Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Senyszyn: Polacy mają dość rządów Platformy

Joanna Miziołek
Joanna Senyszyn
Joanna Senyszyn Archiwum DB
Polacy mają dość rządów Platformy, tak jak w 2007 roku mieli dość rządów PiS. Lewicowe wiatry już wieją uważa europosłanka Joanna Senyszyn

Z europosłanką Sojuszu Lewicy Demokratycznej Joanną Senyszyn rozmawia Joanna Miziołek

Kongres Kobiet stworzył gabinet cieni złożony tylko z przedstawicielek płci pięknej. Natomiast w tym SLD-owskim kobieta jest tylko jedna. Czy Sojusz nie jest już prokobiecy?

Ani Kongres, ani SLD nie mają gabinetu cieni w klasycznym znaczeniu tego słowa. Nasi posłowie i zaprzyjaźnieni eksperci po prostu monitorują działania rządu, co zostało okrzyknięte gabinetem cieni.

A kim Pani mogłaby zostać w przyszłym rządzie po wyborach ?
Ministrem nauki i szkolnictwa wyższego, ministrem ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, ministrem kultury. Ponieważ od poniedziałku do piątku jestem w Brukseli lub w Strasburgu, nie mogę na co dzień pracować z moimi koleżankami i kolegami, a jedynie konsultować najważniejsze sprawy. Podobnie jak panie z Kongresu nie planuję kandydować w wyborach do Sejmu. W Parlamencie Europejskim uchwalamy siedemdziesiąt procent prawa, które obowiązuje w Polsce. Jestem potrzebna tutaj.

Co roku bierze Pani udział w Manifie i co roku mówi Pani, że kobiety są dyskryminowane. Jak?

Kobiety są dyskryminowane w każdej sferze życia. Ekonomicznej, społecznej, politycznej. W Europie zarabiają średnio o 17 proc. mniej niż mężczyźni. W Polsce 20-25 proc. mniej. Dopiero 5 marca wynagrodzenie kobiet za ubiegłoroczną pracę zrównało się z tym, które mężczyźni dostali do 31 grudnia. Oznacza to, że musimy pracować ponad dwa miesiące dłużej, by zarobić tyle samo, ile nasi koledzy. Kobiety mają niższe emerytury, są bardziej narażone na zwolnienia z pracy, na ubóstwo. Ponieważ obowiązki związane z wychowaniem dzieci spadają głównie na kobiety, trudniej nam konkurować na rynku pracy. W Unii rozpoczynamy prace nad przepisami gwarantującymi kobietom połowę miejsc w zarządach spółek giełdowych. Badania wykazują, że zwiększenie udziału kobiet w zarządach podnosi efektywność firm. Kobiety mają na wiele spraw inne spojrzenie niż mężczyźni i dopiero równowaga płci daje gwarancję dobrego funkcjonowania w każdej dziedzinie życia.

Z jednej strony feministki upominają się o równe traktowanie w pracy, z drugiej zaś oczekują ułatwień ze względu na możliwość łączenia kariery z macierzyństwem. Zatem nie chcą wcale równouprawnienia, ale lepszych warunków?

Mamy trudności w łączeniu kariery zawodowej z wychowaniem dzieci, prowadzeniem domu. Za mało jest żłobków, przedszkoli. Elastyczny czas pracy to rzadkość. Mężczyźni niedostatecznie pomagają w codziennych pracach i opiece nad dziećmi. Polacy domowym obowiązkom poświęcają średnio 160 min dziennie, Polki 5 godz. To największa dysproporcja w Europie. Jesteśmy lepiej wykształcone, sumienniejsze i pracowitsze, ale im wyższy szczebel zawodowej hierarchii, tym coraz mniej kobiet.

Na jakich polach kobiety, Pani zdaniem, są najbardziej dotkliwie dyskryminowane?
Najtragiczniejszym przykładem dyskryminacji jest przemoc wobec kobiet. Jesteśmy bite, gwałcone, poddawane przemocy psychicznej. 100 mln Europejek, czyli prawie co druga, doznała przemocy przynajmniej raz w życiu, a jeden do dwóch milionów doświadcza jej codziennie. Rocznie z powodu przemocy umiera na świecie więcej kobiet niż na choroby nowotworowe. Bardzo widoczna jest dyskryminacja w sferze politycznej. W Sejmie kobiet jest 20 proc., w Senacie zaledwie 10 proc. A przecież w społeczeństwie jest nas połowa. Do tej pory mężczyzn na listach ponad 70 proc. W dodatku okupowali 90 proc. pierwszych miejsc. Oznacza to, że kierując partiami, sami sobie przyznali nieproporcjonalnie dużą kwotę miejsc. I nagle wszyscy się martwią, że kobiety ustawowo dostały ich 35 proc. To humorystyczne i zarazem żałosne.

Ale Pani sama podaje w wątpliwość ideę połowy miejsc na litach dla płci pięknej. - Po co nam parytety, jak i tak większość kobiet będzie na ostatnich miejscach - to cytat z Pani.

Parytet to połowa. Jeszcze nam do tego daleko. Oczywiście sam parytet, a tym bardziej kwota 35 proc., nie wystarcza. Kobiety powinny mieć na listach połowę pierwszych, drugich, trzecich, czwartych miejsc. Zwłaszcza te partie, które uważają, że tylko związek kobiety i mężczyzny jest wart usankcjonowania, powinny listy wyborcze układać suwakowo, czyli naprzemiennie. (śmiech)

W tych wyborach Sojusz wpisze na listy więcej kobiet?

W wyborach samorządowych mieliśmy duży udział kobiet. Tam, gdzie miałam wpływ na kształt list, był prawdziwy parytet. W Krakowie, Miechowie, Wadowicach kobiety stanowiły nawet nieco więcej niż połowę kandydatów. Kiedy traktuje się nas poważnie i dostajemy propozycję wysokich miejsc, chcemy uczestniczyć w polityce.

Z tematem walki o prawa kobiet łączy się również temat aborcji i in vitro. Czy SLD strategicznie opłaca się poruszać przed wyborami tematy światopoglądowe? Czy warto iść na ideologiczną wojnę?
To nie kwestia opłacalności, ale ogromnie ważny problem społeczny. Obowiązująca w Polsce ustawa antyaborcyjna jest formą prawnej przemocy państwa wobec kobiet. W przyjętej 8 marca 2011 r., przy sprzeciwie europosłów PiS, PO i PSL, Rezolucji w sprawie równości kobiet i mężczyzn w Unii Europejskiej 2010 jest zapis, że "kobieta ma prawo do bezpiecznej aborcji".

Ale rezolucje PE nie są dla Polski wiążące, nie wpływają na nasze prawo.

Oczywiście. Wiążące są dyrektywy, rozporządzenia. Niemniej rezolucja ma ogromne znaczenie moralne i polityczne. Kiedy ponad podziałami walczyliśmy w Parlamencie Europejskim o rezolucję w sprawie pomocy dla powodzian, wszyscy podkreślali, jak jest ona ważna. W przypadku prawa do bezpiecznej aborcji ranga rezolucji jest jeszcze większa, bo to jedno z praw człowieka. Nie jest ono respektowane w czterech krajach UE: w Polsce, Irlandii, na Malcie i Cyprze. Brak prawa do aborcji dyskryminuje kobiety i powiększa obszar nierówności. Gdyby mężczyźni zachodzili w ciążę, aborcja byłaby sakramentem.

Marek Balicki, który rozwiązania aborcyjne forsuje od dwudziestu lat, a teraz przygotowuje projekt ustawy, sam przyznaje, że wątpi, iż zostanie ona przegłosowana w przyszłym parlamencie. Czy trud SLD nie jest daremny, skoro społeczeństwo od tylu lat jest niechętne aborcji?
Nie ma potrzeby, żeby ktokolwiek w SLD przygotowywał nowy projekt liberalizacji ustawy antyaborcyjnej. Wciąż aktualny jest projekt przygotowany przeze mnie, wspólnie z organizacjami kobiecymi, w 2004 roku.
Zawiera zapisy o obowiązkowej edukacji seksualnej w szkole, zwiększeniu dostępności antykoncepcji, prawie kobiety do aborcji do 12. tygodnia ciąży, a także o finansowaniu in vitro ze środków społecznych. Niestety, lewica nie miała sejmowej większości potrzebnej do uchwalenia tej ustawy. W latach 2001-2005 lewicowych posłów było 219. Cała prawica była przeciwna, bo jest antykobieca i ma dziewiętnastowieczną mentalność. Nawet in vitro, mimo obietnic premiera Tuska, nie może się doczekać finansowania przez państwo, choć większość Polaków popiera takie rozwiązanie. Polacy chcą rzetelnej debaty o prawach kobiet w sferze seksualnej i rozrodczej. I to właśnie SLD proponuje.

Wierzy Pani, że w tych wyborach znów zawieją lewicowe wiatry, szczególnie jeśli chodzi o światopogląd?

One już wieją i będą coraz silniejsze, ponieważ Polacy mają dość rządów Platformy, tak jak w 2007 roku mieli dość rządów PiS.

Wybierz najbardziej wpływową kobietę

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto