Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Policjantki. Kobiece oblicze polskich służb. "Większość policjantek po godzinie rozmowy zaczynała płakać"

Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Michał Gaciarz/Polskapress
- Te rozmowy, i cała ta książka nie służą temu, żeby „obsmarować” policję, ale żeby pokazać, że te kobiety bardzo swój zawód kochają, że są tam bardzo potrzebne, chociaż czują się w dużej mierze skrzywdzone przez panujący tam system - mówi Marianna Fijewska, autorka książki „Policjantki. Kobiece oblicze polskich służb”.

Policja to jest dość hermetyczne środowisko. Jak udało się pani przekonać swoje rozmówczynie do tego, by zechciały opowiedzieć o kulisach ich pracy? Opór był duży, czy może potrzebowały kogoś, przed kim mogłyby wylać swoje żale?
Myślę, że ta potrzeba była kluczem do tego, że w ogóle udało mi się zgromadzić materiał. Najbardziej kłopotliwe były same początki, bo przecież w policji obowiązuje zakaz jakichkolwiek wypowiedzi bez zgody rzecznika. A wiadomo, że żadna z nich - opowiadając te historie, które są w książce - o taką zgodę nie pytała. Po pierwszych rozmowach szybko rozeszło się - na zasadzie poczty pantoflowej - że można ze mną bezpiecznie rozmawiać, bez żadnej presji, naciskania z mojej strony i w ten sposób nastąpiło przełamanie barier.

Inna sprawa, że w przypadku kilku policjantek, również tych, z którymi spotkałam się na żywo, nie poznałam ich nazwisk, ani nawet imion. Dzwoniły do mnie zawsze z numerów zastrzeżonych, nie miały podanych personaliów w mediach społecznościowych.

Może kobietom łatwiej wyłamać się z tej policyjnej solidarności, bo sami mężczyźni - policjanci wypychają je poza nawias?
Przede wszystkim, to nie uważam, że one rozmawiając ze mną, się w jakiś sposób wyłamały. Te rozmowy, i cała ta książka nie służą temu, żeby „obsmarować” policję, ale, żeby pokazać, że te kobiety bardzo swój zawód kochają, że są tam bardzo potrzebne. Wszystko, co robimy i mówimy, jest tylko po to, żeby poprawić sytuację, żeby im było lepiej i żeby policja lepiej działała. Nie jest to zatem występowanie przeciwko swoim. Myślę, że one po prostu czują się w dużej mierze skrzywdzone przez sam system.

Zdecydowana większość spotkała się z mobbingiem, choć wiele nawet nie potrafiło tego do końca nazwać. Mimo to bardzo wiele pań mówiło, że bardzo lubi swoich kolegów, czuje z nimi równość, bliskość. Winny jest system, organizacja.

A także historia, bo przecież wcześniej nie było miejsca dla kobiet w formacjach mundurowych. Europa idzie do przodu, a my mamy mnóstwo dziur, mnóstwo absurdów i musimy to nadrabiać.

Do jakiego stopnia kobiety, decydując się na wybór takiego zawodu, są świadome tych wszystkich trudności, jakie je czekają?
Wydaje mi się, że nie zdają sobie z tego sprawy. Bardzo często w ich opowieściach powtarzało się określenie: „a potem zderzyłam się z rzeczywistością”. To zderzenie następuje na różnych polach. Same sprawy kryminalne są dużo bardziej brutalne, niż im się wydawało. Widok ciała jest dużo dramatyczniejszy, niż się można było tego spodziewać. Swoiste przygotowanie daje tu szkoła policyjna.

Wykładowcy nie mają problemów, żeby wykrzyczeć dziewczynie w twarz, że jest szmatą, że beznadziejnie wygląda albo dlaczego ma pomalowane paznokcie i tak dalej. Możemy sobie myśleć, że to jest straszne naruszenie godności człowieka. Z drugiej strony właśnie to daje im przedsmak tego, czego mogą się spodziewać w pracy.

Część osób odpada, bo nie daje rady. To jest taki odsiew...

Policjantki. Kobiece oblicze polskich służb.

Czyli to świadoma taktyka kadry, a nie patologia?
Raczej to drugie. One mówiły, że wykładowcy szkół policyjnych to są ludzie zamknięci we własnym środowisku. Pracują na innych zasadach. Nie wychodzą na ulice, nie mają do czynienia z taką najtrudniejszą policyjną pracą. Siedzą sobie bezpiecznie za biurkiem i są panami sytuacji. Myślę, że to są bardzo toksykogenne warunki, sprzyjające temu, by nadużywać władzy.

Co w tych opowieściach policjantek wzbudziło w pani największe współczucie?
Samotność. Większość z nich ewidentnie nie miała z kim porozmawiać, nie miała się komu wygadać i dlatego tak dużo mi powiedziały.

Kiedy się z nimi spotykałam, powtarzał się taki schemat, że mniej więcej po godzinie rozmowy większość zaczynała płakać.

Z bardzo różnych powodów, ale źródłem zawsze było jakieś poczucie krzywdy, poczucie niewysłuchania, niezrozumienia, braku wsparcia czy po prostu natłok emocji związanych z tymi historiami, często przerażającymi, których nigdy nie miało się możliwości opowiedzieć. Tego właśnie najbardziej współczułam: że nie ma jakiegoś systemu, który by zdjął z ich barków część tych straszliwych rzeczy. Przeciwnie - otoczenie wykazuje raczej kompletne niezrozumienie.

Mam wrażenie, że wiele z nich ma mężów policjantów.
Tak, bardzo duży procent to małżeństwa mundurowe. Jeśli nie z policjantem to pracownikiem służby więziennej, ewentualnie prokuratorem. Bardzo często jest tak, że one miały innych mężów, pierwsze dzieci miały z innymi partnerami, ale w momencie, kiedy szły do szkoły albo zaczynały pracę w policji, zaczynała działać ta adrenalina, to zrozumienie siebie nawzajem, ten wspólny czas spędzany już po normalnych godzinach pracy. To bardzo łączyło i te wcześniejsze związki się rozpadały, a tworzyły się nowe związki, mundurowe.

Pytałem, czego im pani współczuła, a czy jest coś, czego im pani zazdrości?
Tak. Tego, co je tak przyciąga do tej pracy. Podobnie zresztą było z bohaterkami mojej innej książki - pielęgniarkami. Na początku nie mogłam zrozumieć, po co one chodzą do tych szpitali za takie marne pieniądze. W przypadku policjantek zarobki są lepsze, ale warunki bardziej niebezpieczne.

Ten zastrzyk adrenaliny, który codziennie mają w pracy, jest strasznie uzależniający. Jedna z pań, z która rozmawiałam, była w szóstym miesiącu ciąży i mówiła, że powinna w tym stanie przestać jeździć na patrole, ale nie potrafi. Przy pierwszym dziecku, jak została w domu, to niemal popadła w depresję, bo tak bardzo brakowało jej tej pracy.

Więc pierwsza rzecz to ta adrenalina, a druga to poczucie, że jest się takim trochę bogiem. Część z tych kobiet ma na koncie uratowanie ludzkiego życia. Czy jest coś bardziej dowartościowującego, nobilitującego niż to?

Nadużycia seksualne wobec kobiet w tak zmaskulinizowanym środowisku nie zaskakują. Czy nie ma pani wrażenia, że to, co usłyszała od swoich rozmówczyń, to jedynie wierzchołek góry lodowej? A te wspominane z niesmakiem kariery, jakie niektóre koleżanki robią przez łóżko, to może nie tyle świadomy wybór ścieżki kariery, co poczucie, że inaczej się nie da?
Nie mam pojęcia. Żadna z pań, nawet jeśli robiła karierę przez łóżko, nie przyznała mi się, że tak rzeczywiście było. Natomiast nie wydaje mi się, żeby to było tak, że są policjantki, które nie widzą innej opcji i z desperacji rzeczywiście gotowe są oddać się przełożonemu. Policjantki to są twarde baby i sądzę że tak źle, jak pan sugeruje, nie jest. Raczej wydaje mi się, że tam jest naprawdę ogromne pole do romansów.

Czy - pomijając wątek molestowania - mobbing w policji bardziej dotyka kobiety?
Ten problem dotyczy wszystkich. Panowie policjanci też są bardzo poszkodowani. W dodatku policji nie dotyczą antymobbingowe zapisy Kodeksu pracy, co jest absurdalne i niezrozumiałe, i co generuje masę strasznych problemów i patologii.

A jednak wydaje mi się, że mobbing w większym stopniu, mimo wszystko, dotyczy kobiet. Jednym z powodów jest męska solidarność. Kiedy policjant zgłasza mobbing, jego przyjaciele, kumple, murem stają za nim. A zeznania świadków: kolegów, koleżanek z pracy są kluczowe do tego wewnętrznego oskarżenia o mobbing ze strony przełożonego czy kolegi.

Tymczasem na komisariatach czy w innych jednostkach z reguły jest jedna czy dwie kobiety, i one w podobnej sytuacji nie mają na kogo liczyć. Faktem jest też, że kobiety mają granice gdzie indziej niż mężczyźni. Jeżeli dziewczyna uszczypnie w pośladek kolegę z pracy, to on się najwyżej uśmiechnie. W odwrotnej sytuacji kobieta niekoniecznie będzie się śmiała. Z tego, co mówiły panie, wynika, że bardzo często jakieś seksistowskie odzywki czy żarty, które dla nich są absolutnie nie do przyjęcia, dla ich kolegów są czymś normalnym. „Jak ty możesz się o to złościć? - pytają. - Przecież to nic takiego”. I nawet przez myśl im nie przejdzie, żeby stanąć za koleżanką, jeśli ona zdecyduje się na zgłoszenie takiej sprawy. Dlatego też ona tego najczęściej nie robi.

Czy w podejściu do obecności kobiet w policji widać jakiś postęp? Pani rozmówczynie, które pamiętają dawniejsze czasy, twierdzą wręcz, że w latach 90. było lepiej. Choć nie wszystkie.

W latach 90. lepiej było pod tym względem, że policja się wtedy na nowo formowała, więc można powiedzieć, że wszyscy byli „zieloni”, a same struktury były świeże, więc nie było takiego zepsucia. Z drugiej strony czasy były wtedy zdecydowanie mniej równościowe. Stąd te różne perspektywy - zależy, kto gdzie trafił. Od tych lat 90. była równia pochyła w dół. Teraz wydaje się, że sytuacja się trochę polepsza. Coraz więcej mówimy o mobbingu, molestowaniu, równym traktowaniu kobiet. Powstała Fundacja #SayStop, która robi bardzo dużo dobrego dla kobiet, których prawa w strukturach mundurowych zostały jakoś naruszone.

A poza tym do policji przychodzi zupełnie nowe pokolenie, wychowane w innych czasach. I chociaż policjantki często narzekają na tych młodych, że są roszczeniowi, że nie chcą zostawać po godzinach, to wynika to po trosze z tego, że są oni bardziej świadomi swoich praw. Mają też zupełnie inne podejście do kwestii równości, wykorzystywania i molestowania.

Więc choć może nie będą pracować po godzinach i dawać z siebie tysiąc procent, prawdopodobnie nie pozwolą sobie na takie naruszenia. I to jest dobre.

Jeden z rozdziałów poświęca pani tzw. ustawie dezubekizacyjnej, która drastycznie obniżyła emerytury tym funkcjonariuszom, którzy przepracowali choćby jeden dzień w Milicji Obywatelskiej.
Chciałabym zaznaczyć, że mnie się założenia tej ustawy generalnie podobają. Uważam, że osoby, które działały w systemie komunistycznym, które rzeczywiście zrobiły coś komuś, powinny być za to ukarane. Natomiast ta ustawa jest po prostu źle zrobiona. Głównym jej błędem jest to, że obiecane przez rząd odwołania i jednostkowe traktowanie funkcjonariuszy, okazały się bzdurą. Kobiety, które służbie oddały bardzo dużo, dziś są traktowane jak kryminalistki. Jak pani Grażyna Biskupska, która naprawdę jest totalną legendą w świecie policji, a teraz ma najniższą emeryturę. Sprawa ogranicza się jednak tylko do środowiska emerytów i jeśli podzieliła policjantów, to w tym sensie, że osoby, których to nie dotyczy, w ogóle nie chcą o tym dyskutować. Przyjmują postawę: „Należało im się i koniec. My mamy czyste ręce i nie chcemy się w to angażować ani nawet o tym myśleć”.

Udało się pani jeszcze w tej książce pomieścić wydarzenia najbardziej aktualne, te dotyczące Strajku Kobiet i postawy policji w tym czasie. Wyczuwam pani zrozumienie dla tych policjantek, które zdają nie wiedzieć dlaczego wywołują taką niechęć protestujących. Tymczasem widać wyraźnie, że coś złego dzieje się w policji w ostatnim czasie: nieuzasadnione użycie przemocy, poniżanie zatrzymanych na komisariatach, wywożenie do innych miast, nieudzielanie informacji rodzinom...
Przede wszystkim karygodne było samo orzeczenie TK ogłoszone w takim momencie. Służby mundurowe były w tym wszystkim - podobnie jak w czasach komunistycznych - narzędziem do egzekwowania absurdalnych i okropnych decyzji rządu. I o tym nie wolno zapominać. Starałam się skonstruować ten rozdział jak najbardziej obiektywnie, podając też fakty, które działały na niekorzyść policji. Nie chciałabym ich usprawiedliwiać. Natomiast prawda jest też taka, że policjanci byli też przedmiotem naruszeń ze strony protestujących. Wydaje mi się, że to jest tak trudna kwestia, że trzeba próbować ją rozumieć poprzez jednostkowe dramaty ludzi. Ja po prostu wiem, że te policjantki były naprawdę w strasznych sytuacjach: i psychicznych, i finansowych. W związku z tym staram się zachować jakiś obiektywizm. I wydaje mi się, że jeśli ktoś jest winny całej tej sytuacji, to zdecydowanie jest to rząd, bo robi też krzywdę i protestującym, i tym, którzy mają z założenia te protesty zabezpieczać.

Robi się, przynajmniej częściowo, jak w stanie wojennym. Przytacza pani historię dziecka policjantki, którego kolegom rodzice zabronili się z nim bawić, właśnie ze względu na zawód jego mamy.
Dużo jest tych odwołań do PRL. Policjantki mówią, że jedno z najczęściej wykrzykiwanych pod ich adresem haseł, to: „Suko, naucz się historii”. W domyśle oznacza to: jesteś taka sama, jak ZOMO. Gdyby jeszcze raz mnie pan zapytał, czego najbardziej współczuję policjantkom, to w tym momencie najbardziej współczuję tym, które decydują się wychodzić na ulice, choć bardzo tego nie chcą. To dla nich ogromny osobisty dramat. Często to osoby po trzydziestce, które nie mają innego wykształcenia, mają różne zobowiązania. Rzucenie pracy, zaczynanie od nowa, jeszcze w czasie pandemii - nie mówię, że byłoby złą decyzją - ale rozumiem, że byłoby dla nich bardzo trudne.

Marianna Fijewska „Policjantki. Kobiece oblicze polskich służb”, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2021. Premiera książki 10 marca 2021

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści (5) - oszustwo na kartę NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto