Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przyjaciele z łodzi bez sternika

Redakcja
Gdy 52 lata temu mieszkający w Siedlcach Zbigniew Paradowski leciał z polską ekipą do Melbourne, czuł się szczęściarzem. Na torze w Ballard w wioślarskiej czwórce był piąty, ale być może gdyby miesiąc wcześniej trenerzy ...

Gdy 52 lata temu mieszkający w Siedlcach Zbigniew Paradowski leciał z polską ekipą do Melbourne, czuł się szczęściarzem. Na torze w Ballard w wioślarskiej czwórce był piąty, ale być może gdyby miesiąc wcześniej trenerzy nie pokłócili się, zdobyłby medal w ósemce

Pan Zbigniew, mimo upływu przeszło pół wieku, pieczołowicie przechowuje pamiątki z igrzysk w 1956 roku.

– W Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim jestem zarejestrowany jako uczestnik igrzysk pod numerem 53929 – mówi pokazując znaczek i legitymację olimpijską oraz pamiątkowy medal z napisem „Olimpic Games Melbourne”, który dostali wszyscy uczestnicy tamtych igrzysk.

Kiedy sześć lat wcześniej trochę przez przypadek poszedł na przystań wioślarską we Włocławku, nie przypuszczał, że zostanie olimpijczykiem a udział w igrzyskach będzie jednym z najwspanialszych wydarzeń w jego życiu.

- Chciałem uprawiać sport, jak każdy młody chłopak – opowiada. Najpierw próbował sił w innych dyscyplinach. Z boksu zrezygnował po laniu jakie dostał na ringu w Toruniu. - Powiedziałem sobie, że nikt mnie więcej za darmo nie obije – wspomina ze śmiechem.

Z wyścigów na motocyklach zrezygnował po groźnie wyglądającym upadku. Próbował jeszcze zaczepić się w drużynie hokejowej, ale też szybko zrezygnował.

– Jak wiosną 1950 roku wsiadłem do łodzi wioślarskiej, od razu wiedziałem, że to jest to – opowiada. Rok później skończył Liceum im. Ziemi Kujawskiej i przeniósł się do Wrocławia, na studia wydziale medycyny weterynaryjnej. W październiku rozpoczął się rok akademicki, a w listopadzie zgłosił się do sekcji AZS Wrocław, by dalej pływać.

- Na pierwszy trening przyszło ośmiu studentów z weterynarii i ośmiu z politechniki. Po kilku miesiącach zostałem ja i kolega z roku Marian Nietupski oraz przyszli inżynierowie Szczepan Grajczyk i Kazimierz Błasiński. Trener Zbigniew Schwarzer dał nam czwórkę bez sternika i pływaliśmy razem sześć lat.

Po kilku miesiącach na regatach w Kruszwicy odnieśli pierwsze zwycięstwo, a zaraz potem na mistrzostwach Polski zdobyli srebrne medale. W następnym roku byli już mistrzami kraju wygrywając z osadami KKW Bydgoszcz, Posnanii, WTW Warszawa, Budowanych Płock...

Europejską czołówkę dogonili rok przed olimpiadą w Melbourne. – Na mistrzostwach Europy w Gandawie zajęliśmy piąte miejsce, a na zawodach wioślarskich w trakcie III Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów w Warszawie zrobiliśmy niespodziankę. Rywalizując ze światową czołówką dopłynęliśmy na drugim miejscu.

Rok później spisywali się jeszcze lepiej. Na ME w jugosłowiańskim Bled przesunęli się o jedną pozycję w górę, na czwarte miejsce. – Do medalu zabrakło nam kilku mocniejszych pociągnięć wiosłami w końcówce wyścigu – nie może sobie darować. Zaraz potem było drugie miejsce na Festiwalu Młodzieży w Moskwie.

Dobre wyniki z tych dwóch sezonów sprawiły, że zakwalifikowali się do ekipy olimpijskiej. – Pamiętam, że piąte kółka dostaliśmy pod koniec października i pojechaliśmy na zgrupowanie przedolimpijskie na włoskim torze w Castel Gandolfo. Po obozie, na lotnisku w Rzymie, dołączyliśmy do polskiej reprezentacji lecącej do Melbourne.

Jeszcze w samolocie zintegrowali się z resztą sportowców. Podczas długiego lotu przez Karaczi, Bankgok i Darwin mieli sporo czasu. Wśród lekkoatletów duszą towarzystwa był Janusz Sidło, który na igrzyskach przegrał walkę o złoty medal z Danielsenem. W drużynie bokserskiej pierwsze skrzypce grał Leszek Drogosz, a wśród strzelców Adam Smelczyński, późniejszy srebrny medalista. – Wspaniałe osobowości, odwiedzaliśmy ich w wiosce olimpijskiej – opowiada.

Podczas igrzysk wioślarze ze wszystkich państw mieszkali w Ballard obok toru, na którym rozgrywano zawody. – Z Polski było nas ośmiu: czwórka bez sternika, dwójka ze sternikiem i Teodor Kocerka w skiffie – wymienia skład wioślarskiej reprezentacji.

Jeszcze do dziś ma w oczach moment zapalenia znicza olimpijskiego podczas uroczystego otwarcia. – Niesamowite przeżycie, wniósł go na stadion długodystansowiec Ron Clarke – przypomina. Przysięgę w imieniu olimpijczyków składał inny lekkoatleta, John Landy.

Ze szczegółami może opowiadać o wszystkich trzech wyścigach na igrzyskach. Żałuje, że w Ballard były tylko cztery tory i tyle osad mogło wejść do finału, a to ustawiło przebieg zawodów. - Może na innym torze bylibyśmy wyżej – zastanawia się po latach.

Najpierw w przedbiegu z udziałem trzech łodzi zajęli drugie miejsce. W repasażach pokonali czwórkę z Kuby. W półfinale uplasowali się na trzecim miejscu. Później okazało się, że mieli lepszy czas od trzeciej osady w drugim półfinale. – Daliśmy z siebie wszystko, wyszliśmy z łodzi ledwie żywi, ale polecieliśmy na igrzyska żeby walczyć do końca - mówi.

Polska czwórka bez sternika ze Zbigniewem Paradowskim została sklasyfikowana na 5-8 miejscu. W finale triumfowali Kanadyjczycy, o pozostałe medale walczyli Francuzi i Rosjanie, z którymi rok wcześniej w Bled wygrali. Zawiedli Czesi, często lepsi od Polaków przed igrzyskami.

- Opowiem teraz o historii, która przytrafiła nam się w Pradze miesiąc przed igrzyskami – zmienia wątek pan Zbigniew. Na zawody te nie dojechały łodzie Polaków, a Czesi swojej czwórki nie chcieli dać. Polscy trenerzy wsadzili więc osady AZS Wrocław i KKW Bydgoszcz do ósemki. – Nigdy wcześniej razem nie pływaliśmy, a z czechosłowacką ósemką, która w Melbourne zdobyła brązowe medale wygraliśmy o kilka długości – mówi pokazując w jednym z albumów wycinek. „Ceskoslowensky sport” pisał o pogromie olimpijskiej osady przez Polaków ze Zbigniewem Paradowskim w składzie.

- Nasi szkoleniowcy rozważali czy nie wysłać na igrzyska także ósemki, ale pokłócili się między sobą kto ma być pierwszym trenerem. Szkoda, bo w tej konkurencji mieliśmy chyba szanse na medal – uważa.
Z innych wydarzeń na olimpijskim torze do dziś pamięta rozpacz Wiaczesława Iwanowa. Radzieckiemu wioślarzowi podczas dekoracji najlepszej trójki w jedynce przechyliła się łódź i złoty medal wpadł do wody. Organizatorzy zaraz dali mu drugi taki sam. Po uroczystości przez kilka dni wiele osób nurkowało w tym miejscu w poszukiwaniu oryginału, ale podobno nikt nie odnalazł.

Po olimpiadzie Paradowski pływał z kolegami jeszcze przez rok, dopóki byli studentami, a potem rozjechali się po kraju by rozpocząć kariery zawodowe.

- W czwórce oraz z Grajczykiem w dwójce bez sternika zdobyłem ponad 20 medali mistrzostw Polski i mnóstwo innych nagród – wskazuje na gablotę w mieszkaniu w Siedlcach.

Przyjechał tu w 1965 roku wraz z żoną siedlczanką, poznaną na studiach. W pewnym momencie pracy zawodowej był dyrektorem Wojewódzkiego Zakładu Weterynaryjnego, od ponad 10 lat jest emerytem. Teraz jego pasją jest kolekcjonerstwo. Zbiera laski, o których opowiadał niedawno na spotkaniu w Siedleckim Klubie Kolekcjonera. – Bardzo sympatyczne towarzystwo – podkreśla.

Ma też zbiór bagnetów z różnych okresów historii i z wielu krajów. Poluje i działa w Polskim Związku Łowieckim. Jeździ regularnie do Środy Wielkopolskiej na coroczne spotkania członków sekcji wioślarskiej AZS Wrocław. Regionalna Rada Olimpijczyków we Wrocławiu również go zaprasza systematycznie. Tylko w Siedlcach mało kto pamięta, że jest jednym z trojga olimpijczyków tu mieszkających, obok Lidii Chojeckiej i Aleksandry Klejnowskiej. Czasu mu brakuje na wszystko, bo musi go jeszcze trochę wygospodarować dla żony, dwóch córek i kochanych wnucząt, a tak jeszcze dużo chciałby zrobić. Ponieważ przez lata zbierał wszystkie wycinki i „Zorką” robił zdjęcia, dziś z jego dokumentacji często korzystają wioślarze – koledzy z torów z tamtych lat. Kilkanaście dni temu zmarł jego wspaniały trener Edward Schwarzer. Nie żyje też szlakowy Kazimierz Błasiński. Szczepan Grajczyk mieszka w Niemczech, a Marian Nietupski w Białymstoku.

Podczas rozmowy wielokrotnie sięga do kilku opasłych albumów ze zdjęciami i kilkunastu różnych opracowań. - Zawsze starałem się być aktywny, tak mnie sport ukształtował – mówi. Sportowi zawdzięcza także to, że już w latach 50 trochę zobaczył sporo świata. Wtedy Polska była „za żelazną kurtyną”, paszport dla przeciętnego obywatela był prawie niedostępny, a oni – czterej przyjaciele z łodzi - w ciągu sześciu lat wyjeżdżali na Zachód i na Wschód aż 36 razy. Policzył kiedyś zagraniczne starty dokładnie co do jednego.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

"Szpila" i "Tiger" znowu spełniają marzenia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto