Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Polskie Penelopy. Żony polityków wciąż tęsknią

Ryszarda Wojciechowska
Kiedy Donald robił karierę polityczną w stolicy, Małgorzata przez 16 lat zajmowała się domem. Na zdjęciu z mężem (zanim jeszcze został premierem) i dziećmi - Kasią i Michałem
Kiedy Donald robił karierę polityczną w stolicy, Małgorzata przez 16 lat zajmowała się domem. Na zdjęciu z mężem (zanim jeszcze został premierem) i dziećmi - Kasią i Michałem
W ostatnich latach z Pomorza do Warszawy spły-nęła fala prominentnych mężów stanu. Gdy oni płyną na falach polityki, ich żony rodzą dzieci i czekają. Takie współczesne Penelopy: w cieniu mężów, przezroczyste.

W ostatnich latach z Pomorza do Warszawy spły-nęła fala prominentnych mężów stanu. Gdy oni płyną na falach polityki, ich żony rodzą dzieci i czekają. Takie współczesne Penelopy: w cieniu mężów, przezroczyste. Nieufne w kontaktach z mediami - pisze Ryszarda Wojciechowska

Konkretna i otwarta. Mówi, co myśli. Drobna kobietka, ale mocna. To ona dźwigała dom na swoich barkach - tak o Małgorzacie Tusk, żonie premiera, mówią przyjaciele. Bo choć pierwszą Penelopą RP była Danuta Wałęsa, ona przebiła ją stażem w "penelopowaniu": od 1991 do jesieni 2007 roku (z czteroletnią przerwą, gdy Donald Tusk był poza parlamentem).
Ale jej poświęcenie zostało wynagrodzone - od kilku miesięcy mieszka z mężem w Warszawie. Nareszcie są razem, nie tylko w willi rządowej. Ostatnia wspólna podróż po Ameryce Łacińskiej to spełnienie marzeń pani premierowej. Nie dalej jak przed pa-roma miesiącami opowiadała naszej gazecie, że marzy o Meksyku. Pisała pracę magisterską o kościołach, które tam zbudowano i chciała pracować przy wykopaliskach na Jukatanie. Z miłości do tej kultury zaczęła się nawet uczyć hiszpańskiego. A potem plany trzeba było zawiesić na kołku.
Oboje skończyli historię, tyle że ona na archiwistyce, a Donek na specjalizacji nauczycielskiej. Dopóki nie urodziły się dzieci, pracowała: była bi-bliotekarką (zdaniem studentów, najsympatyczniejszą) na Wydziale Hu-manistycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Tam prowadziła też sekretariat Solidarności. A potem przyszły lata "kurodomostwa" - dom i dzieci.
Ale potrafiła stworzyć z tego stylu życia atut, opowiadając mediom, że właśnie to jej pasuje. Że najbardziej lubi dogadzać mężowi i wyszukiwać w sklepach na jego przyjazd ulubione przysmaki: arbuzy i oscypki.
- Jeśli Donald jest w domu głową, to Małgosia szyją - opowiadała jej przyjaciółka Jolanta Sodolska. W ich małżeństwie różnie bywało, ale udało im się przetrwać wspólnie 30 lat.
Łzy bulteriera
Z Moniką Kurską umawiam się przez jej męża, posła PiS-u Jacka Kurskiego. Je-go SMS już na dzień dobry mnie rozbawia. Pan poseł, znany z ufności czekisty, informuje, że żona nie jest tak ufna jak on. Więc pewnie zechce swoje wypowiedzi autoryzować.
Monika Kurska na spotkanie przychodzi z najmłodszym, 10-miesięcznym synkiem. Tym niedawno przewijanym na łamach "Super Expressu" przez samego Jacka Kurskiego. Są 17 lat po ślubie. Mają troje dzieci. Ona jest na urlopie wychowawczym. A kiedy nie urlopuje, to pracuje w Agencji Rozwoju Pomorza.
Żona Jacka Kurskiego musi zaciekawiać. Bo poseł jawi się publicznie jako polityczny brutalista i bulterier. Z roz-mowy można wnioskować, że to ko-lejny przypadek dr Jekylla i Mr Hyde'a. Bo w domu jest ponoć inny. Nawet czasem płacze - ze szczęścia.
- Polityka to brutalna dziedzina. Trzeba przyjąć reguły gry, które tam panują - tłumaczy Monika Kurska. U nich się nie rozmawia o polityce. Przy trójce dzieci nie ma na to czasu. Mąż się w domu "resetuje". Zapomina o politycznym życiu.
- Dlaczego więc w zaciszu domowym Jacek miałby być konfliktowy? Z nami jest pogodny, radosny. I dowcipny. Nie zniosłabym męża bez po-czucia humoru - kołysząc małego Olgierda, zamawia cappuccino.
- Teraz przez cały tydzień nie było męża w domu. Nie ma go, to nie ma. A jeśli chcemy się dowiedzieć, co u taty, włączamy telewizor - tłumaczy z uśmiechem. I jaka tam z niej Penelopa. Ona wie, gdzie jest jej mąż. Przecież nie wyszła za kierowcę tira.
Ona roztacza parasol nad rodziną i dba o domowe ciepło, a on o ich bezpieczeństwo finansowe.
- Żartujemy, że Jacek odpowiada za logistykę wydarzeń, a ja dopracowuję szczegóły - mówi.
Recepta na udany związek? Odpowiada maksymą żony z serialu "Rodzina zastępcza" (ich ulubiony): zna in-strukcję obsługi, ale tylko tego jednego, jedynego mężczyzny.
- Ewentualnie mogę więc powiedzieć, co zrobić, żeby z moim było udane życie - mówi przekornie.
Bo Monika też ma silną osobowość. Zresztą, gdyby była słaba, Jacek pewnie by się nią nawet nie zainteresował. A na pewno by z nią nie wytrzymał.
- Mąż nie wskazuje, jak mam żyć, co robić. Ja sobie zresztą nie wyobrażam, żeby miał wskazywać.
Nie przeszkadza jej, że cały obowiązek domowy spoczywa na niej. Dom jest dobrze zorganizowany. Zauważyła, że jak nie ma męża, to potrafi wygospodarować popołudnie dla siebie.
- Przy tak ustawionym życiu czasem jest łatwiej. Nie wydzwaniam do Jacka, żeby odebrał dzieci ze szkoły, bo wiem, że to na mnie spoczywa. Ale jeśli się coś dzieje, to on jest.
Kiedy ich córka Zuzanna spadła przed rokiem z konia, zostawił obowiązki i pojechał od razu do szpitala. Gdy było włamanie, też był z nimi.
A kiedy mąż popada w partyjne niełaski albo stoi na politycznym rozdrożu, jaka jest wtedy rola żony?
- Sprowadzić go jak najszybciej na ziemię - mówi Monika Kurska ze śmiechem. - W domu są dzieci, które nie pytają, czy tatuś przeżywa jakąś polityczną aferę. Nie ma czasu na de-presję. Kiedy pyta ją o radę, niezmiennie mu odpowiada: lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż żałować, że się było biernym. - Zresztą teraz, jak tylko za-uważę, że Jacek ma jakiś stres, od razu po przyjeździe wkładam mu w ręce naszego "młodego" i już ma zajęcie - mówi Monika Kurska.
Zazdrość? Nieraz media donosiły o skandalach w hotelu sejmowym. Monika Kurska tylko się śmieje. Mówi, że na razie ma do męża zaufanie.
- Gdyby mężowi coś się przydarzyło, "Fakt" z przyjemnością doniósłby o tym już następnego dnia.
Tęsknię cały czas
- Rozstania są trudne. Nawet po la-tach niełatwo się do nich przyzwyczaić. Tęsknota mnie nie opuszcza - przyznaje Elżbieta Płażyńska, żona posła Macieja Płażyńskiego (niezrzeszony, startował z listy PiS-u).
Staż Penelopy liczy się jej od 1997 roku. Jak by nie patrzeć, to już 11 lat. Ale swoje "penelopowanie" paradoksalnie najbardziej odczuła wtedy, kiedy mąż był na miejscu. W Gdańsku. Na początku lat 90. został wojewodą i rzucił się w taki wir pracy, że go prawie nie widywała.
- Ale wtedy nauczył się czegoś. Bo kiedy został posłem i marszałkiem sejmu, wykorzystywał już każdą okazję, żeby przyjechać do Gdańska. Po-trafił wpaść na kilka godzin z Warszawy, żeby zobaczyć dzieci. Wiedział, że to jest dla ich dobra. Zdarzało się, że przylatywał ostatnim samolotem, kie-dy już spały. A rano wylatywał. Po obudzeniu dzieci pytały, czy tata no-cował, co opowiadał?
Teraz one już takiej opieki nie wymagają, bo najmłodszy to maturzysta. A starsze studiują.
"Kurodomostwo", jak mówi, w jej przypadku nie wchodzi w grę. Jest sę-dzią. Ale za to z długim urlopem wychowawczym, który trwał dziewięć lat - śmieje się. Jeden urlop się kończył, drugi zaczynał. Bo dzieci mają troje. Ze strachem wracała do zawodu sędziego. Przed urlopem wychowawczym przepracowała w sądzie tylko pół roku. Ale powrót do zawodu się udał.
Stresy w domu polityka, jej zdaniem, najczęściej dają znać o sobie, w trakcie kampanii wyborczej. I ta kampania obciąża całą rodzinę. Są nerwy, emocje. Chociaż jej mąż to, można powiedzieć, oaza spokoju. Wszystko dusi w sobie. Ale ona za dobrze go zna, żeby nie wiedzieć, co się z nim dzieje. Wie także to, że nic tak nie odświeża rodziny jak tęsknota.

A jakby jej nie było

Barbara Cymańska żyje całkowicie w cieniu męża, znanego posła PiS-u. Tak bardzo, że niektórzy w Malborku nawet powątpiewają w jej istnienie. W rodzinnym mieście Cymańskich niewiele osób zna jej twarz. Ludzie żartują, że poseł chętniej pokaże kalesony niż żonę. Kalesony mają zresztą związek z małżonką, bo Tadeusz Cy-mański wyznał kiedyś w jednym z tabloidów, że chodzi w nich po do-mu, a żonie się to nie podoba.
Barbara Cymańska nawet wtedy, kiedy mąż był jeszcze burmistrzem, nie pokazywała się z nim publicznie. Ustami swojego Odysa i tym razem odmawia rozmowy. Ponoć mają od 10 lat taką niepisaną umowę, że media trzyma od niej i od dzieci z dala. Dzisiaj, kiedy niektórzy całymi rodzinami pchają się do telewizji, on chce przed szumem medialnym uchronić rodzinę.
- Penelopa ma czekać na powrót męża i nic więcej - poseł Cymański kończy rozmowę.
Sam jednak chętnie gra na rodzinnym wizerunku. A to wpisuje żonę do... Rejestru Korzyści Materialnych, czym ją, niestety, ośmiesza. A to opowiada, że klaps w dziecięcą pupę nie jest niczym nagannym. I że jego dzieci klapsa dostawały.
Również z tymi ślubami milczenia małżonki to nie do końca prawda. Bo przed pięcioma laty naszej redakcyjnej koleżance udało się namówić Barbarę Cymańską na krótką rozmowę. I wtedy przyznała:
- Rzeczywistość okazała się trudniejsza, niż sobie wyobrażałam. Myślałam, że będziemy dzielić to wszystko. Ale życie pokazało coś innego.
Przekonywała jednak, że się pogodziła z nieobecnością męża, z tym, że cały dom spoczywa na niej.
Kiedyś pani Barbara pracowała w muzeum w Malborku. Zajmowała się dokumentacją. I tam poznała przyszłego męża. Od wielu lat już jednak nie pracuje. Państwo Cymańscy mają pięcioro dzieci.
- Święta kobieta - mówi o niej siostra posła Cymańskiego Elżbieta Zakrzewska, dyrektorka przedszkola w Malborku. Nieraz jej mówiła: "Basiu, ja cię podziwiam. Ja bym się nie zgodziła, aby mój mąż, jak twój Tadek, był gościem w domu".
- Ale ona uważa, że rolą kobiety jest być matką i żoną. Tak jak nasza mama, a jej teściowa - tłumaczy Zakrzewska.
Basia pod tym względem jest wyjątkowa. Niezwykle ciepła i spokojna. Skromna. Nigdy się nie skarży. I niczego nikomu nie zazdrości.
- Widzi przecież, jak Tadeusz żyje tą polityką. Jak mu jest z tym dobrze. I to ją cieszy - konkluduje Zakrzewska. I przypomina sobie jeszcze jedną zaletę bratowej: - Oni z Tadziem stanowią ładny duet medialny. Bo ona też ładnie śpiewa i jeszcze gra na gitarze.

Czeka na ząb męża

Monika Nowak, żona Sławomira Nowaka, szefa gabinetu politycznego w rządzie Donalda Tuska, też nie jest skora do wywiadów. Wystarczy jej widać sesja fotograficzna i tekst w miesięczniku "Pani", w którym opowiada o tym, jak przystojny chłopak o bystrych oczach poprosił ją przed laty do tańca. A ona dała mu swój nu-mer telefonu. I tak to się zaczęło.
Żona posła Nowaka ma jeszcze krótki staż w swoim "penelopowa-niu". Dopiero jesienią ubiegłego roku została sama z dziećmi w Gdańsku. Tu mają dom. Tu ona ma pracę. Z siostrą prowadzą gabinet stomatologiczny.
Sławomir Nowak na swojej stronie internetowej pisze, że jest szczęśliwym mężem i ojcem cudnej Natalki i Julianka. Julianek urodził się przed paroma miesiącami. A Sławomir, jeszcze wtedy prosty poseł, rósł z dumy, choć przebąkiwał też, że w związku z jego częstą nieobecnością w domu panuje dyktatura kobiet.
Poseł PO Krzysztof Lisek jest za-przyjaźniony z rodziną Nowaków. O Nowakach mówi tylko dobrze i z humorem:
- Monika to silna osobowość. Mo-cna dziewczyna. W końcu to dentystka - śmieje się. - Leczy moje zęby. I kiedy się u niej zjawiam, to sobie możemy trochę pogadać. Tyle że ra-czej jednostronnie.
Podczas tych rozmów na dentystycznym fotelu dowiedział się, że Sławomir Nowak, podobnie jak on, ma ukruszony ząb. A Monika jakoś nie może się na męża i jego zęba w swym gabinecie doczekać.
- Kiedy myślę o nich, od razu widzę ich w tańcu. Bo oni naprawdę świetnie razem tańczą - rozmarza się Lisek.

Arabska żona

Również Dorota Arabska, żona szefa kancelarii premiera Tuska Tomasza Arabskiego, ucieka przed popularnością:
- To nie moje życie. Ja się w medialnej roli nie najlepiej czuję. My tu sobie z dziećmi cichutko w Gdańsku żyjemy. I niech tak zostanie.
I dodaje żartem: - Jestem arabską żoną, zawsze krok za mężem. Muszę więc go spytać.
A po kilku dniach odpowiada za-gadkowo: - Nie udźwignę tego.
Ci, którzy ją znają, twierdzą, że to nie jest poza.
- Ona naprawdę ucieka od medialnego szumu - zapewnia jedna z gdańskich dziennikarek, która zna Dorotę Arabską. - Przyjęła rolę żony i matki. I nie czuje się sfrustrowana tym, że na głowie ma czwórkę dzieci. I to jeszcze małych.
Mają fajny dom, podporządkowany dzieciom. Na ścianach wiszą dziecięce rysunki i rozczulające hasło: "Witamy tatusia w domu". Dorota to osoba z charakterem. I mimo że nie pracuje (skończyła chemię na Politechnice Gdańskiej), to w żadnym razie nie jest kurą domową.
Jest żoną polityka.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto