Kobieta próbuje tłumaczyć przed sądem, że wbiła nóż w jego klatkę piersiową, żeby bronić się przed pobiciem. Prokurator w akcie oskarżenia uznał takie działanie za niewspółmierne do zagrożenia.
- Nie chciałam go zabić. Jestem zaskoczona, że zmarł. Myślałam, że tym nożem tylko go postraszę, bo awantury, które robił, wykańczały mnie psychicznie - zeznawała przed sądem Grażyna S.
Z ustaleń prokuratury wynika, że feralnego dnia Krzysztof W. od rana spotykał się z kolegami, z którymi pił piwo i nalewki. Jedną butelkę alkoholowego trunku przyniósł do domu i chciał napić się z okazji Nowego Roku ze swoją konkubiną. Grażyna S. jednak odmawiała, bo od kilku miesięcy uczestniczyła w terapii odwykowej dla alkoholików.
Stanowcza postawa kobiety zdenerwowała nietrzeźwego już Krzysztofa W. Mężczyzna wpadł w furię, uderzył oskarżoną w twarz i zaczął ją ciągnąć za włosy. Wtedy ona miała pójść do kuchni po nóż. Mimo starań Krzysztofa W., żeby jej go wytrącić z ręki, padł cios w klatkę piersiową. Jak stwierdzili biegli, zadano go od góry w dół, co wyklucza ewentualne nadzianie się ofiary na nóż.
Jednak wersja tamtych wydarzeń przedstawiona przez Grażynę S. znacznie różni się od ustaleń prokuratora. I choć przyznaje się, że to ona zabiła konkubenta, kilkakrotnie zmieniała już swoje zeznania.
- Po południu robiłam pranie, a potem zabrałam się za przygotowanie kolacji. Krzysztof się awanturował, wyzywał mnie i pociągnął mnie za włosy. Nie wiem kiedy chwyciłam nóż, ale pamiętam, że on ściskał mnie za nadgarstki, żeby ten nóż wypadł mi z rąk. Cały czas trzymałam ostrze do góry - zarzekała się wczoraj.
W aktach sprawy znajdują się jednak zeznania Grażyny S., według których atak miał nastąpić w łazience, gdy robiła pranie, a także dokładne opisy przebiegu wydarzeń, nie do końca zbieżne z ustaleniami prokuratora. Raz Grażyna S. mówiła w prokuraturze, że cios zadała od przodu, innym razem, że nóż wbił się na pięć centymetrów, a kolejnym, że w ogóle nie wie, kiedy i w jaki sposób raniła Krzysztofa W.
Mężczyzna miał zabronić konkubinie wzywania pogotowia i próbować tamować krwawienie ręcznikiem. Ona sama w tym czasie zamknęła się w pokoju, żeby uniknąć kolejnego szarpania za włosy.
Wyszła z niego dopiero po kilku godzinach, gdy Krzysztof W. leżał martwy w kałuży krwi. Dopiero wtedy zadzwoniła po pomoc.
- W pierwszym odruchu, w nerwach, powiedziałam policji i załodze karetki, że to ktoś inny ranił Krzysztofa i że on już wrócił do domu ranny i krwawiący - przyznaje kobieta.
Grażyna S. twierdzi, że konkubent bił ją wielokrotnie, czasami nawet tak, że wstyd jej było wyjść na ulicę z posiniaczoną twarzą. Podkreśla, że czuła się bezradna i było jej wstyd, dlatego nie zgłosiła nigdzie tego, co działo się w ich mieszkaniu.
- To oskarżona dominowała w kłótniach i awanturach - twierdzi tymczasem sąsiad Grażyny S. i Krzysztofa W.
Jutro kolejna rozprawa.
Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?