Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Pele” z Sandecji: „Na treningu oglądało mnie 300 osób!” [Wywiad]

Remigiusz Szurek
Remigiusz Szurek
Rozmawiamy z Czesławem Pierzchałą, legendą Sandecji Nowy Sącz. Jako piłkarz zagrał dla tego klubu ok. 600 meczów w różnych kategoriach wiekowych. Strzelił ponad 30 goli w pierwszej drużynie.

Jak to się wszystko zaczęło? Jest Pan chodzącą encyklopedią sądeckiego sportu, ma Pan świetną pamięć, więc liczymy na opowieść.
Przyszedłem do Sandecji, jako 10-latek. To był rok 1950. Po śmierci ojca (Józef Pierzchała został zamordowany w Oświęcimiu) kopałem w piłkę co i rusz. Ogłoszono turniej dzikich drużyn. Utworzyłem reprezentację z chłopaków z Rynku Maślanego. Szło nam super. Strzelałem po kilka goli na mecz. W finale nie było inaczej, zakończyłem go z ośmioma trafieniami. Po zawodach podeszli do mnie ludzie z Sandecji, Panowie Czernek i Dębski. Mówią mi: „musisz przyjść do naszego zespołu trampkarzy, damy Ci na fryzjera”. A ja na to: „mama mnie strzyże”, ale na trening oczywiście przyszedłem i tak to się zaczęło. Zanim zacząłem grać w Sandecji trochę trenowałem boks. Pewnego dnia zagadnął mnie ówczesny dyrektor Szkoły Podstawowej im. Adama Mickiewicza, Pan Myczkowski mówiąc prosto w oczy: „ja Ci dam boks!”. Przekonał mnie ostatecznie do piłki.

Krok po kroku pokonywał Pan szczeble w Sandecji.
Po trampkarzach przyszła pora na grę w juniorach. Trenował mnie Tadeusz Konieczny, otrzymałem powołanie do juniorskiej Kadry Polski. Ukończyłem szkołę zawodową, żyło się biednie. Zamiast na zgrupowanie reprezentacji do Kęt pojechałem na nakaz pracy – do Zakładów Mechanicznych im. Józefa Stalina – Zbrojeniowych. Musiałem zarabiać na chleb. Mama Janina była już wtedy sparaliżowana. Dwa lata po odrobieniu nakazu, wróciłem do Nowego Sącza. W 1958 roku miasto nawiedziła słynna powódź. Poszedłem zobaczyć, jaki jest stan wody na Dunajcu. Przypadkiem spotkałem się z kierownikiem Sandecji Zygmuntem Różyckim. „Pele jutro na trening! I do pracy do ZNTK (Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego)”. Poszedłem do technikum, zacząłem pacować. Jako 17-latek zostałem graczem pierwszego zespołu.

Skąd ksywka „Pele”?
Naturalnie, że od Edsona Arantesa do Nascimento (śmiech). Tak wymyślili kibice Sandecji. Bardzo mi się ten pseudonim podobał. Potrafiłem kapkować pół dnia, robiłem z piłką cuda (Pan Czesław pokazuje jak mijał rywali, widać, że wciąż ma dryg do piłki). Dość powiedzieć, że na moje treningi przychodziło po 300 osób. Każdy chciał mnie zobaczyć! Gdy byłem już trenerem nieraz pytano mnie gdzie się tego wszystkiego nauczyłem. Zawsze odpowiadałem, że sam. Ja się po prostu taki urodziłem. Byłem najszybszy, najlepszy technicznie. Biegałem, grałem w szachy czy ping-ponga. Odnajdowałem się w sporcie. Odnosiliśmy z Sandecją sukcesy. Raz była wielka feta w PZGS przy Alejach, tam gdzie teraz mieści się szpital. Każdy z piłkarzy otrzymał po kuponie na garnitur oraz taki neseser skórzany zawierający sprzęt do golenia. Józef Pawlik za tytuł króla strzelców został obdarowany zegarkiem marki Delbana.

W ostatnią sobotę 18. stycznia świętował Pan 80. urodziny.
Czuję się dobrze, chciałbym się tak czuć już do końca życia! Mówią nawet o mnie „legenda”. Coś w tym jest. Jestem jedynym wychowankiem Sandecji z tamtych lat, który żyje.

Po zakończeniu gry w piłkę realizował się Pan jako trener.
Ukończyłem krakowską AWF. W Starcie Nowy Sącz w ciągu 9 lat awansowałem z B Klasy do 3. ligi. W Grybovii byłem cztery i trzy lata, z krótką przerwą. Stamtąd wypromowałem do Sandecji kilku zawodników. Mowa o bramkarzu Piotrze Jachowiczu, pomocniku Kazimierzu Sierocie, stoperze Krzysztofie Kroku, który grał też później w Cracovii, czy napastniku Jerzym Wojtasie. Zostawałem z nim nawet dwie godziny po treningu. Byli też Andrzej Łatka, który grał następnie w Legii Warszawa czy Motorze Lublin. Ze Startu podesłałem Sandecji istnego bombardiera Jerzego Kmaka, później jej trzykrotnego króla strzelców czy Włodzimierza Zielińskiego, solidnego stopera.

Ludzie pytali mnie: „Kapuściński trenował Grybovię, nie mogła wygrać a jak Ty przyszedłeś to wygrywaliście wszystko, jak to możliwe?”. „Jestem Pierzchała nie Kapuściński” - odpowiadałem. Zresztą później Grybovię prowadził też mój syn Krzysztof, międzynarodowy sędzia siatkarski, wuefista. Robił to z sukcesami. W 1976 roku wraz z Romanem Chlywą prowadziliśmy reprezentację województwa małopolskiego. W finale przegraliśmy 2:3 ze Śląskiem. To był niesamowity sukces.
Była taż praca w Wierchach Rabce-Zdrój u prezesa-milionera Bachuli; w Turbaczu Mszana Dolna. W Sandecji nie dostałem szansy. Nie chcieli mnie, bo mówiło się, że „Pele” wyrzuciłby z zespołu wszystkich pijaków.

Jak wygląda życie na emeryturze legendy Sandecji?
Chodzę na wszystkie mecze klubu, mam kartę VIP. Jestem członkiem Klubu Seniora, gram w szachy, czytam sportową prasę. Jestem współzałożycielem Światowej Organizacji Chrześcijańskie Stowarzyszenie Rodzin Oświęcimskich. Najbardziej kocham Sandecję, będę z nią związany do końca. Niestety, okrada mnie ZUS. Zniknęły wykazy zarobków z 14 lat pracy. Otrzymuję niecałe 1500 zł miesięcznie, ale to już opowieść na kolejny artykuł.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: „Pele” z Sandecji: „Na treningu oglądało mnie 300 osób!” [Wywiad] - Gazeta Krakowska

Wróć na nowysacz.naszemiasto.pl Nasze Miasto