nie używają tego słowa - cieszy się dziewczynka, bo ona do tych popularnych nie należała. Jej mama Honorata wyjaśnia, ze postanowiła zabrać córkę z renomowanej szkoły katolickiej z powodu rówieśniczego konfliktu. Jedna z dziewczynek chciała dominować nad klasą.

Rzecz niby normalna, ale po pierwsze dyrekcji zabrakło trochę stanowczości, by go rozwiązać, po drugie klasa była zbyt mała, by Marta mogła mieć inne koleżanki. W szkołach prywatnych jest znaczna przewaga chłopców. To oni najczęściej sprawiają problemy, więc to ich częściej rodzice posyłają do szkół niepublicznych. - Stać nas na szkołę prywatną. Postanowiłam przenieść Martę do publicznej, żeby jej zapewnić towarzystwo normalnych dzieciaków, tzn. takich, którzy w wieku 9 lat nie mówią tylko o pieniądzach, ciuchach i sprawach damsko-męskich.

Podstawówkę nr 93 znalazła przypadkiem w internecie. Skusił ją fakt, że szkoła dostała nagrodę za doskonałą współpracę z rodzicami. I rzeczywiście. Wychowawczyni zgodziła się, by mała - jeszcze wówczas uczennica innej szkoły - pojechała z nimi na zieloną szkołę. Żeby sprawdzić, jak zafunkcjonuje w nowej grupie. Udało się.

- Codziennie dowozimy córkę z Pragi na Żoliborz, ale nie żałujemy. To była doskonała decyzja - mówi mama. Marta ma równie liczną klasę - 18 osób, za to niemal po równo chłopców i dziewczynek.

...bo poziom wcale nie był wysoki

Mama Janka Matusza Beata uważa, ze wysoki poziom nauczania w szkołach prywatnych to mit. Jaś uczył się w prywatnej szkole w Wilanowie. - Najpierw zaniepokoiło mnie to, że syn nie przynosi pracy domowej - opowiada.

- Zaczęłam uważniej przyglądać się jego postępom. Wydawały się mizerne. Nie mówił lepiej po angielsku, nie nabywał nowych umiejętności. Rozstanie ze szkołą prywatną było niesympatyczne. Lepiej nie wspominać. - Moje podejrzenia się potwierdziły, gdy okazało się, ze w zwykłej osiedlowej podstawówce syn wcale nie błyszczał. A powinien, biorąc pod uwagę zapewnienia poprzedniej dyrekcji. Na szczęście szybko zaczął robić postępy.

Jednak dyrektorzy szkół prywatnych i społecznych twierdzą, że główna przyczyną rezygnacji są względy finansowe i niechęć do współpracy ze szkołą. - Zdarzają się rodzice, którzy finansowo mierzą siły na zamiary i potem nie dają rady - mówi dyrektor Anna Kreglewicz.

Im starsze dziecko, tym większego znaczenia nabiera poziom nauczania. W warszawskich rankingach szkół wśród podstawówek przodują społeczne i prywatne, na poziomie gimnazjów rywalizacja jest zacięta, ale już z przewagą szkół państwowych. W kategorii Najlepsze liceum bezdyskusyjnie zwyciężają państwowe.

- Właśnie dlatego zdecydowaliśmy, że syn po społecznym gimnazjum STO w Ursusie pójdzie do Publicznego Liceum im. Kopernika - mówi Agnieszka Konstantynopulos. - Liceum o takim poziomie trudno znaleźć, a jeśli już, to nas, rodziców, nie byłoby na nie stać.

...bo było za drogo

Karol rozpoczął w tym roku naukę w liceum im. Batorego, młodszego Kacpra rodzice przenieśli do SP nr 171 w Wesołej (jej dyrektor Bogumiła Banasiak-Kowalik mówi, że takich przypadków ma co najmniej kilka co roku).

- Na poprzednią prywatną szkołę synów nie mogę złego słowa powiedzieć - zastrzega tata chłopców. Nie ukrywa, że tylko ze względów finansowych zdecydowali się na przeniesienie Kacpra. Na razie są tylko miło rozczarowani. Dobra atmosfera, sympatyczni i mądrzy nauczyciele. Kacper ma kilka godzin zajęć mniej i nie może, niestety, kontynuować nauki francuskiego. - Zrekompensujemy mu to znacznie mniejszym kosztem finansowym - dodaje ojciec.

Jednak Agnieszka Konstantynopulos kręci głową. - Myślę, że pan Piotr może się rozczarować. Kiedyś porównałam czesne Janka w szkole społecznej z kosztami korepetycji, kursów, zajęć pozalekcyjnych w państwowym liceum.
I wyszło mi, że te drugie były wyższe.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto