Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Samobójstwa, narkotyki i rytualne orgie. Polowanie na warszawskich satanistów

Przemysław Ziemichód
Przemysław Ziemichód
Narodowe Archiwum Cyfrowe
Między rokiem 1924 a 1930 w Warszawie, w niewyjaśnionych okolicznościach samobójstwo popełnia przynajmniej szóstka młodych ludzi. Wszystkich łączy zainteresowanie ezoteryką oraz uczestnictwo w tajemniczym kulcie. Gdy prasa zaczyna łączyć ze sobą fakty i doprawiać je sporą dozą fikcji, rozpoczyna się medialno-policyjne polowanie na satanistów.

14 czerwca 1929 roku policja zatrzymuje Jana Sylwestra Grabari, mieszkańca Warszawy, zamieszkałego przy Nowogrodzkiej 14. Został przyłapany na gorącym uczynku, gdy próbował ukraść komunię świętą z kościoła. Ze względu na stan psychiczny uznano go za osobę niepoczytalną, co nie przeszkadzało mediom w powiązaniu sprawy z nieokreśloną bluźnierczą sektą satanistyczną. Śledztwo przeciwko rzekomym "czcicielom diabła" rozpocznie się niecały rok później, a jesienią 1930 roku cała Warszawa będzie żyła plotkami o śmiercionośnej, satanistycznej sekcie. Psychoza strachu rozpęta się na dobre 1 września. Warto jednak cofnąć się kilka lat, bo poznać tło tej historii. Potrzebny w niej będzie także kozioł ofiarny.

Pierwszą ofiarą tajemniczego kultu jest Eugeniusz Rostkowski mieszkający przy Nowym Świecie 43. Policja znajduje go z kulą w głowie. Przy samobójcy odkryto kartkę o następującej treści: "Z rozkazu Szatana. Bracia oczekują. Strzał. Północ". Towarzyszyła jej również Hebrajska litera "Szin". Zdaniem prasy - to symbol szatana. Kartka z podobnymi inskrypcjami miała towarzyszyć także innym zmarłym, ale minie kilka lat, nim policja powiąże ze sobą tajemnicze zgony.


Lucjan Krzemieński w roli szatana w jednej ze scen sztuki / fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Narkotyki i kąpiele osłabiające

W roku 1926 umiera Bolesław Wójcicki. Dla prasy “istna karykatura człowieka”, opiumista, szarlatan i prowodyr domniemanych czarnych mszy, które odprawiać miał w swoim mieszkaniu. Ginie, podobnie jak inni, z rzekomą kartką w dłoni. Nim jednak Wójcicki popełni samobójstwo, zdąży jeszcze stać się przedmiotem licznych plotek i anegdot, a także rzekomych relacji z odbywających się w jego mieszkaniu obrzędów.

Do wzięcia udziału w czarnej mszy Wójcicki kazał mu się przygotowywać przez tydzień, zalecając zażywanie narkotyków i branie “osłabiających kąpieli”. Praktyki te miały na celu wprowadzenie mnie w stan ekstazy i osłabienia mojej woli - relacjonował we wrześniu 1930 roku jeden ze świadków rzekomych rytuałów, którego historie przytacza Express Poranny.

Kąpiele osłabiające mogły mieć, zdaje się, zbawienny wpływ, bo jak donosi ta sama gazeta: “Bywały wypadki, że uczestnicy i uczestniczki tych orgii dochodzili pod koniec do ataków szału, w których, krzycząc histerycznie, okładali się do krwi batami. Niektórzy dobrowolnie poddawali się najwymyślniejszym torturom, których nawet opisu, ze względu na przyzwoitość publiczną, podać nie można”.

Djabeł i jego mistrz

Bolesław Wójcicki miał być też odpowiedzialny za zrekrutowanie studentki Wandy S., która również zakończyła życie w tajemniczych okolicznościach. Zanim jednak wszyscy udali się na spotkanie z panem ciemności po drugiej stronie życia, zarówno Wanda, jak i Bolesław, mieli uczestniczyć w szeregu rytuałów, których przebieg był z grubsza podobny: bluźniercze kazania, pastylki z narkotykami i seksualne orgie. To wszystko razem, (a może jedynie wyuzdane praktyki?) miało doprowadzić do załamania nerwowego adeptów czarnej magii.

Zdaniem ówczesnej prasy to właśnie owo załamanie było przyczyną feralnej serii samobójstw. Wójcicki, interesujący się okultyzmem i ezoteryką, co więcej, jest także autorem monografii "Djabeł". - Poruszyliśmy tu sprawę wywołania postaci djabła, wulgarnie pojmowanego, by zaznaczyć, że nawet takie spotkanie „oko w oko z tą kukłą djabelską jest możliwe i że nawet tak pojmowany djabeł może być sprezentowany dla zbudowania niedowiarków - pisze w niej. Jednak najbardziej “obciążającym” go dowodem był fakt bezpośredniej znajomości z innym okultystą, magiem i wcielonym złem.

Warszawski Rasputin i ślub przez hipnozę

Czesław Czyński, niezależnie od prawdziwości rozpowszechnianych przez prasę doniesień, był z pewnością postacią niezwykle barwną. Urodzony koło Nieszawy ezoteryk, przeprowadza się w młodzieńczych latach do Paryża, gdzie uczy się hipnozy pod okiem Mistrza Zakonu Martynistów. Ten religijno-filozoficzny prąd miał swoje korzenie w chrześcijańskim mistycyzmie, który dożyć miał do powrotu człowieka do stanu sprzed wygnania z biblijnego raju. Adepci zakonu poszukiwali ukrytej wiedzy o naturze. Martynizm odwoływał się do tradycji masońskich, zawierał w sobie wpływy żydowskiej kabały i gnozy.

Czesław Czyński w młodości

Studia nad hipnozą idą Czyńskiemu niezwykle sprawnie, bo udaje mu się za pomocą hipnozy nakłonić do ślubu baronową von Zedlitz. Nie przeszkadza mu nawet fakt bycia żonatym z inną kobietą. Niestety, baronowa po odzyskaniu świadomości dochodzi do wniosku, że ubogi hipnotyzer z żoną na karku nie jest miłością jej życia.

Czyński, za swoje oszustwo trafia na trzy lata do więzienia. Nie zatrzymuje to jednak dalszej kariery “Polskiego Rasputina”. W 1907 roku otrzymuje nominację na Suwerennego Delegata Generalnego Zakonu Martynistów na Rosję i Polskę. Następnie, w wyniku wewnętrznych konfliktów ze swoimi współbraćmi zakłada w końcu w Warszawie Zakon Białego Wschodu, któremu przewodniczy.

Proces, którego nie było

Niedługo potem wybucha wspomniany skandal i rozpoczyna się okres polowania na czarownice, który kończy się, przynajmniej w prasie, z końcem września 1930 roku. Aresztowany Czyński przyznaje się do bycia czcicielem szatana, choć według innych wersji wypiera się związku z jakimkolwiek szatańskim kultem. Anonimowi świadkowie zarzucają mu przewodnictwo w lubieżnych rytuałach i szefowanie warszawską sektą. Jeśli tak faktycznie było, Pan Ciemności musiał obdarzyć go nie lada tężyzną i witalnością. Polski Rasputin w roku 1930 miał wedle metryki 72 lata. Do procesu Czyńskiego i “satanistów” prawdopodobnie nie dochodzi. Czyński umiera zresztą niedługo po opisywanych wydarzeniach, zabierając do grobu zagadkę śmierci w sumie już siedmiu osób.

Oprócz dwójki opisanych samobójców, kolejno po sobie umierają także: Lucjan Krzyżewski, dwie studentki politechniki Wanda i Beata (ich nazwisk nie znamy) oraz Zbigniew Werner. Doniesienia prasowe mówią także o młodym człowieku, endeku, który infiltrować miał środowisko stołecznych okultystów. Przyczyną jego samobójstwa był rzekomo stan hipnozy, w który wprowadzić szpiega miał sam Czyński. Młody endek wbił sobie w pierś nóż i skonał u stóp własnej matki - tak przynajmniej twierdzi prasa z tamtego okresu.


Akwarela artysty malarza Ksawerego Koźmińskiego "Mistrz Twardowski i diabeł". / fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ile w tych opowieściach prawdy? Pamiętać należy, że cytowane tu wyimki pochodziły głównie z prasy bulwarowej, a sami dziennikarze niejednokrotnie plątali się przy przytaczanych wydarzeniach.

Jak wskazuje badacz ezoteryzmu i biograf Czyńskiego, religioznawca Zbigniew Łagosz, dziennikarze mylą się w podstawowych faktach. Sam Czyński ma dla nich raz 85 lat, innym razem 90, a niekiedy "najwyżej sześćdziesiątkę". Prasa nagminnie myli też inicjały samobójców, albo wiąże z rzekomym kultem postacie, które nigdy do grona czcicieli nie należały. Jak twierdzi Łagosz, do procesu Czyńskiego nigdy nie doszło. Nic nie wskazuje też na to, by skazano innych uczestników dziwacznych rytuałów. Nagonka na rzekomych czcicieli szatan trwała mniej więcej do końca września 1930 roku. Temat, choć gorący, powoli tracił paliwo napędzając strach.

Sprawa warszawskich satanistów doskonale wpisuje się w klimat epoki. W czerwcu 1920 Kraków żyje rewelacjami o tym, że 10-letnia Żydówka urodziła Diabła. W kilka dni po pamiętnym skandalu satanistów ze stolicy, mieszkańcy wsi koło Łodzi wypędzają diabła z jednej z kobiet..

- Znachor zaaplikował chorej lekarstwo, poczem kazał jej związać włosy w węzeł i wysmarować głowę naftą. Następnie polecił znachor wysmarować kota olejem, poczem – okręciwszy go trzy razy dokoła głowy chorej – kazał go przywiązać w nogach łóżka, na tak długo, aż djabeł z chorej nie wyjdzie, przyczem gdyby kot zdechł – miało to być dowodem, iż djabeł poszedł sobie zupełnie - donosiło Hasło Łódzkie 12 września 1930 roku.

A wszystko, pamiętajmy, dzieje się w 119 lat po ostatnim udokumentowanym procesie czarownic na ziemiach polskich, w epoce pary, rewolucji przemysłowej i okresie, który miał przypieczętować ludzkie triumf nauki nad zabobonem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto