Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pałac Kultury i Nauki w reportażach: "Ośmiu samobójców plus jeden, który nie skoczył"

Redakcja
Jako dowód i wyraz przyjaźni. Reportaże o Pałacu Kultury
Jako dowód i wyraz przyjaźni. Reportaże o Pałacu Kultury Wydawnictwo Czarne
Nie ma w Polsce drugiego takiego budynku, który od kilkudziesięciu lat nieustannie budzi emocje. Dla wielu Polaków to symbol zniewolenia - niechciany dar Stalina, który bezwzględnie należałoby zetrzeć z powierzchni ziemi. Pomysł zresztą nienowy. Pałac wyleciał w powietrze w finałowej scenie Rozmów kontrolowanych, grzebiąc komunistycznych dygnitarzy. W rzeczywistości wciąż jednak góruje nad miastem, będąc – ku rozpaczy jednych, radości innych – jego symbolem i turystyczną atrakcją. To z jego trzydziestego piętra najchętniej ogląda się panoramę Warszawy, nie pominą go autorzy żadnego przewodnika po mieście.

Antologia "Jako dowód i wyraz przyjaźni. Reportaże o Pałacu Kultury", która ukaże się 29 lipca, zawiera kilkadziesiąt tekstów z okresu obejmującego ponad sześćdziesiąt lat istnienia Pałacu: od Symbolu przyjaźni i pokoju, Dumy, siły, radości, przez Tort z piaskowca, Kamienny kwiat, po Obronę Sali Kongresowej i Duchy w Pałacu. To historia niekończącej się dyskusji, czym Pałac Kultury i Nauki, był, jest i będzie.

Czytaj też: Księgarnia Czarnego w Warszawie od kwietnia pod nowym adresem

Poniżej przytaczamy fragment książki autorstwa Hanny Krall, opisujący historię dziewiątego samobójcy, który - ku rozczarowaniu zebranych na placu Defilad - jednak nie skoczył. Więcej opowieści znajdziecie w książce.

Pałac ma swoją kronikę.
Pani Szczubełek odnotowuje w niej wszystko co się dzieje, wydarzenia podniosłe i powszednie, a każde uzupełnia dodatkową informacją. Do notatki o akademii załącza listę prezydium, do koncertu – repertuar, przy zjeździe działkowiczów wspomina o wielkim znaczeniu ogrodów działkowych, a przy zjeździe kynologów – o polskich rasach psów. Dzięki akuratności pani Szczubełek te kilkanaście tomów jest czymś znacznie więcej niż kroniką Pałacu. […]
Kongresy, wystawy, targi, bale, sympozja, odczyty, koncerty, seminaria, spektakle, filmy, konkursy… Sto czterdzieści tysięcy imprez przez dwadzieścia lat i sto dziewięć milionów gości. Czy można sobie wyobrazić dzisiaj Warszawę bez Pałacu?
Pałac, mówi naczelnik służb porządkowych, pan Kleina, to jest miasto w mieście. I naukowcy tu są i studenci, widzowie kin i amatorzy strip-tease’u. Pracownik Pałacu musi z każdym się porozumieć: odpowiedzieć kiedy Prezes Akademii Nauk uprzejmie go w przejściu zagadnie (wszyscy prezesi – i Dembowski, i Kotarbiński, i Trzebiatowski – byli zawsze mili i skromniutcy, z szeregowymi profesorami jest nieco gorzej, a już najgorsi są docenci, młodzi zwłaszcza. Taki nie tylko nie chce powiedzieć co ma w paczce, ale jeszcze od pastuchów potrafi naubliżać ludziom). No więc trzeba i z prezesem zamienić parę słów, i gościa z restauracji Kongresowa, który zabłąkał się po wyjściu z toalety, odprowadzić, i zreedukować młodego wagarowicza. Pracownik Pałacu musi być nie tylko strażnikiem czy wartownikiem, ale psychologiem także.
Wszyscy ci ludzie – naukowcy, studenci, turyści i widzowie – przychodzą do Pałacu i wychodzą. A służby pałacowe są tutaj zawsze, i dzień, i noc, i nie tylko pilnują, żeby pożar nie powstał, woda się nie lała i kolejny samobójca nie wdrapał się na gzyms trzydziestego piętra, ale dochodzi do tego wiele innych jeszcze, pozaregulaminowych zajęć.
Tych młodych wagarowiczów oraz zbuntowanych przeciw rodzicom uciekinierów – z całej Polski do Pałacu zjeżdżają, bo zimą jest w nim ciepło, latem chłodno, jesienią sucho i trzy kina są na miejscu – zatrzymuje się i dzwoni po rodziców, nauczycieli lub przedstawicieli kuratorium.
Tym z restauracji Kongresowa, którzy przychodzą zapłacić za stłuczoną szybę, bo rachunek będzie im potrzebny na kolegium, przemawia się do rozsądku. Goście z innych restauracji wychodzą wprost na ulicę i jest spokój. Goście Kongresowej, opuszczając lokal, muszą minąć długi hol, który dostarcza mnóstwa pokus: można jeszcze posiusiać pod marmurowym filarem, stłuc kryształowy kandelabr, gwizdnąć rysunek z wystawy…
Ludzi, którzy krążą po Pałacu z kopertami w rękach, szukając dostojników państwowych (przyzwyczaili się widzieć ich w telewizji na tle Sali Kongresowej), kieruje się do biur skarg i zażaleń.
Kolegom, którzy twierdzą, że o północy pokazuje się duch jednego z budowniczych Pałacu, tłumaczy się, że to tylko plastyk stygnący na plafonach kurczy się z takim dziwnym szmerem.
A do osób klękających, jak w kościele, przed płaskorzeźbą, która symbolizuje pokój i dobrobyt, wzywa się lekarza, moim zdaniem zupełnie niesłusznie. Jest to rzeźba ogromna, pełna złoceń, z kobietą symbolizującą ojczyznę, gołębiem (pokój), snopem (urodzaj), dzieckiem (macierzyństwo), fanfarami (zwycięstwo) i wieloma innymi symbolami jeszcze, i na dobrą sprawę, jak mówi pałacowy architekt inżynier Adamkiewicz, nikt dobrze nie wie, co właściwie przedstawia, bo budowniczowie nie zostawili w tej sprawie żadnych instrukcji. A kiedy w głębi za płaskorzeźbą otwierają się drzwi i widać rzęsiście oświetloną salę, to robi się tak podniośle i tak wspaniale, że każdy ma ochotę przyklęknąć, po co więc lekarz zaraz.
Jeśli chodzi o samobójców, to było ich ośmiu do tej pory, plus jeden, który w końcu jednak nie skoczył.
Tamci skakali najchętniej na Marszałkowską i Świętokrzyską, skacze się jednak na wszystkie strony i wszystkie, jak mówi pani Szczubełek, są już oblatane. (Pani Szczubełek dodaje, że z Pałacu skaczą nawet Francuzi, przedkładając go nad wieżę Eiffla).
Z tym samobójcą niedoszłym była cała historia. Dwa lata temu, we wrześniu, około czternastej wlazł na gzyms trzydziestego piętra i siedział tam do dwudziestej pierwszej, nie mogąc się zdecydować ani na zejście, ani na skok. Cóż się nie działo wtedy! I komendant MO przybył, i prokurator, i taternicy, i kaskaderzy, i straż, i pogotowie, i dwóch profesorów psychologii, którzy próbowali nakłonić go do życia – on nic, jak tylko zbliżał się ktoś, wołał, że już skacze. Jego kolega powiedział, że jest to chłopak z Wyszkowa. Zatelefonowano do tamtejszej MO i podano szczegółowy rysopis, milicja odparła, że tak, już wie, o kogo chodzi, pojechała po rodziców – chłopca rzeczywiście nie było w domu – i przywiozła, całą drogę na sygnale, pod Pałac. Wjechali na trzydzieste piętro i się okazało, że to wcale nie ich syn. Kobieta zemdlała – na szczęście trzy karateki pogotowia były na miejscu… W końcu taternicy rzucili desperatowi linę, w Pałacu wygaszono wszystkie światła, bo pracownicy chcieli zaoszczędzić mu upokorzenia – chłopak był ambitny i ciężko przeżywał swój odwrót, i cała historia zakończyła się szczęśliwie. Ku rozczarowaniu widzów zresztą, którzy stali przez kilka godzin na placu, jedli kanapki, wypożyczali lornetki po pięć złotych i na widok lin wydali z siebie głośny jęk zawodu. Wszyscy ten jęk tłumu słyszeli i naczelnik Kleina opowiada o nim dziś jeszcze z pewnym zdziwieniem.

Hanny Krall, „Polityka” 1975, nr 29 [ze zmianami autorki]

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto