Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rafał Sonik: Rajd Dakar to dwadzieścia lambo. I tak wybrałbym Dakar [rozmowa naszemiasto.pl]

Kinga Czernichowska
Arek Drygas/mat. prasowe WOŚP
Z Rafałem Sonikiem, zwycięzcą Rajdu Dakar, rozmawialiśmy podczas Przystanku Woodstock, którego był gościem. Pytaliśmy o zasady rajdowca i o to, co bardziej liczy się w życiu: pasja czy nowe lamborghini.

Rafał Sonik to polski kierowca rajdowy. Na swoim koncie ma zwycięstwo w 36. Rajdzie Dakar, jest też trzykrotnym zdobywcą Pucharu FIM. Ale jak sam przyznaje, nie zwycięstwo jest dla niego najważniejsze, lecz to, że może inspirować innych. Zapraszamy do przeczytania rozmowy z rajdowcem.

Często przebywa pan poza domem. Jak radzą sobie z tym pana bliscy?

Zdążyli się już przyzwyczaić. Wiedzą, że robię dobre rzeczy, więc mają poczucie, że warto złożyć tę ofiarę. Z kolei ja staram się traktować ich też uczciwie. Chcę, żeby byli świadomi tego, że robimy coś dobrego. To mnie mobilizuje do tego, by to, czym się zajmuję, miało wymiar publiczny. Chcę inspirować. W świecie musi istnieć równowaga między tym, co bierzemy od życia a tym, co dajemy innym.

Rajd Dakar to mordercza przygoda. Jak przeżyć? Jakie są podstawowe zasady rajdowca przy tego rodzaju wyprawie?

Są trzy zasady. Po pierwsze, nawadniać się. Nie możemy dopuścić do tego, by nasz organizm się odwodnił. Przetrwać można tylko wtedy, gdy pije się od kilku do kilkunastu litrów na dobę. Po drugie, w miarę możliwości (co najmniej przez pół doby) należy chować się do cienia. W innym wypadku można dostać udaru słonecznego. Po trzecie, spać minimum pięć godzin. Krótszy sen to ryzyko spirali błędów. A to właśnie podczas snu organizm się regeneruje.

A czy są zasady, które z rajdu Dakar warto by przenieść do codziennego życia?

Oczywiście, Dakar to życie skondensowane w pigułce, skrócone do dwóch czy trzech tygodni. Wszystkie przeżycia są dużo bardziej intensywne, w życiu one też się pojawiają, ale nie są tak mocne, bo życie to zdecydowanie dłuższa oś czasu. Ale zasady są takie same. Każdy, kto chce uprawiać ten sport, powinien mieć w sobie gotowość do poddania się sytuacjom, które mogą wydać nam się niekomfortowe. Niewygoda staje się czymś oczywistym. Nie można szukać wygody i oczekiwać wygody. Trzeba nastawić się na to, że może nas spotkać dosłownie wszystko. Mnie już nic nie może zdziwić.

Jeżeli się okazuje, że inni kierowcy nie zdołali pokonać jakiejś przeszkody, to zaczyna nas nachodzić refleksja, że może to jest z jakiegoś powodu niepokonywalne. Trzy lata temu w rejonie Andów spadły bardzo obfite deszcze. I to nie było w miejscu, do którego jechaliśmy. Ale te deszcze spowodowały, że wezbrały potoki. Mnie udało się je przejechać, bo byłem w czołówce rajdu. Ale kilkanaście minut później poziom wody był tak wysoki, że ich pokonanie było niemożliwością. A byli tacy, którzy próbowali. Mam filmy z tego odcinka. Ostatecznie potem go przerwano, bo nawet dwunastotonowe ciężarówki nie były w stanie sforsować tej wody. Mnie się udało, ale następni musieli się poddać, chociaż trzeba sobie zdać sprawę, że w każdym uczestniku Dakaru drzemie wola walki do końca. Wniosek jest prosty: trzeba umieć ocenić, co jest pokonywalne, a co nie. Tego warto nauczyć się na Dakarze, ale nie tylko. To funkcjonuje także w życiu.

Pojawiają się wątpliwości?

Podczas rajdu Dakar bardzo często. Zdarza się, że analizujemy odcinek i zaczynamy zastanawiać się, czy faktycznie damy radę go przejechać. Dyskutujemy o tym z innymi zawodnikami, sędziami i organizatorem rajdu. Bardzo często różnimy się opiniami.

Jest Pan również przedsiębiorcą. W biznesie bardzo często mówi się o "wolności finansowej", ale mam wrażenie, że dla Pana liczy się coś więcej. Tym czymś jest chyba pasja.

Rozumiem, że ma pani na myśli funkcjonowanie sportu w przestrzeni biznesowej. Jestem jednym z niewielu, jeśli nie jedynym, Polaków, który wyzwanie sportowe jest w stanie sfinansować sam. I chodzi mi tutaj nie tylko o start, bo na ten może pozwolić sobie około dziesięciu, może dwudziestu Polaków. Ale nikt albo prawie nikt nie jest w stanie nawet wyobrazić sobie, że jest w stanie wygospodarować budżet na to, by powalczyć o zwycięstwo.

Kuba Wojewódzki zadał mi pytanie, czy mam lambo (lamborghini - przyp. red.). Pasją Wojewódzkiego są sportowe samochody.Zapytał mnie też o to, ile kosztował mnie Dakar, a właściwie wszystkie starty w Dakarze. Otóż jeśli dla kogoś walutą jest lambo, to cena Dakaru to dwadzieścia lambo. Dla Kuby liczy się lambo, na które musi odkładać dwa lata. Na start w Dakarze mógłby sobie więc pozwolić po czterdziestu latach pracy. Powstaje pytanie, czemu chcemy dedykować taki budżet. Teoretycznie należałoby powiedzieć, że szkoda aż tak wielkich pieniędzy na sport. Ale po pierwsze, kiedy będę rozliczał się kiedyś przed życiem, to czego będzie mi bardziej brakowało: trofeum, którego mógłbym nigdy nie wywalczyć, czy czegokolwiek materialnego: sportowego auta, samolotu itd.? Jestem pewien, że brakowałoby mi walki, próby podjęcia wyzwania aniżeli nowego lambo. Jest też drugi aspekt. Tę walkę można wykorzystać do szczytnych celów. Pasją do sportu i swoimi działaniami inspiruję innych. Czy inspirowałbym, gdybym posiadał nawet kolekcję dwudziestu Lamborghini? Nie.

I kiedy po zwycięstwie w Dakarze zapytano mnie, jak będę świętował, to odpowiedziałem i powtórzyłbym to z pełnym przekonaniem także dziś, że teraz moim zadaniem jest to, by przekazać swoje doświadczenie i pozytywną energię tym, którzy na to pracowali oraz tym, dla których to zwycięstwo będzie właśnie inspiracją.

I świętuje pan w ten sposób nadal?

Tak, podczas Przystanku Woodstock spotkałem ludzi, którzy mówią: "Jest pan dla mnie inspiracją, to pobudziło mnie do działania". I prawdziwym sukcesem nie jest moje zwycięstwo, ale ten impuls, który poczuli ci ludzie.

A pana co motywuje?

Mam dwa ulubione cytaty, z którymi się zgadzam i które są dla mnie inspiracją do działania. Pierwszy brzmi następująco: "A ten zwycięzcą, kto da innym więcej światła". Jeżeli się głębiej nad tym zastanowić, to żadna kolekcja samochodów nie da szansy podzielenia się tym światłem z innym. Oznacza to, że nie da się przełożyć wartości materialnych na inspirację dla innych ludzi. Okej, ktoś może powiedzieć: "zobacz, mam Lambo. Jak będziesz ciężko pracował, to też na nie zarobisz". No i co z tego? W tym, co udało mi się osiągnąć, jest wiele wartości, które da się przekazać. I to jest ważne.

W jednej z rozmów powiedział pan kiedyś, że dzieci powinny się uczyć jazdy na quadzie.

O tak, zdecydowanie. Ale doprecyzujmy: dzieci poprzez jazdę na quadzie powinny się uczyć dobrych zachowań motoryzacyjnych. Quad to genialne, najlepsze urządzenie motoryzacji.

Przyznam, że jestem dość sceptyczna. Nie do quadów, absolutnie! Ale do tego, czy poprzez jazdę na quadzie można zrozumieć, na czym polega istota zachowania bezpieczeństwa na drodze. Kupowanie quada w prezencie z okazji komunii to zwyczajne rozpieszczanie i zaspokajanie dziecięcych kaprysów. Przeważnie nic więcej.

Jeżeli faktycznie poprzestanie się na kupnie quada, to tak, zgadzam się. To tak jak kupowanie wiatrówki. Można nauczyć celności, manualnej sprawności, ale jeśli nie zadba się o to, do czego ma nam to służyć, to prędzej czy później zdarzy się nieszczęście. I z jazdą quadem jest dokładnie tak samo. Darowanie quada na komunię jest głupotą. Mądrością będzie podarowanie quada i zorganizowanie dzieciakowi odpowiedniego programu szkoleniowego. Wówczas quad będzie narzędziem edukacyjnym, a nie skrajnym ryzykiem.

Nadal mnie to nie do końca przekonuje. Nie jest przypadkiem tak, że młodzież ma swoje prawa i bez względu na jakiekolwiek szkolenia po prostu będzie chciała się wyszumieć? Może świadomość, że należy zadbać o bezpieczeństwo na drodze, przychodzi po prostu z wiekiem?

Nie, nie, jeszcze raz nie. To działa inaczej. Jeżeli dziecko bardzo wcześnie nauczy się zachowań motoryzacyjnych, to ono będzie miało je zakorzenione w swojej świadomości. A przy okazji się będzie mogło się wyszumieć. Proszę tylko spojrzeć: wszyscy rozumieją, że naukę języków obcych należy rozpoczynać w wieku pięciu czy sześciu lat, a nie w wieku lat szesnastu. To samo dotyczy nauki pływania. Gdybyśmy zaczęli uczyć szesnastolatków pływania, to połowa by się utopiła. System edukacji nie dysponował instrumentem, który łączyłby przyjemne z pożytecznym. Wystarczy zadzwonić i zapytać rodziców, którzy uczyli swoje dzieci jazdy quadem, kiedy te były w wieku siedmiu lat. Dzisiaj te dzieci są już dorosłe. Mają po dziewiętnaście czy dwadzieścia lat. A rodzice? Są absolutnie zrelaksowani. Nie muszą się bać o to, że ich dzieci zachowują się jak piraci drogowi.

Jakie są pana najbliższe plany motoryzacyjne?

Rajd w Chile, bo to już za trzy tygodnie. Jakiś miesiąc po tym rajd w Maroko, ostatnia runda mistrzostw świata. Walczę o czwarty puchar świata.

Dziękuję bardzo, życzę powodzenia.

rozmawiała
Kinga Czernichowska

Zobacz też:

od 12 lat
Wideo

Stop agresji drogowej. Film policji ze Starogardu Gdańskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto