MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Podwodna pasja fryzjera. Zbudował miniaturową łódź podwodną i pływa nią po Bałtyku

Dorota Abramowicz
Najmniejsza stocznia świata mieści się w garażu domu przy ulicy Afrykańskiej w Gdyni. Od ulicy Afrykańskiej do morza jest może z 400 metrów. Tyle samo do Portu Marynarki Wojennej, gdzie cumują okręty podwodne, ...

Najmniejsza stocznia świata mieści się w garażu domu przy ulicy Afrykańskiej w Gdyni. Od ulicy Afrykańskiej do morza jest może z 400 metrów. Tyle samo do Portu Marynarki Wojennej, gdzie cumują okręty podwodne, noszące nazwy drapieżnych ptaków - Orzeł, Sęp. Sokół, Bielik.

Z garażu przy Afrykańskiej w morze wychodzi jeszcze jeden drapieżny ptak z rodziny jastrzębiowatych - Błotniak. Zanurza się na 15 metrów, może osiągnąć prędkość pięciu węzłów. Błotniak to miniaturowa łódź podwodna, wybudowana przez 35-letniego Mariusza Szymańskiego. Żonatego, ojca dwóch synów. Z wykształcenia fryzjera.

Mariusz dotyka Wielkiej Tajemnicy Wojskowej

Mariusz jest człowiekiem zdeterminowanym. Jako dziecko postanowił zostać marynarzem i pływać na okrętach podwodnych.
- Nie ma nic doskonalszego, niż łódź podwodna - mówi i oczy mu się śmieją.
Oksywie to "marynarska" dzielnica Gdyni. Domy, zamieszkałe przez wojskowych. Port Marynarki Wojennej, Akademia Marynarki Wojennej. Widoczna z brzegu "Formoza", sztuczna wyspa z torpedownią, zbudowaną podczas wojny przez Niemców. Mniej lub bardziej dostępne bunkry. Chłopiec dorastający na Oksywiu, który ma na dodatek tatę - fryzjera, strzygącego poborowych, zawodowych marynarzy i oficerów nasiąka jak gąbka marzeniami o pływaniu.
- Jako dzieciak chodziłem z ojcem do jednostki wojskowej, on strzygł, a ja obserwowałem treningi płetwonurków - opowiada. - Przy basenie po raz pierwszy Go zobaczyłem.
Wyglądał jak kadłub niewielkiego samolotu. Wtedy jeszcze Mariusz nie wiedział, że dotyka Wielkiej Tajemnicy Wojskowej. W drugiej połowie lat 70. wojskowi konstruktorzy z Gdyni - równolegle z sojusznikami z ZSRR i NRD - pracowali nad tajnym projektem o kryptonimie "Błotniak" , którego celem miała być budowa miniaturowego okrętu podwodnego typu mokrego (płetwonurek kieruje łodzią w kabinie całkowicie zalanej wodą) do zadań dywersyjnych - podkładania ładunków wybuchowych pod kadłuby jednostek pływających, niszczenia portowych instalacji podwodnych, stawiania zapór minowych. Powstało pięć prototypów. Jeden stał nad basenem. Nikt nie zwracał uwagi na Mariusza, który oglądał łódź, odsuwał szybę kabiny, siadał za sterami. Bo cóż z tajnego projektu może pojąć kilkulatek?
Potem Marynarka Wojenna zarzuciła prace nad prototypem, który nie zyskał uznania przełożonych. Drogi Błotniaka i Mariusza rozeszły się. Wyglądało, że na stałe.

Trzeba wybrać lekki zawód

Mariusz ma 14 lat. Jest wysportowany, ćwiczy kick-boxing. Biega w dresie po lasach, bierze udział w Noga puchnie. - To od złamania - tłumaczy lekarz i zaleca okłady.
Potem puchnie druga noga. - Pewnie obciążyłeś ją za mocno - pociesza lekarz.
Przed wyjazdem do Warszawy na zawody Mariusz musi przejść badania. Wyniki analizy moczu wywołują osłupienie specjalistów. Powtórka badań - wyniki są jeszcze gorsze. Okazuje się, że nerki nastolatka przestają pracować. Dr Zdrojewski, nefrolog z gdańskiej Akademii Medycznej stawia diagnozę - kłębkowe zapalenie nerek. Mariusz trafia do szpitala.
- To był totalny cios - wspomina. - Leżałem z dorosłymi. Jeden pan, po kilku zapaściach, opowiadał straszne historie, jak budził się w worku dla denatów. Lekarze tłumaczyli mamie, że to choroba na całe życie. Koniec ze sportem, koniec z marzeniami o służbie w wojsku. Poradzono, bym wybrał lekki zawód.
Rodzina postanowiła - Mariusz zostanie fryzjerem. Tak, jak ojciec. A w przyszłości przejmie po nim zakład.
Nefrolodzy postanowili leczyć chłopca sterydami. Szybko zareagował na leki.

Od Modliszki po alfa romeo

W pustkę powstałą po utracie marzeń weszła muzyka. Mariusz wraz z kolegami założył kapelę rockową. Nazwali ją Vulpequa - po łacinie Modliszka.
- Uczyłem się w Technikum Fryzjerskim i grałem - wspomina. - To był fajny czas. Jeździliśmy po klubach, dawaliśmy koncerty. Okazało się, że mój organizm wyjątkowo dobrze zareagował na sterydy. Coraz rzadziej jeździłem na badania, a moje wyniki były coraz lepsze. Mogłem poświęcić się muzyce.
Wysłali do Katarzyny Kanclerz, znanej z odkrywania młodych talentów, kasetę z nagranymi utworami. Z 68 kaset, które przyszły od grup z całej Polski wybrała nagraną przez gdyński zespół. Szansą dla nich miał wyć występ na wspólnym koncercie z grupą Hey. Zagrali jako support.
I co?
- I nic - wzrusza ramionami Mariusz. - Nie spodobał się pani Kanclerz nasz wokalista. Powiedziałem wówczas - to koniec. Trzeba zająć się czymś innym.
Drobną, ładną, czarnowłosą Bogusię znał już od dawna. Założył rodzinę. Na świat przyszedł dwunastoletni obecnie Max. Praca i dom to było jednak zbyt mało, jak na Mariusza. Fryzjer z Gdyni w wolnych chwilach zabrał się za... samochody.
- Zacząłem odrestaurowywać stare pojazdy - pokazuje z dumą kolorowe zdjęcia aut. - Proszę, to alfa romeo z 1968 roku, to ford mustang, to garbus, a to mercedes. Łącznie miałem 36 samochodów.

Głębiej, szybciej, dalej

Przed siedmioma laty i to przestało mu wystarczać.
- Wie pani, ja strzygę przeważnie wojskowych, w tym także płetwonurków - mówi. - Przy strzyżeniu sobie rozmawialiśmy, opowiadali mi o swojej pasji. I tak mnie wzięło, że postanowiłem też zacząć nurkować. Pojechałem na kurs do szkoły nurkowania nad jeziorem Charzykowy na Kaszubach.
Początkowo nic żonie nie mówił. Mama zorientowała się, gdy przyniósł do zakładu butlę. Chwyciła się za głowę. Znów wrócił strach przed nawrotem choroby. Bo Mariusz nie jeździ nurkować do Egiptu. On schodzi w głąb Bałtyku. Najchętniej zimą, gdy temperatura wody spada do kilku stopni. Wtedy najlepiej widać wraki, można nurkować wokół "Formozy". Albo płynie trzy kilometry do Mechelinek i z powrotem. Razem sześć.
- Nie marznie pan? - patrzę z powątpiewaniem na niezbyt gruby skafander piankowy.
- Już nie - uśmiecha się szeroko gdyński fryzjer. - Mój przyjaciel z Akademii Marynarki Wojennej, Przemek Chrabąszcz skonstruował specjalnie dla mnie podgrzewaną kamizelkę pod kombinezon. To taki polar ze specjalnymi wężykami w środku, z podłączonym dwunastowatowym akumulatorkiem. Działa. I jest ciepło.
Przyjaciel z AMW zabrał go pewnego dnia do akademii. Tam Mariusz znów Go zobaczył. A raczej to, co z Niego zostało. Pusty kadłub zarzuconego prototypu miniaturowej łodzi podwodnej. I wtedy zrozumiał, że to będzie jego cel.
- We wszystkim, także w nurkowaniu najważniejsza jest rywalizacja - odpowiada Mariusz. - Albo wchodzisz najgłębiej, albo wyciągasz z wody największe skarby. Albo budujesz coś. Na przykład miniaturowy okręt podwodny.

Garaż, piąta rano

Choć czasy Wielkiej Tajemnicy Wojskowej już dawno minęły, Mariusz nie miał szans na odnalezienie kompletnego projektu Błotniaka. Po długich staraniach z AMW otrzymał... trzy kartki papieru z ogólnikowymi informacjami. Do tego ze złomowiska odzyskał zaledwie szczątki łodzi. Silnik był w proszku.
Trzeba było szukać pomocy u tych, którzy tworzyli Błotniaka. Rozpuścił wici wśród przyjaciół płetwonurków.
Młodszy chorąży MW, Paweł Stoltmann z Zakładu Technologii Nurkowań AMW poznał Mariusza przed niespełna trzema laty. - Próbował znaleźć ludzi, którzy cokolwiek pamiętają, dokumenty. W coś takiego mogą wejść tylko zakręceni ludzie. Postanowiłem mu pomóc.
- Pewnego dnia usłyszałem o Mariuszu i jego pasji - dodaje Bartłomiej Jakus z Zakładu Niezatapialności i Ochrony Przeciwpożarowej AMW. - Byłem jednym z wielu konstruktorów pracujących przy tym projekcie, moim dziełem było wyposażenie pojazdu. Miałem swoje pięć minut - wsiadłem do niego na chwilę podczas prób.
Zdobywał kolejne telefony, adresy mailowe. Pytał o szczegóły, dotyczące prób sprzed kilkudziesięciu lat. "Saga", który służył na "Formozie" w latach 1979-1981 pisał o problemach z zanurzaniem (Błotniak przy "prędkości zerowej" leciał niebezpiecznie dziobem do dna). Wspominał także słowa dowódcy, który o płetwonurkach uczestniczących w potencjalnych akcjach bojowych na Błotniaku mówił "grupa jednorazowego użytku". Czyżby miało to oznaczać, że państwa Układu Warszawskiego przewidywały w czasie wojny użycie podwodnych łodzi z kamikadze?
Krok po kroku poznawał szczegóły techniczne. Dowiedział się, że Błotniak mógł być transportowany na pokładzie dużego okrętu podwodnego lub zrzucany ze śmigłowca z wysokości 5 metrów do wody. Do napędu zastosowano pierwszy w kraju silnik birotacyjny (używany obecnie w torpedach elektrycznych). W ostatnich egzemplarzach z 1983 roku znalazł się m.in. autopilot, elektryczna kotwica, specjalny system sterowania (tzw. sterowanie nadążne) i i hydrolokator.
Do garażu przy ul. Afrykańskiej schodzili się kolejni pomocnicy - konstruktorzy Grzegorz Topyła, Maciej Wojciechowski, Krzysztof Kwaśnik, Marian Pleszewski, Krzysztof Opaliński, Sebastian Draga... Od Sławomira Bursiewicza Mariusz dostał wykupioną przed laty z Agencji Mienia Wojskowego formę kadłuba Błotniaka.
Do pokrycia kadłuba zdobył specjalną czarną farbę, używaną w ZSRR do malowania łodzi podwodnych.
- Codziennie o godzinie piątej rano zaczynałem w garażu malowanie - wspomina. - Akurat było lato, a farba ta nie znosiła wysokich temperatur. Robiły się grudki.
Pierwszy raz zszedł na Błotniaku pod wodę latem ubiegłego roku, na jeziorze w Bieszkowicach.

To jakby ogień

Siedzimy w domu przy ul. Afrykańskiej. Bogusia szybko podaje kawę, spieszy się do pracy. Półtoraroczny Jaś zostanie pod opieką taty, który idzie do zakłady na godzinę 14. Niedługo ze szkoły wróci Maks. Ot, normalne życie. Tylko ta stocznia na dole, w garażu...
- Mam wspaniałą żonę - mówi Mariusz, spoglądając na Bogusię.
- Jakoś wytrzymuję - rzuca z uśmiechem drobna brunetka. - Pilnuj Jasia.
Jaś sięga po papiery i opasłą książkę, leżącą na stole. To "Broń torpedowa", autorstwa rektora Akademii Marynarki Wojennej, profesora Antoniego Komorowskiego z dedykacją "Fryzjerowi z Oksywia". Mariusz delikatnie odbiera książkę Jasiowi i ruszamy do korytarza i i kuchni. A tam na ścianach dyplomy i wyróżnienia - Złota Płetwa magazynu "Nurkowanie" za 2008 rok, wyróżnienie dla najciekawszego pojazdu na Międzynarodowym Zlocie Pojazdów Militarnych w Darłowie w 2007 r., dyplom z Akademii Marynarki Wojennej za zasługi przy popularyzowaniu technik nurkowania i odbudowę projektu Błotniaka, podziękowanie za wykład wygłoszony na IX konferencji Polskiego Towarzystwa Medycyny Morskiej i Hiperbarycznej.
- Miałem mówić tylko kilkanaście minut, ale przedłużyło się do godziny - mówi fryzjer z Oksywia. - Pokazałem, jak pływa Błotniak.
Błotniakiem po Bałtyku pływa na razie tylko Mariusz, jednak za każdym razem jest asekurowany przez kolegów płetwonurków z założonej przed dwoma laty przez Krzysztofa Kwaśnika i Szymańskiego Grupy Akwanautów Militarnych "Błotniak". Mówią o sobie, że chcą ocalić od zapomnienia mało znaną historię polskiej Marynarki Wojennej. - Niewielu wie, że pierwszy załogowy bojowy pojazd podwodny wynalazł Polak, Stefan Drzewiecki - mówi Mariusz. - Na Błotniaku się nie skończy. W garażu stoi metalowy kadłub torpedy. Na ścianie wisi projekt. Zbudujemy włoską torpedę załogową.
W garażu Mariusz wsiada do Błotniaka z Jasiem na rękach. Mały jest zachwycony. A jego ojciec mówi ni to do syna, ni to do siebie, co czuje schodząc w miniaturowym okręcie pod wodę: - Wiesz Jaśku, to jakby ogień. Pojawiają się dziesiątki, setki bąbelków, otaczają cię. Tego się nie da opisać. Płyniesz.

od 7 lat
Wideo

Ukraina rozpocznie oficjalne rozmowy o przystąpieniu do UE

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto