Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rodzina zawsze razem, nawet na odległość

Irena Łaszyn
Henryka i Krzysztof Strycharscy bez dzieci nie umieliby żyć. Tu - z Przemkiem, Tomkiem i Agnieszką. fot. grzegorz mehring
Henryka i Krzysztof Strycharscy bez dzieci nie umieliby żyć. Tu - z Przemkiem, Tomkiem i Agnieszką. fot. grzegorz mehring
Henryka Krzywonos-Strycharska pożegnała się z Rodzinnym Domem Dziecka, ale nie pożegnała się z dziećmi. Rodzinny układ jest na całe życie, rozstań nie przewiduje. Pewnie, że była to rewolucja.

Henryka Krzywonos-Strycharska pożegnała się z Rodzinnym Domem Dziecka, ale nie pożegnała się z dziećmi. Rodzinny układ jest na całe życie, rozstań nie przewiduje.

Pewnie, że była to rewolucja. Ale taka… aksamitna. Bez gwałtownych ruchów i niekontrolowanych emocji. Coś się skończyło, coś zaczęło. Rodzina nadal istnieje, choć niekoniecznie w tym samym miejscu. Pewnie więcej zapłacą za telefony. To naturalne, gdy się ma dwanaścioro dzieci.
- Słyszeć to my się musimy kilka razy dziennie - nie ukrywa pani Henryka. - Ciągle do siebie dzwonimy, tak jesteśmy zżyci.

Z mieszkania na gdańskiej Zaspie, w którym mieścił się Rodzinny Dom Dziecka nr 4, Henryka i Krzysztof Strycharscy wyprowadzili się kilka tygodni temu.
- Myślałam, że spakujemy się w dwie walizki, a tyle różnych rzeczy w schowkach odkryłam, że złapałam się za głowę - relacjonuje pani Henryka.

Większość tych skarbów zabrali ze sobą. Jakich skarbów? No, laurek od dzieci, prezentów własnoręcznie przez córki i synów wykonanych. Bo czy można wyrzucić rysunki albo słoik, oklejony mąką i solą, stylizowany na wazonik? To były wielkie dylematy. W ich domku na Kaszubach, który kilkanaście lat temu zaczęli, z pomocą przyjaciół i rodziny budować, nie ma zbyt wiele miejsca.

Ale stół, przy którym - po rozłożeniu - zmieści się ze trzydzieści osób, musiał stanąć.
W ich domu stół był zawsze najważniejszym miejscem. Zapadały przy nim życiowe decyzje, toczyły się życiowe rozmowy. A podczas różnych uroczystości spotykała się cała rodzina. Kiedyś na wigilii naliczyli 32 osoby!

No więc tak: Mieszkanie na Zaspie nie było ich własnością. Od początku wiedzieli, że kiedyś trzeba będzie je opuścić. Wtedy, gdy dzieci dorosną, a pani Henia przestanie dyrektorować i przejdzie na emeryturę.
- Byliśmy przygotowani - mówi pani Henryka. - Nie zostaliśmy bez dachu nad głową i bez środków do życia . Krzysztof pracuje, ja niebawem odbiorę pierwszą emeryturę: 1200 zł. Nadal będą z nami piętnastoletni Przemek i dziewiętnastoletni Tomek.

Siedemnastoletni Łukasz powiedział, że nie chce mieszkać na wsi i został na Zaspie. Nie u obcych, lecz u ich córki Oli, która przejęła po nich schedę. Teraz ona będzie prowadzić Rodzinny Dom Dziecka.

Ola studiuje pedagogikę, ma męża i czteroletniego syna Krzysia. Mogłaby żyć zwyczajnie, ale nie chce.
- Długo jej ten krok odradzaliśmy - nie ukrywa pani Henia. - Bo to nie jest łatwy chleb. Krzysiek nawet na nią nakrzyczał! Ale się uparła. "Chcę oddać innym dzieciom to, co dostałam od was", powiedziała.

Ola w ich domu była trzecia. Pierwsza pojawiła się Agnieszka, potem Jaś, który mieszkał po sąsiedzku. Potem kolejne dzieci. W 1994 roku, gdy wzięli piątkę rodzeństwa, zdecydowali się utworzyć Rodzinny Dom Dziecka. Zwłaszcza że niebawem odnalazła się siostra tej piątki. A gdy Jaś poszedł do wojska, zadzwonili z ośrodka opiekuńczego, że jest kolejny chłopiec do wzięcia. Po roku przybyło jeszcze dwóch.
- Co dziecko, to osobna historia - opowiada pani Henia. - Nie planowaliśmy tak licznej gromadki. Los zdecydował, że będą nasze. Czasami myślę, że odszukaliśmy się w korcu maku. Niekiedy był to prawdziwy cud. Siostra tej piątki, nosząca inne nazwisko, zadzwoniła do pewnej placówki, w poszukiwaniu sióstr i braci, akurat wtedy, gdy my tam byliśmy. I gdy przyjechała do nas na pierwszy weekend, zdecydowała, że chce z nami zostać.

Smutnych historii wspominać nie będziemy. Ważne, co było potem. Gdy już dzieci zamieszkały u Strycharskich, gdy dostały - na własne życzenie - ich nazwisko i gdy wszyscy stali się rodziną. Na całe życie.

Czasami ktoś pyta panią Henię o problemy, z jakimi się przez te lata stykała. Wkurza się wtedy. Bo problemy występują w każdej rodzinie. Czy biologiczni rodzice żyją bezstresowo? Chodzi o to, by umieć wyzwaniom sprostać.
- Dużo rozmawialiśmy - uśmiecha się. - Gdy któraś z dziewcząt kończyła szesnaście lat, siadałam z nią przy tym wielkim stole. Mówiłam o różnych babskich sprawach. Zaklinałam: Jeśli przypadkiem zajdziesz w ciążę, chcę być pierwszą osobą, która się o tym dowie. Żadna przedwcześnie nie zaszła, ale żadna też nie miała przede mną tajemnic. O "pierwszych razach" też wiedziałam, nie było u nas barier. Miały do mnie zaufanie. A ja wiedziałam, czego mogę się spodziewać.

Z chłopakami przeważnie rozmawiał Krzysztof. Ale kiedyś zdarzyło się, że nie całkiem dorosły syn wypalił przy niej: Moi koledzy to już noszą prezerwatywy w kieszeni! Spłonęła rumieńcem. A potem odparła: To ty też noś!

Dużo rozmawiali, ale gdy trzeba było, to i ścierką potrafiła się zamachnąć, bo ona nie była cacaną mamusią, taką, co to tylko chwali i osłania. Krzysztof nigdy nie podniósł ręki. Ale to ojca, a nie matki się bali. Bo Krzysiek gadał i gadał, tłumaczył i tłumaczył. Oni tego tłumaczenia najbardziej się bali. Wiercenia dziury w brzuchu.
- Czasami nie wytrzymywałam - uśmiecha się. - Po godzinie mówiłam: Krzysiek, skończ to gadanie, bo już mnie głowa boli. Dzieciaki oddychały z ulgą. Ja też. Matka musi chronić dzieci. Taka jest rola matki.

Wszystkie dzieci pracują albo się uczą. Poukładały sobie z grubsza życie. Najstarszy, Jaś, jest ochroniarzem. Mieszka z żoną. Monika jest po szkole gastronomicznej, ma męża i dwoje dzieci. Ola kończy studia, w Rodzinnym Domu Dziecka będzie mieć wkrótce sześcioro dzieci. Agnieszka wyjechała do Londynu, do siostry Krzysztofa, tam pracuje, ale często wpada do Gdańska. Sabina pracuje w handlu, jest mężatką. Marlena też jest mężatką i wkrótce zostanie mamą. Genek pracuje na budowie, Sylwia i Patrycja chodzą do szkół średnich, mieszkają oddzielnie. Uczą się Łukasz i Przemek, dla którego chcą stać się rodziną zastępczą.

Pani Henryka mówi, że kocha wieś. Zakochała się w ciszy i bezludziu dawno temu, bo w stanie wojennym, gdy dostała nakaz opuszczenia Gdańska i zakaz podejmowania pracy na terytorium PRL. Dzięki przyjaciołom z Solidarności wyjechała na Mazury, zamieszkała w domku nad jeziorem.
- Początkowo spałam z siekierą pod poduszką, potem się przyzwyczaiłam - wyjawia.

To był paskudny czas, a jej życie wydawało się strzaskane na zawsze. Najpierw na pierwszej linii frontu. Henia-tramwajarka, poklepywali ją po ramieniu znajomi i nieznajomi. Wszak to ona 15 sierpnia 1980 zatrzymała gdańskie tramwaje, rozpoczynając strajk komunikacji, a dzień później stanęła przy bramie nr 2, protestując przeciwko decyzji Lecha Wałęsy o zakończeniu strajku w stoczni. "Jeśli nas porzucicie, będziemy zgubieni! - krzyczała do stoczniowców. - Stocznię zostawią w spokoju, ale małe zakłady rozgniotą jak pluskwy". No i stoczniowcy zostali, zaczął się strajk solidarnościowy. Henryka Krzywonos weszła do Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, została sygnatariuszką Porozumień Sierpniowych, a potem "działem interwencji". W stanie wojennym drukowała bibułę, organizowała zbiórkę pieniędzy dla rodzin internowanych. Aż przyszli jacyś tacy, zrobili rewizję i ją pobili, nie zważając, że jest w zaawansowanej ciąży. Straciła to dziecko i nie mogła już potem mieć własnych.

Była na czarnej liście, była niebezpiecznym elementem, którym straszono lękliwych. Mazury, potem Szczecin. Choroba. Lekarska diagnoza jak wyrok: Przed nią tylko dwa lata życia. Ale i tym razem nie załamała się. Lekarze jej nie docenili.

Gdy po czterech latach wróciła z wygnania, nie miała pracy i nie miała nic własnego. Dyrektor z dawnego zakładu nie chciał z nią rozmawiać. - Po moim trupie, powiedział.

I nagle pojawił się Krzysztof Strycharski, współwłaściciel warzywniaka. Dał jej pracę. Po trzech miesiącach wzięli ślub, potem wzięli dzieci.
- Zaczynaliśmy w zasadzie od zera - mówi pani Henia. - Gdy powstał Rodzinny Dom Dziecka, dostaliśmy jakieś grosze, wystarczyło na dwa piętrowe łóżka. Ale daliśmy radę. Niebawem mieliśmy wszystko, co w życiu potrzebne.

Bez dzieci nie umieliby żyć. Nigdy by ich nie oddali, nawet gdyby nie dostali na prowadzenie domu ani złotówki. A i potem, gdy któreś wyfruwało na swoje, szykowało się do wyprowadzki, całą noc przeżywali, przewracali się z boku na bok. Oboje tacy sami. Bo oni z Krzysztofem też odnaleźli się w korcu maku.

Kim jest

Henryka Krzywonos-Strycharska urodziła się w 1953 r. Gdańszczanka. 15 sierpnia 1980 r., będąc motorniczym tramwaju linii nr 15, zatrzymała pojazd przy Operze Bałtyckiej, rozpoczynając strajk gdańskiej komunikacji. Członek Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Sygnatariuszka Porozumień Sierpniowych. Honorowy Obywatel Gdańska. Matka chrzestna statku PŻM SA "Pomorze". Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto