Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Pocztówka z mózgu": Muniek Staszczyk o kultowej płycie "Prymityw" [WYWIAD]

Marcin Śpiewakowski
Z okazji 20. rocznicy wydania płyty "Prymityw", T.Love wydaje reedycję wzbogaconą o dodatkowe utwory oraz koncertowe DVD i rusza w trasę koncertową. Jej najważniejszym punktem będzie koncert w stołecznej Stodole, który odbędzie się 29 listopada. Muniek Staszczyk, lider grupy, opowiedział nam o kulisach powstawania płyty, a także o tym, jak konflikt na Ukrainie zainspirował go do nagrania nowych utworów.

MŚ: Opowiedz o powstawaniu płyty „Prymityw”.
Nagraliśmy ją w 1994 r. po odejściu ze składu Jana Benedka.

Dlaczego Benedek odszedł?
Mieliśmy problemy personalne, jak to bywa w zespołach. Byłem wtedy zrozpaczony. Nie to, że nie wierzyłem w chłopaków, ale zawsze komponowaliśmy razem z Jankiem i tworzyliśmy spółkę twórczą.

Myśleliście wtedy, że musicie tą płytą coś udowodnić, wypracować nowe brzmienie?
Chcieliśmy się scalić jako zespół, nagrać spójny energetyczny album, taką pigułę. Pomysł na „Prymityw” miałem już dawno, ale wcześniej z Jankiem pracowaliśmy trochę inaczej, byliśmy bardziej ukierunkowani na pojedyncze piosenki. To podejście było też dobre, bo płyty „Pocisk miłości” i „King” dały sporo przebojów, zespół wyszedł dzięki nim z undergroundu.

Jak powstawała płyta?
Dałem chłopakom kasetę z napisem „Prymityw – idee”. Ponagrywałem tam różne rzeczy, głównie punkowe, jak Ramones czy Iggy Pop, ale też trochę ska i muzyki punk folkowej w stylu zespołu The Pogues, którym się wtedy fascynowałem. I to był taki wektor. Podstawą była energia, czad. Chodziło o proste akordy i chuligański, miejski przekaz.

Który numer powstał jako pierwszy?
„To nie jest miłość”, który rozpoczyna album. Sidney Polak uczył się wtedy grać na gitarze i zaczął grać ten riff. Ja uwielbiam takie proste rzeczy, przypominało mi to klasyk „You Really Got Me” Kinksów, więc zacząłem coś krzyczeć do mikrofonu, najpierw imiona dziewczyn, potem imiona facetów, a na koniec dodaliśmy jeszcze miejsca, w którym można robić bara-bara. I tak powstał utwór „To nie jest miłość”. Potem zrobiliśmy „Potrzebuję wczoraj”, czyli po prostu opis zejścia po amfetaminie. I to był singiel! Wtedy rozgłośnie były dużo śmielsze niż teraz.

Czytaj też: "Kazikowi się podobało". Wywiad z zespołem Shamboo + Muniek z okazji reaktywacji

A który utwór lubisz najbardziej?
Nie mam ulubionego. Nawet teraz słucham tego albumu i nie widzę na nim słabych punktów. Może poza niektórymi tekstami, które są głupie, ale one celowo były takie, oparte na poezji dadaistycznej - pojedyncze wykrzykiwane słowa, które teoretycznie nie mają sensu.

Skąd pomysł, żeby na płytę trafił utwór „Gloria” w polskiej wersji?
Kolegowałem się z Grabażem, który pokazał mi swoją wersję „Glorii”. Jego tekst mi się podobał, bo nie był przekładem jeden do jednego, ale taką jakby impresją. A że „Gloria” to jest też taki kawałek, który się po prostu dobrze gra, to powiedziałem Grabażowi, że chciałbym zrobić naszą wersję z jego tekstem. On się w ogóle bardzo ucieszył, że to robimy. To była nowość, bo wcześniej nigdy nie śpiewałem cudzych tekstów po polsku.

No to teraz dochodzi na „Prymityw” drugi taki tekst – na reedycji są trzy dodatkowe kawałki i jednym z nich jest „Jałta” Kaczmarskiego. Jak się tam znalazł?
Nagrania były wiosną tego roku, no i w międzyczasie pojawił się temat Ukrainy. Obserwowałem jednym okiem tę hipokryzję polityków, różne układy z Putinem. Z jednej strony mówienie, że jest wojna, że nie wolno, a z drugiej sprzedawanie mu okrętów i tak dalej. Skojarzyło mi się to z Kaczmarskim, więc wziąłem wtedy jego bestówkę do auta, przesłuchałem i od razu mi podszedł ten kawałek. Kaczmarski świetnie pisał, świetnie opisywał historię. „Jałta” to opowieść o tym jak Stalin, Churchill i Roosevelt spotkali się po wojnie i przeprowadzili demontaż starego i montaż nowego świata. Zresztą pozostałości tego układu widać do dziś – nie jesteśmy w komunie, jesteśmy teoretycznie krajem wolnym, no ale sąsiedztwo mamy dość specyficzne. „Jałta” też fajnie wychodziła nam na próbach. Jacek grał to sam, my zrobiliśmy to na cały zespół, zrobiliśmy z tego taki chropowaty folk. Jestem zadowolony z tej wersji. Myślę, że Jackowi by się podobało.

Ciąg dalszy wywiadu na kolejnej stronie.

Oprócz „Jałty” na album trafiły też „Pole garncarza” i „Italia”. Kiedy powstawały te utwory?
To są megaświeże rzeczy. Wszystko z tego roku. Od początku powstawały z myślą o wznowieniu „Prymitywu”, bo uważam, że jak się robi reedycję, to trzeba coś dodać. Najpierw powstał numer „Italia” – świetny, prosty kawałek właściwie bez refrenu. Pomyślałem, że można napisać do tego taki tekst jak w hip-hopie, ciągłe nadawanie.

To jest tekst trochę w stylu Kazika, podobna metoda jak z „12 groszy”.
Niektórzy tego tekstu nie rozumieją, bo to jest taka pocztówka z mózgu, jest w nim dużo różnych flashbacków. Jechałem samochodem i zapisywałem sobie pojedyncze słowa, z których potem złożyłem tekst. Chłopakom się spodobało i tak powstała „Italia”. Potem zrobiliśmy „Pole garncarza”.

Te kawałki miały pasować do koncepcji „Prymitywu”?
Tak. Chodziło nam o spójność i, jak to nazywamy, prymitywną energię. „Italia” ją ma i „Pole garncarza” też ma. A „Jałta” jest trochę inna, ale współgra tekstowo z „Polem garncarza”. „Pole” wyraża moją opinię na temat wojny, ale bardzo podobną do tej Kaczmarskiego. Chodziło też o to, żeby po przesłuchaniu całego albumu z ‘94 r., te trzy nowe numery nie odstawały.

Do reedycji dodaliście też DVD z koncertem. Opowiedz o nim.
Koncert jest z 1994 r. i pokazuje nas w bardzo dobrej formie. Gramy tam dużo rzeczy z „Prymitywu” plus stare rzeczy z lat 80., to się fajnie ze sobą zazębia. Byliśmy wtedy 20 lat młodsi, byliśmy napakowani energią. To jest dla fana pamiątka z epoki. Obejrzeliśmy ten koncert najpierw z zespołem w busie, jak jechaliśmy na koncert, i uznaliśmy, że nie ma obciachu. Koncert się broni, wszystko jest na żywo, bez playbacku i pokazuje dobry gitarowy zespół.

Teraz znowu gracie trasę promującą „Prymityw”. Czego można się spodziewać?
Ponad połowę trasy mamy za sobą, teraz będzie jeszcze koncert w Stodole, największy na trasie. Koncepcja jest taka, że gramy cały „Prymityw”, potem schodzimy ze sceny, co ludzi czasem konsternuje, a potem wracamy i gramy the best of, nasze największe hity.

Czytaj też: "W Irlandii mówią, że T.Love jest większe od U2" [WYWIAD Z MUŃKIEM STASZCZYKIEM]

To są dłuższe koncerty niż zwykle?
Bardzo długie, łącznie 31 piosenek z bisem. W Stodole będzie zresztą jeszcze inaczej, bo będą goście: Kasia Nosowska i Bartek Waglewski, dwa fajne supporty i coś, czego nie ma na afiszach – zagra z nami Perkoz, gitarzysta, który nagrywał z nami „Prymityw” 20 lat temu.

Jak się Wam gra ten album na żywo w całości?
To jest świetny materiał do grania, chociaż z drugiej strony wyczerpujący, bo to straszna piguła. Przejeżdża przez ludzi jak walec, a oni dobrze na tę płytę reagują. Zresztą widzę, że ci, który przyszli na koncert, wiedzą po co przyszli.

Nie kusiło Was, żeby coś pozmieniać w tych piosenkach?
Nie. Powiedziałem „chłopaki, gramy to jeden do jednego”, bo tam nie ma co zmieniać. Po prostu 20 lat temu była wykonana dobra robota. Nie gramy tylko utworu „Wakacje”, bo on jest z innej parafii, to był tylko bonus dodany na CD. Album zamyka się na „Nic do stracenia”. Jest hałas, czad i schodzimy ze sceny. Nie wiem czy jakąkolwiek inną płytę chciałbym zagrać w całości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto