MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Moje szalone studenckie lata

Małgorzata Iskra
FOT.ARCHIWUM PRYWATNE/REPRODUKCJAWOJTEK MATUSIK
FOT.ARCHIWUM PRYWATNE/REPRODUKCJAWOJTEK MATUSIK
O tym, jak student Zbyszek bawił się w Żaczku, podrywał dziewczyny "na kamerę" i niefrasobliwie wychowywał syna - od profesora Zbigniewa Nęckiego, psychologa z Uniwersytetu Jagiellońskiego, usłyszała Małgorzata ...

O tym, jak student Zbyszek bawił się w Żaczku, podrywał dziewczyny "na kamerę" i niefrasobliwie wychowywał syna - od profesora Zbigniewa Nęckiego, psychologa z Uniwersytetu Jagiellońskiego, usłyszała Małgorzata Iskra__

Z czasów studenckich - a była to połowa lat 60. - Zbigniew Nęcki, profesor psychologii, najchętniej wspomina żarty i swawole, które wyprawiał z kolegami w akademiku. W krakowskim Żaczku szczególnie popularne były konkursy o charakterze sprawnościowym. Jeden z nich polegał na tym, że uczestnicy przez kolejne noce spali na parapecie okna. Wygrywał ten, który nie spadł. Ale jeśli bohaterów było kilku, o zwycięstwie decydowało na przykład to, że noc była burzowa i śpiący nie ulękł się grzmotów.
- Czasem udawało mi się wygrywać tę rywalizację, podobnie jak inną, w piciu alkoholu - profesor z humorem przyznaje się do szaleństw młodości.
Doskonale pamięta, że w tym męskim piciu były cztery konkurencje. Piło się piwo, wino, wódkę lub mieszało trunki. Dwóch wychodziło na miasto, a wracał jeden, chyba że udało mu się przyholować towarzysza. Bywało, że rozgrywki toczyły się w grupach� międzynarodowych. Raz, o zgrozo, Polaka pokonał czarnoskóry student i był to powód do powszechnej sromoty w polskim obozie.

W poszukiwaniu jakiegoś sensu
Mogłoby się wydawać, że przybyły na studia 17-letni Zbyszek rzucił się w nurt zabawy, bo w domu trzymany był krótko. Ale nie. Rodzice urzędnicy puszczali go na przykład na wakacyjne wędrówki autostopem. Wyruszał na nie sam lub w małej grupie. Opuszczał wówczas rodzinny Wrocław prawie bez forsy i bywało, że sypiał w rowach. Śmieje się, że to była taka wczesna forma modnego dziś surwiwalu.
- Była we mnie potrzeba zmian, "tłuczenia drogi". O żadnym zwiedzaniu kraju nie było w ogóle mowy. Pod tym względem był to czas stracony. Fascynowałem się światem dzikim i pięknym, a takim była Polska lat 60. Nigdy już potem tak bardzo nie smakowały mi jabłka, jak te skradzione z cudzego ogrodu - wspomina profesor.
W szukaniu czegoś nowego był wtedy zresztą konsekwentny. Latał na szybowcach, uprawiał szermierkę, kolarstwo, narty i jazdę konną. Gdy tylko nieco poznał tajniki którejś dyscypliny, natychmiast rzucał ją na rzecz nowej. W zasadzie tylko pływaniu pozostał wierny przez dłuższy czas.
W tym ciągłym biegu ku nowemu zachował pewną stałość. Przez lata był głównym ministrantem parafii Bożego Ciała we Wrocławiu. Codziennie dobrowolnie - co podkreśla - wstawał rano, by jeszcze przed szkołą służyć do dwóch, trzech mszy świętych.
- Z domu wyniosłem religijność. Fascynował mnie model świętości Stanisława Kostki, ale także wzniosły rytuał, który towarzyszył celebracji mszy - wyznaje, dodając, że pokłady religijności rozwinęły się w nim potem w Krakowie dzięki kontaktom z ojcem Tomaszem Zającem z Beczki oraz udziałowi w górskich dominikańskich rajdach.
We wczesnej młodości profesora nie brakuje też wątku romansowego. Jako 15-latek zakochał się w Jadzi, pięknej uczennicy szkoły baletowej, co zaskutkowało doskonałą znajomością baletu i opery. Nie opuszczał żadnego spektaklu, w którym statystowała jego baletnica. Miłość była wielka i romantyczna, lecz Jadzia wyjechała do szkoły do Poznania. Życie nie zna próżni. Zbyszek zwrócił uwagę na licealistkę Grażynkę. I pojawiła się kolejna piękna miłość. Aby "być razem", dziewczyna zmieniała nawet szkołę. Wspólnie pojechali na wakacje do Łagowa oraz na autostop. Rozdzieliło ich miejsce studiów, choć przyjacielskie kontakty utrzymują do dziś. Grażyna Sznajd została profesorem fizyki i pracuje w PAN.
- Zbyszek był nietuzinkowym szalonym chłopakiem z niezwykłymi pomysłami. Urzekały mnie jego ciepłe oczy - takie z chochlikiem - z których biły dobroć i umiłowanie wszystkich i wszystkiego. Dziś odbieram go podobnie jak kiedyś - mówi Grażyna Sznajd.
Pamięta doskonale spotkanie w wytwornej Stylowej, gdzie Zbyszek zaprosił ją na kawę mrożoną. Wtedy młodzież nosiła się grzecznie: na granatowo, włosy przyczesane. A Zbyszek zjawił się w kawiarni w marynarce i krawacie, nałożonych na goły tors. Nie przyszedł tak jednak, aby szokować zacnych mieszczan, ale na znak protestu, że mama nie wyprasowała mu koszuli.
- Wygłupiał się i grandolił jak rówieśnicy. Był w tym jednak subtelny i delikatny. A poza wszystkim był człowiekiem wielu talentów - wspomina przyjaciółka.

Studenckie Gry i zabawy
Zbigniew Nęcki wyjechał na studia do Krakowa, gdyż tylko tu, i w Warszawie, można było wówczas studiować psychologię.
- Studia traktowałem bardziej jako pretekst do pobytu z daleka od rodziców, w fajnym środowisku, niż powód do siedzenia nad książkami. Na starszych latach studiów to się zmieniło. Zacząłem wkładać wiele starań i wysiłku, by dowiedzieć się jak najwięcej - mówi dziś prof. Nęcki.
Na początku było jednak zachłyśnięcie się akademikowym życiem. Zamieszkał w legendarnym Żaczku, gdzie rezydowało sporo tzw. wiecznych studentów. Przyznaje, że jeden z nich, Jan Kazimierz "Jezus Maria" Wrona, imponował mu swoją - powiedzmy - wielokulturowością, bo co rusz zmieniał kierunek studiów, a nigdzie nie zagrzał długo.
Żaczek doskonale nadawał się na miejsce studenckich psot. Popularnością cieszyły się zwłaszcza zawody w osobliwej aranżacji przestrzeni pokoju. Student Zbyszek wraz z kolegami potrafił do tego stopnia zdemolować pokój, że stół został przyczepiony do sufitu. Innym razem w pokoju zawieszone zostały wędzone ryby jako ilustracja zagadki: "Co to jest, wisi w pokoju i śmierdzi?".
Co roku, z okazji rozpoczęcia sesji letniej, wszyscy mieszkańcy akademika wyli przez okna do "studzienki", która łączyła skrzydła budowli i od-znaczała się niezwykłą akustyką.
- To nie było takie sobie wycie, ale prawdziwy krzyk rozpaczy. My wyliśmy, na zmianę, przez godzinę lub dwie. A potem wyrzucaliśmy meble przez okno. Myślę, że ta ekspresja wspólnoty miała potem wpływ na poważne wspólnotowe działania podczas marcowych studenckich protestów 1968 roku, gdy mieszkańcy Żaczka okazali się bardzo aktywni - uważa Zbigniew Nęcki. - Ten czas tańców i zabaw, których miejscem były również Planty i krakowskie knajpy z restauracją dworcową w finale imprezy, nazywam czasem włoskim, gdyż był przesycone beztroską i radością - dodaje.
Alosza Awdiejew, kolega z pokoju naprzeciwko, dzionki spędzał pilnie w Jagiellonce, ale nocne, dynamiczne życie w Żaczku wspomina miło, bo młodość się zawsze dobrze wspomina.
- Balangi odbywały się regularnie. Zdejmowaliśmy klosz z lampy, myliśmy go i przynosiliśmy w nim piwo z pobliskiej knajpy, gdyż butelkowanego wówczas nie było. Imprezy przemieszczały się z pokoju do pokoju. Nieważne, gdzie kto mieszkał. Do mojego pokoju "na telewizję" przychodzili koledzy, gdy do kogoś przychodziła dziewczyna. A u Zbyszka i Staszka, który został psychoterapeutą i właśnie w naszym radiowęźle "wprawiał się" w stosowaniu technik relaksacyjnych, mieszkało jeszcze kilku waletów, więc odwiedzało ich sporo dziewczyn - wspomina Alosza Awdiejew, dziś uniwersytecki profesor, do niedawna artysta Piwnicy pod Baranami.
Zbigniew Nęcki miał jeszcze szczęście uczestniczyć w prawdziwych, radosnych juwenaliach. Pamięta, że jednego roku wraz z dwoma kolegami zdobyli wóz drabiniasty bez konia. Zainicjowali szaloną jazdę po mieście. Po pewnym czasie - bo ludzi przybywało - stracili kontrolę nad kierunkiem jazdy. Brać studencka zaciągnęła wóz na II peron dworca, skąd odchodził pociąg do Warszawy. Młodzież próbowała zmieścić wóz w wagonie, co było niemożliwe nie tylko ze względu na ingerencję kolejarzy, ale i jego rozmiary.

Co robić, gdy przychodzi miłość
W tych pierwszych latach studiów nauka ustępowała innym aktywnościom. Chłopcy z Żaczka, wówczas akademika wyłącznie męskiego, cierpieli na brak towarzystwa damskiego. Tradycyjnie najbliższe kontakty utrzymywali, również z uniwersytecką, Nawojką. Wiele spraw uleciało z pamięci, ale to profesor pamięta doskonale. Dziewczyny mogły ich odwiedzać w Żaczku w środy po południu i w niedziele od godz. 10 do 22.
- Rotacja w pokojach odbywała się co do minuty. W przypadku opóźnień wybuchały straszne awantury - opowiada. I dodaje, że trzeba było na wszystkim oszczędzać, by starczyło "na dziewczynę", którą od czasu do czasu należało zabrać na kawę i do kina.
W lepszej sytuacji byli mieszkańcy Żaczka godzący się na zaloty homoseksualistów z branży artystycznej, którzy wtedy odwiedzali akademik, fundując gumę do żucia i inne, wówczas luksusowe, artykuły. Ale Zbigniewowi Nęckiemu w głowie były dziewczyny. A konkretnie jedna. Sonia - krakowska piękna licealistka o wschodniej urodzie, która zresztą potem została studentką orientalistyki. Miłość nabrała rozpędu. Na ostatnim roku studiów, jako 23-latek, został ojcem. Świętując narodziny pierworodnego, ale i będąc "pod wpływem", rozbił drzwi w szpitalu. Dziś Marek Nęcki ma czterdziestkę, jest doktorem fizyki i na pewno nie pamięta tego, jak tata ścigał się z kolegą - innym młodym ojcem - na pół kilometra, który wózek z niemowlakiem będzie pierwszy na mecie. I jak zapomniał odebrać syna z przedszkola i przypomniał sobie o tym o godzinie 20. Może jednak pamięta morze czułości, które od najbliższych otrzymywał?
- Nie byłem dojrzały do ojcostwa. Młodszego od Marka o 16 lat Szymona wychowywałem już (z drugą żoną Małgosią, z którą jestem ciągle w cudownym, pełnym zaufania związku) bez takiej młodzieńczej energii, lecz za to z większą świadomością odpowiedzialności i cudu, jakim jest dziecko. Wszystkim tym, którzy odkładają posiadanie potomstwa, muszę powiedzieć, że pojawienie się dziecka w życiu nie jest ograniczeniem, ale wzbogaceniem o inne sfery - nawet mówiąc o sobie, profesor nie przestaje być psychologiem.
Pojawienie się dziecka mocno zmieniło życie młodej rodziny. Wprawdzie mieli mieszkanie wypożyczone od wyjeżdżających za granicę znajomych i nieocenioną pomoc babć, oboje jednak studiowali, a Zbigniew Nęcki robił to z coraz większym zaangażowaniem. Postawił na karierę naukową, został na uczelni, zaczął pisać doktorat. Już prawie zapomniał o niedawnym hobby, któremu oddawał się, kręcąc filmy i reportaże w Studenckim Twórczym Klubie Filmowym przy Miechowskiej. Oprócz laurów na licznych amatorskich konkursach miał z niego bardzo konkretne pożytki: dziewczyny leciały na filmowców! Pamięta, że pewnego razu w Lanckoronie podrywał z kolegami miejscowe dziewczyny "na kamery". Udało mu się wmówić jednej z nich, że w zapałce jest ukryta miniaturowa japońska kamera i namówić do pozowania przed nią.
Ojcostwo przerwało te swawole, ale wszystko się przecież kończy. Młodość też ucieka. Zbigniew Nęcki żałuje tylko studenckich przyjaźni, które się nie ostały. Tak się złożyło, że przyjaciele rozjechali się po świecie, trzech zmarło i z najbliższych pozostał w Krakowie w zasadzie tylko Alosza Awdiejew, który doskonale pamięta dramatyczną dla Zbyszka sytuację, jakiej stał się przyczyną. Praca magisterska studenta Nęckiego, którą trzeba było na określoną godzinę dostarczyć na uczelnię, znajdowała się w pokoju, do którego klucz zagubił Alosza Awdiejew. Znalazł się dosłownie w ostatniej chwili. Dzięki temu kariera naukowa Zbigniewa Nęckiego mogła mieć ciąg dalszy. Z dobrym skutkiem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zofia Zborowska i Andrzej Wrona znów zostali rodzicami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto