Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Skandal ze skarbem

Katarzyna Kaczorowska
Złota zapona służyła do zapięcia płaszcza. Zabytek jest charakterystyczny dla złotnictwa z kręgu dworu francuskiego (© Edmund Witecki, Muzeum Narodowe
Złota zapona służyła do zapięcia płaszcza. Zabytek jest charakterystyczny dla złotnictwa z kręgu dworu francuskiego (© Edmund Witecki, Muzeum Narodowe
Kilka lat temu wyceniano go na 100 milionów dolarów. W rzeczywistości jest bezcenny, choć wszystko wskazuje na to, że możemy oglądać niewielką część zastawu złożonego około 1349 roku w Środzie Śląskiej u żydowskiego ...

Kilka lat temu wyceniano go na 100 milionów dolarów. W rzeczywistości jest bezcenny, choć wszystko wskazuje na to, że możemy oglądać niewielką część zastawu złożonego około 1349 roku w Środzie Śląskiej u żydowskiego bankiera.

Pod koniec maja 1988 roku senne zazwyczaj miasteczko zamieniło się w Klondike. Złoto. Jedni przekazywali sobie plotki o tym, co odkryto na budowie przy Daszyńskiego. Inni napełniali kieszenie, marząc o fortunie. Są tacy, dla których gorączka złota trwa nadal - w Olsztynie wciąż nie zakończył się proces dwójki mężczyzn, którzy twierdzą, że brakujące fragmenty średzkiej korony kupili na Kole, warszawskim targu staroci. I nadal wielu z tych, którzy mieli do czynienia ze skarbem, twierdzi, że większą sensacją od samego znaleziska byłby film o skandalicznych zaniedbaniach z nim związanych.

Klejnoty w sakwie

3 września roku Pańskiego 1348, niewiele ponad miesiąc po śmierci żony Blanki, król Czech i Niemiec, Karol IV Luksemburski upoważnił cztery zaufane osoby do prowadzenia rozmów w sprawie zaciągnięcia wysokiej pożyczki. Pieniądze były mu pilnie potrzebne, nie pierwszy zresztą raz, Karol miał ogromne ambicje i plany polityczne, tym razem jednak szczególnie zależało mu na dyskrecji. Gdyby królewskie rody dowiedziały się, że pożyczkę zamierza zaciągnąć pod zastaw, w którym znajdzie się ślubna korona swojej ledwo co zmarłej żony Blanki, przyrodniej siostry króla Francji, miałby na głowie niewyobrażalny skandal. W gronie wtajemniczonych był jednak Jan ze Środy, kanclerz Karola, na dokumencie sygnującym porozumienie występujący jako proboszcz katedry na Hradczanach, który mimo zawrotnej kariery w cesarstwie, nigdy nie zrzekł się probostwa w rodzinnym mieście. I chyba to nie przypadek, że niecałe dwa miesiące później, 28 października, we Wrocławiu zostaje wystawiony królewski glejt gwarantujący niejakiemu Muscho, Żydowi ze Środy Śląskiej, trzyletnie prawo do pobytu na Śląsku i zwolnienie z podatku w zamian za pożyczenie znacznej sumy pieniędzy królowi.

Czy Jan wysłał gońca do Muscho? A może ze względów bezpieczeństwa pojechał sam, z cennymi klejnotami schowanymi w skórzanej sakwie? Ile pieniędzy zabrał ze sobą? I na kiedy ustalono termin wykupu zastawu? Na te pytania być może nigdy nie uzyskamy odpowiedzi. W 1347 roku w Europie wybuchła epidemia dżumy. Czarna śmierć zbierała ogromne żniwo, a przerażeni ludzie zaczęli oskarżać o wywołanie zarazy Żydów. Przez miasta przetaczała się największa w historii fala pogromów. Żydów mordowano, wrzucając do studni, które rzekomo zatruwali i zalewano ich wapnem. Podpalano domy i synagogi z przerażonymi ludźmi w środku. Pogromy nie ominęły też Śląska, choć dżuma tu nie dotarła. 28 maja 1349 roku spłonęły dzielnice żydowskie we Wrocławiu i Świdnicy, a wrocławscy Żydzi zostali wymordowani przez rozjuszony tłum. Położona niedaleko Środa Śląska nie była bezpieczna. Wszystko wskazuje na to, że Muscho, przeczuwając zbliżające się zagrożenie, ukrył królewski zastaw. Tak dobrze, że po jego śmierci został odkryty przypadkiem. Blisko 700 lat później. I wiele wskazuje na to, że próbowano go szukać już po pogromach.
- Kilka lat temu mój kolega, czeski historyk, znalazł w praskich archiwach dokument wystawiony przez syna Karola IV, upoważniający pewnego szlachcica do prowadzenia poszukiwań cennych klejnotów królewskich, które zaginęły na Śląsku - mówi Rainer Sachs, historyk sztuki, autor koncepcji pochodzenia średzkiego skarbu - jak dotąd najbardziej prawdopodobnej i najbardziej spójnej.

Złoto po raz pierwszy

W 1987 roku ruszyła budowa gmachu telekomunikacji. Choć średzka starówka wpisana była do rejestru zabytków od 1959 roku, ówczesny inspektor nadzoru budowlanego nie ustanowił nadzoru archeologicznego nad inwestycją prowadzoną przy ulicy Daszyńskiego 16-18. I to mimo tego, że 1 czerwcu 1985 roku, przy Daszyńskiego 12, w czasie poszerzania wykopu operator koparki łyżką rozbił gliniany garnek. Jak się szybko okazało, pełen starych monet, na które błyskawicznie rzucili się przypadkowi ludzie. Już wtedy nastąpił przedsmak wydarzeń, jakie rozegrały się w maju i czerwcu 1988 roku. Ryszard Widulski, który wykopał garnek, przegonił przypadkowych zbieraczy i zebrał skarb do wiadra. Jego koledzy zawiadomili miejscową milicję. Mundurowy przyjechał po cenne znalezisko i zabrał je bez żadnego pokwitowania. Ówczesny naczelnik miasta nie wydał decyzji o zabezpieczeniu wykopu. A wieść o odkryciu praktycznie zelektryzowała miasteczko. Wiadro z wykopanym garncem trafiło do wrocławskiego Muzeum Archeologicznego, ale ile monet wygrzebano z dołu?
Praskie grosze sprzedawano kolekcjonerom w miejscowym barze, a co bardziej zdeterminowani płacili nimi za piwo i tanie wino. Numizmaty pojawiły się też na pchlim targu przy Krakowskiej i straganach giełdy staroci. Ile za nie płacono? Dziś trudno dociec, faktem jednak jest, że uczciwy operator koparki i jego koledzy, którzy ratowali skarb przed ludźmi, na mizerną państwową nagrodę czekali dwa lata.
Garniec z monetami znaleziono zaledwie 12,5 metra od miejsca, w którym ukryte były klejnoty monarsze. Tylko 12,5 metra i aż 12,5 metra.

Złoto po raz drugi

Inwestycja przy Daszyńskiego prowadzona była z rozmachem na miarę końcówki PRL-u. Tak wielkim, że zignorowano ostrzeżenia wrocławskiego historyka sztuki Rafała Eysmontta, który alarmował: stara kamienica przy Daszyńskiego 14 może runąć, bo wykopy pod nowy budynek telekomunikacji uszkodzą jej fundamenty. Nikt się jednak starym domem nie przejmował. W lutym 1987 roku na murach pojawiły się pęknięcia. I błyskawicznie zdecydowano o rozbiórce, która zakończyła się w maju. Ściany zabytkowej kamienicy rozwalano koparką.
24 maja do dziury w ziemi schodzą robotnicy. Mają ją pogłębić pod fundament nowego budynku. Niemalże natychmiast znajdują dwa uszkodzone garnki gliniane z monetami. I niemalże natychmiast nad dziurą i w dziurze pojawiają się szabrownicy. Zaczyna się prawdziwa walka. Najsprytniejsi wybierają tylko złote monety. Najchciwsi wyłażą z wykopu dopiero wtedy, kiedy wszystkie kieszenie mają pełne. Do Środy zjeżdżają zbieracze z całego Dolnego Śląska, a monety z wykopu można kupić praktycznie w całym miasteczku. Prym w handlu na ulicach wiodą uczniowie. Plotka głosi, że cenne numizmaty ktoś sprzedawał niemieckiej wycieczce po pięć czekolad "Milka" za jedną monetę.

Wykop przy Daszyńskiego szybko jednak przestał być atrakcyjny. Przecież gruz z budowy musiał być gdzieś wywożony! No i był. Na wysypisko przy Ośrodku Sportu i Rekreacji przy ulicy Górnej. Niezabezpieczony przez nikogo.
30 maja ludzie zaczynają przeszukiwać śmietnik. 6 dni po odkryciu w wykopie przy Daszyńskiego. Na drzwiach miejscowego muzeum pojawia się cennik: praskie grosze skupowane są po 500 złotych od ucznia i 1000 od dorosłego. A na Górnej pojawiają się pracownicy Wojewódzkiego Ośrodka Archeologiczno-Konserwatorskiego, którzy z pomocą wojska i milicji przeszukują gruzowisko. Tylko przez cztery dni, bo jak się później okazało, dyrektor WOAK z Wrocławia o odkryciu skarbu dowiedział się dopiero 13 czerwca. A część odzyskanych znalezisk zobaczył tydzień później, 21 czerwca, na komendzie milicji we Wrocławiu.

Po wyjeździe archeologów, w gruzowisku ryją całe rodziny. Są lepsze od specjalistów. Całe miasto huczy od opowieści o znalezionych klejnotach. Złote wisiory, taśmy, pas, fragmenty korony, noże o niespotykanych kształtach, naczynia, złoty łańcuch z orłem - tych ostatnich nie odnaleziono do dzisiaj.
Kiedy skandalu nie można już ukryć, rozpoczyna się prokuratorskie śledztwo.
Afera jest gigantyczna. Prasa opisuje nieudolność urzędników. Minister kultury Aleksander Krawczuk ogłasza abolicję. W telewizji informuje, że wszyscy, którzy oddadzą do 24 sierpnia to, co znaleźli w Środzie, dostaną trzykrotną wartość zawartego w znalezisku złota. No i unikną kary więzienia. - Ta abolicja to był po prostu skandal. Zresztą pamiętam, że w tej samej telewizji, kilka minut później, prokurator prowadzący śledztwo w tej sprawie powiedział "i tak wszystkich zamknę" - wspomina Rainer Sachs.

Wszystkich nie zamknięto, ale polowanie na skarb rzeczywiście skończyło się dla wielu osób wyrokami skazującymi. Apel ministra Krawczuka przyniósł efekt. Odzyskano połamane i zniszczone fragmenty korony, złotą zausznicę i cenną zaponę, fragmenty pociętej złotej taśmy, złoty pierścień z szafirem, część monet. Ktoś informuje odpowiednie służby, że sąsiad wywoził złote floreny do Niemiec zachodnich. Chodziły po 200 marek za sztukę.
W trakcie śledztwa na jaw wychodzi coraz więcej bulwersujących faktów. Już 30 maja dyrektor muzeum średzkiego dostał złotą zausznicę. Przyniósł ją uczeń miejscowej podstawówki. Dyrektor klejnot schował i nikogo nie zawiadomił. Dwa tygodnie później do Wrocławia, do Muzeum Narodowego, wchodzi człowiek. Ma przy sobie złoty kwiaton ze średniowiecznej korony i nie ma pojęcia, jak cenną rzecz przywiózł ze Środy Śląskiej. Nikt jednak nie wykazuje zainteresowania ani tym człowiekiem, ani tym, co ma przy sobie. Ktoś odsyła go do muzeum w Środzie i radzi, by próbował znalezisko sprzedać tamtejszej placówce.

To jeszcze nie koniec

- O skali skarbu w Środzie Śląskiej może nam coś powiedzieć ten odkryty w 1998 roku w Erfurcie, a ukryty w podobnych okolicznościach, w czasie pogromów żydowskich towarzyszących pochodowi czarnej śmierci przez Europę - mówi Jacek Witecki, historyk sztuki, który we wrocławskim Muzeum Narodowym, będącym właścicielem skarbu średzkiego, prowadzi dział złotnictwa. - Tam wszystko przebiegało tak, jak powinno, nikt niczego nie rozkradł, nic nie trafiło do rąk prywatnych kolekcjonerów i w efekcie dzisiaj możemy podziwiać około 600 sztuk bezcennych zabytków średniowiecznych. U nas nic nie przebiegało tak, jak powinno. Nic więc dziwnego, że w 1992 roku wybuchła sensacja: pojawił się człowiek, który od kilku lat trzymał złotego orła z korony w szufladzie komody. Kupił go od kolegi za 30 tysięcy dolarów i bał się z tym ujawnić. Po kilku latach żmudnych negocjacji precjoza zostały odkupione przez Bank Zachodni i przekazane do Muzeum w Środzie Śląskiej. A to wcale nie był koniec.

W kwietniu 2005 roku ówczesny minister kultury Waldemar Dąbrowski, minister spraw wewnętrznych Ryszard Kalisz i premier Marek Belka nagrodzili sześciu oficerów policji za odzyskanie kolejnych fragmentów skarbu.
- Jesteśmy częścią narodu, który historia XX wieku doświadczyła być może najbardziej dramatycznie pośród narodów i państw Europy. W ostrożnych szacunkach mówi się, że straciliśmy około 70 procent materialnego dziedzictwa narodowego - mówił wtedy minister Dąbrowski. - Dzisiaj odzyskujecie jego fragment. Jest to wynikiem najwyższego profesjonalizmu, oddania sprawie publicznej; służby, która jest wysoką miarą waszej powinności.
Proces dwóch mieszkańców Torunia, którzy próbowali sprzedać orła i kwiaton ze średzkiej korony wraz z pierścieniem i monetą, trwa przed olsztyńskim sądem do dzisiaj. Obaj oskarżeni twierdzą, że cenne precjoza kupili... na Kole, warszawskim targu staroci.
- A potem chodzili z nimi od antykwariatu do antykwariatu po całym Wybrzeżu - irytuje się Sachs.

Jak odkrył prawodpodobne pochodzenie skarbu?
- Po prostu w czasie studiów zajmowałem się średniowiecznymi koronami, a na stypendium w Muenster miałem zarówno dostęp do dokumentów, jak i czas na przemyślenia - opowiada Rainer Sachs, który właśnie w czasie pobytu w Niemczech odkrył w jednym z kościołów w westfalskim Soest tzw. tablicę Świętego Mikołaja. Na fresku jest namalowana postać kobieca w koronie identycznej z tą znalezioną w Środzie. - Jej symbolika wskazuje na to, że była to korona ślubna, najprawdopodobniej założona tylko raz w życiu, właśnie w czasie ceremonii ślubnej - wyjaśnia Sachs.
Wszystko na to wskazuje, że wykonanie malowidła zlecił Karol IV, który Świętego Mikołaja, patrona rodu, darzył szczególną wdzięcznością.
Kilka lat temu skarb średzki pokazano w kastylijskim Valladolid, dawnej stolicy Hiszpanii. W dawnym klasztorze Nuestra Senora de Prado były częścią ekspozycji "Dwór Izabeli Katolickiej. Splendor panowania".
- W posiadaniu królowej Izabeli znajdowała się korona z orłami, której opis w piętnastowiecznym inwentarzu odpowiada niemal dokładnie wyglądowi korony średzkiej. Jest bardzo prawdopodobne, że oba zabytki powstały w tym samym miejscu - komentował profesor madryckiego uniwersytetu Fernando Checa, komisarz kastylijskiej wystawy.

A Jacek Witecki nie kryje, że to było właściwe miejsce do pokazania prawdziwej rangi średzkich klejnotów, które być może jeszcze zdradzą nam kiedyś całą prawdę o sobie.
- Miałem koronę wielokrotnie w rękach. I to niezwykłe uczucie. Szacunek dla uświęconego przedmiotu, dla setek lat historii. Zawsze wtedy pojawiało mi się w głowie pytanie, co w sobie kryje naprawdę - mówi Witecki
A Rainer Sachs ciągle marzy, że cały skarb doczeka się pełnego opracowania naukowego. Na miarę jego znaczenia.
- Bo naprawdę, proszę mi wierzyć, to jedno z największych odkryć średniowiecznej sztuki złotniczej w całym XX wieku - dodaje.
Skarb, który w Środzie Śląskiej prezentowany jest jako depozyt wrocławskiego Muzeum Narodowego, jesienią przyjedzie do stolicy Dolnego Śląska. Będzie wystawiany w specjalnie przygotowanym skarbcu muzealnym, gdzie prezentowane są zabytki złotnictwa.

***
Przy przygotowaniu tekstu korzystałam z opracowań Rainera Sachsa, Muzeum Regionalnego w Środzie Śląskiej, książki Tomasza Bonka "Przeklęty skarb" i materiałów policyjnych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto