Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Samobójstwo gdańskiej gimnazjalistki Anny Halman i reakcja na nie - sprawa dla filozofa

Dariusz Szreter
Samobójstwo Anny Halman i reakcja na nie pokazuje radykalne rozdarcie społeczeństwa polskiego na tych, którzy tworzą wspólnotę, i na stado - mówi filozof prof. Zbigniew Mikołejko w rozmowie z Dariuszem Szreterem.

Samobójstwo Anny Halman i reakcja na nie pokazuje radykalne rozdarcie społeczeństwa polskiego na tych, którzy tworzą wspólnotę, i na stado - mówi filozof prof. Zbigniew Mikołejko w rozmowie z Dariuszem Szreterem.

Media niemal codziennie przynoszą informacje o aktach przemocy, niekiedy bardzo drastycznych. Dlaczego Pan, filozof, zdecydował się pochylić właśnie nad sprawą samobójstwa gdańskiej gimnazjalistki Anny Halman, dręczonej przez kolegów? W Pańskiej najnowszej książce (Zbigniew Mikołejko - "W świecie wszechmogącym. O przemocy, śmierci i Bogu", Wyd. W.A.B., Warszawa 2009) poświęca jej Pan najdłuższy esej.

Coś we mnie przez ostatnie dwa lata krzyczało, przymuszało, żeby o tej sprawie napisać. Mam poczucie winy wobec tej ofiary. Czułem potrzebę osobistego, wewnętrznego rozrachunku z tą bolesną sprawą. Myślałem nawet, żeby poświecić jej całą książkę. Kiedy bowiem samobójstwo Ani i jego kulisy zostały ujawnione, rozległ się potworny wrzask wszystkich środowisk: mediów, polityków, ludzi zajmujących się edukacją. Ale równie szybko nad grobem Ani zapadła cisza. Śmiertelna cisza, dorównująca tamtemu wrzaskowi.

To nadal nie wyjaśnia, w czym ta sprawa jest według Pana wyjątkowa.

Zbiega się tam kilka wątków, które decydują o jej niezwyczajności. W żadnej innej ze znanych mi spraw miejscowa społeczność nie stanęła w sposób tak zdecydowany po stronie sprawców. Doszło tam do wypowiedzenia swoistej wojny mediom, policji, sądowi, politykom, a nawet ówczesnemu metropolicie gdańskiemu.

Rodzice bronili swoich dzieci. To takie dziwne?

Nie tylko rodzice, ale także ich sąsiedzi, nawet była nauczycielka tych chłopaków. Broniono nie ofiary, ale katów. Zaczęto wręcz szukać winy po stronie skrzywdzonej dziewczynki. I w imię czego to wszystko? Poczucia sprawiedliwości, zasad czy raczej własnej samowoli? Według mnie, w tej sprawie jak na dłoni widoczne jest radykalne rozdarcie społeczeństwa polskiego. Z jednej strony mamy tych, którzy są po stronie wspólnoty z jej prawami, obowiązkami, którzy coś budują, tworzą. Po drugiej stronie sytuuje się natomiast ta grupa ludzi, których ja nie nazywam nawet wspólnotą czy społecznością. Jeśli już szukać jakiejś kategorii, to najlepsze byłoby określenie stado. W stadzie decydują biologiczne czynniki - siła własna, siła rodu, nie ma norm moralnych, ważne jest tylko własne biologiczne istnienie. Mam wrażenie, że w Polsce są znaczne grupy społeczne, które żyją w takiej właśnie przestrzeni. Jeśli się pojawiają w niej jakieś normy, to wymuszone przez okoliczności: kulturowe, społeczne, politykę, państwo, Kościół. Tam, gdzie ta kontrola nie sięga, życiowe reguły dyktowane są jedynie przez prawa brzucha i podbrzusza.

O takich środowiskach na ogół mówi się ze współczuciem: wykluczeni, ofiary transformacji. A do III RP zgłasza pretensje, że nie potrafiła ich przyjąć, znaleźć dla nich miejsca w nowym porządku.

Te ofiary pojawiły się dość szybko, mianowicie już 4 czerwca 1989 r. Przypominam, że tego dnia 40 proc. Polaków nie wzięło udziału w pierwszych demokratycznych wyborach. Oczywiście jest w Polsce sporo osób odtrąconych, pokaleczonych, ale są też tacy, którzy nie chcą być przyjęci do nowego porządku. A nie można przyjąć tych, którzy nie chcą być przyjęci. Nie ma zresztą żadnej normy etycznej, żadnego prawa wewnętrznego, które nakazywałoby w takiej społeczności pewne uczciwe i rozumne postępowanie.


Może Pan jakość przybliżyć charakterystykę tej grupy?

To jest grupa rozległa. Należą do niej na przykład ci, którzy w ostatnich latach są nadmiernie skłonni do emigracji, co według mnie nie bierze się z przyczyn wyłącznie ekonomicznych. Używam wobec nich określenia: społeczeństwo niepartycypacji, nieuczestnictwa. Dominująca w nim postawa wyraża się w stwierdzeniu: "moja chata skraja", mnie nic nie obchodzi, zajmuję się tylko własnymi sprawami. W tym konkretnym przypadku dotyczy to nie tylko mieszkańców Kiełpina, ale także tych nauczycieli z Gimnazjum nr 2 w Gdańsku. Szczególnie szokujące było, że problemu nie dostrzegał ani dyrektor, ani nauczyciele. A już po fakcie próbowali sprawę bagatelizować.


Krytykuje Pan przy okazji polski system oświatowy, a szczególnie utworzenie gimnazjów.

Straszne jest dla mnie to, że po tym wrzasku nie nastąpiła żadna reperacja systemu szkolnego w Polsce. Gimnazjum to miejsce, gdzie dzieci, wyrwane ze szkoły podstawowej, muszą tworzyć na nowo porządek społeczny, hierarchię ról i odpowiedzialności. A są wtedy w takim wieku, że bardzo często używają do tego języka gwałtu. Część winy z nauczycieli zdejmuje więc sam system i... społeczeństwo, które zezwoliło politykom na utworzenie takiego swoistego zmasowanego piekła, jakim są gimnazja.

Ciekawe, że kilka miesięcy temu rządowa zapowiedź obniżenia wieku szkolnego, co wydaje się znacznie mniej niebezpieczne i kontrowersyjne, wywołała ogromne protesty społeczne, natomiast sprawa utworzenia gimnazjów przeszła w swoim czasie niemal zupełnie bez społecznego echa.

Rodzice w swojej masie nie są zainteresowani kształtem szkoły. Chcą tylko, żeby dziecko przeszło przez system bez oporów, żadnych progów inicjacyjnych, trudności i wymagań. Żeby tylko dostało na końcu papier, który pozwala wejść w dorosłe życie i na rynek pracy. Szkoła zostaje więc zamieniona w przestrzeń zabawy. Wszystko ma być interesujące, odpowiednio podane, kolorowe, jak z komputera czy reklamy. Nauka ma być rodzajem rozrywki, przyjemności, ma jedynie uczyć, bawiąc. Przecież to niemożliwe, żeby tak nauczyć całek, różniczek czy prawa rzymskiego. Niesie to ze sobą skutki dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, na uczelnie wyższe trafiają osoby zupełnie nieprzygotowane do studiowania i do tego jeszcze zdziwione, że w ogóle czegoś się tam od nich wymaga. Po drugie zaś, dochodzi do tego, co można nazwać dziką inicjacją. Młodzi tworzą sobie własne rytuały inicjacyjne, własne progi awansu w grupie.

Wróćmy jednak do głównego tematu naszej rozmowy. Sprawa sądowa jeszcze trwa, a Pan - mam wrażenie - jednoznacznie uznaje winę tych pięciu chłopaków.

Nie jestem oczywiście sądem, ale zgromadziłem całą masę relacji na temat tej sprawy i po ich przeanalizowaniu nie mam wątpliwości co do ich winy.


Pisze Pan z pewnym przekąsem o "szlachetnych humanistach", którzy chcieliby na to patrzeć wieloaspektowo. Czy Pańskim zdaniem ci chłopcy są już nieodwracalnie zdemoralizowani?

Można było ich bardziej chronić przed demoralizacją, gdyby spotkała ich kara. Nie mówię, że duża, ale wyrazista, jednoznaczna. A tak żyją w przeświadczeniu, że wszystko im wolno. To jest pewien ciąg: wcześniej niszczyli samochody nauczycieli, teraz już po całej sprawie, któryś z nich jechał bez prawa jazdy. Mówił pan, że codziennie słyszymy o równie albo bardziej drastycznych przypadkach. Weźmy sprawę Fritzla. Było zrazu podobnie: wrzask na cały świat, ale on został już osądzony i ukarany. Sprawa jest zamknięta, a tutaj nie. Im bardziej oddala się wyrok i kara [patrz ramka powyżej - D.S.], tym bardziej oni się staczają w demoralizację.

A co z tymi, którzy ich bronili w złej wierze oraz z winnymi zaniechania, biernymi świadkami tragedii?

Powinno coś się stać także tej szkole. To jest miejsce chore. Mam zresztą wrażenie, że obie te społeczności: Kiełpina Górnego i Gimnazjum numer 2 są społecznościami chorymi. Ta szkoła powinna zostać mocniej "przeorana", klasa rozwiązana, nauczyciele w większym zakresie wymienieni na nowych. Oczywiście nie domagam się tego teraz, mówię o tym, co powinno się stać zaraz po fakcie. A tak uczniowie - minęły już prawie trzy lata - wyszli ze szkoły i poszli w życie z takim poczuciem, że nic się nie stało. Przecież te wypowiedzi, które pozbierali dziennikarze, a które obficie przytaczam w moim eseju, były szokujące. Ja tego nie wymyśliłem, cytuję tylko to, co było dostępne w mediach. Co do rodzin, przede wszystkim ojców i starszych braci, bo to właśnie ta męska szowinistyczna dzicz jest winna temu wychowaniu do przemocy wobec kobiet, to los ich dzieci, jednoznaczny wyrok sądowy, powinien być dostateczną nauczką. Ale tutaj nie ma nauczki, nie ma kary, wszystko się rozmydliło: hulaj dusza, piekła nie ma.


Trzy lata w sądzie

14-letnia gimnazjalistka Anna Halman z Gdańska powiesiła się 21 października 2006 r. Dzień wcześniej, w szkole na lekcji, pod nieobecność nauczycielki, Ania była dręczona przez pięciu kolegów z klasy. Według relacji innych uczniów, obnażyli oni Anię, jeden z nich symulował stosunek oralny z nią, część zajścia filmowali kamerą w telefonie komórkowym. 25 października 2006 r. przed Wydziałem Rodzinnym Sądu Rejonowego Gdańsk Południe przeciwko całej piątce toczy się sprawa w trybie poprawczym. Początkowo uczniowie zostali umieszczeni w placówce wychowawczej, obecnie znajdują się pod nadzorem kuratora. Ostatnia rozprawa odbyła się 28 lipca ub.r. Wtedy sąd, na wniosek obrony, wysłał akta do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie w celu sporządzenia portretu psychologicznego Ani. Jak poinformował nas rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku Przemysław Banasik, ekspertyza została już wysłana, ale nie wpłynęła jeszcze do Gdańska. Ponieważ sędzia prowadząca sprawę wybiera się właśnie na urlop, z którego powróci we wrześniu, prawdopodobny termin najbliższej rozprawy to październik tego roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto