Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Skoki ze spadochronem w Aeroklubie Łódzkim

Piotr Grabowski
Sekcja spadochronowa w Aeroklubie Łódzkim im. kpt. pil. Franciszka Żwirki liczy ponad 120 osób. Wśród nich jest kilkunastu prawdziwych zapaleńców, którzy mają na koncie ponad 2800 skoków.

Sekcja spadochronowa w Aeroklubie Łódzkim im. kpt. pil. Franciszka Żwirki liczy ponad 120 osób. Wśród nich jest kilkunastu prawdziwych zapaleńców, którzy mają na koncie ponad 2800 skoków.

Spotykają się co weekend w siedzibie sekcji na Lublinku. Jeden skok adrenaliny kosztuje ich ok. 100 zł, ale zapaleńcy są gotowi zapłacić każdą cenę. Rekordziści wydają rocznie nawet 20 tys. zł! Śmieją się przy tym, że prawdziwego skoczka poznaje się po tym, że jego spadochron jest droższy od auta, którym jeździ.

Też chciałbym latać

- Aby zostać skoczkiem należy przejść kurs - tłumaczy mi Dariusz Stasiak, w sekcji od 4 lat. - W łódzkim aeroklubie kosztuje on 900 zł i składa się z części teoretycznej oraz praktycznej (3 skoki). Ale to nie koniec szkolenia. Każdy lot przybliża do uzyskania świadectwa kwalifikacji, które uprawnia do samodzielnego skakania w dowolnej strefie (lotnisko lub miejsce, gdzie odbywają się skoki). By uzyskać takie świadectwo trzeba mieć minimum 50 skoków oraz 30 minut spadania (czas od wyskoczenia z samolotu do otwarcia się czaszy spadochronu).

Drugą formą zdobycia licencji jest szkolenie AFF (Accelerated Free Fall), czyli kurs przyspieszony. Można go zrobić w dwa weekendy. Pierwsze skoki są razem z instruktorami, którzy w locie pokazują, jaką przyjąć sylwetkę i jak sterować spadochronem. Po kilku takich lotach jest egzamin, czyli skok samodzielny. Po jego zaliczeniu uzyskuje się licencję wolnego skoczka spadochronowego. Minusem takiego kursu jest cena - średnio 4000 zł.

Nasz przyjaciel "Antek"

Ze spadochroniarzami spotkam się w sobotę o godz. 13. Przy wejściu na lotnisko każdy przechodzi kontrolę osobistą.

Na trawiastym pasie szybko powstało centrum dowodzenia. Samochody ustawione w kwadrat wyznaczyły teren. Na trawie leżą ceratowe maty, do składania spadochronów. Postawiono rękaw pokazujący siłę i kierunek wiatru. "Kwadratem" dowodzi instruktorka Iza. Drobna kobieta, która na swoim koncie ma już ponad 2800 skoków.

W łódzkiej sekcji jest kilka kobiet. Najstarsza z nich to Bożena, ma około 40 lat.

- Dziś był mój 44 skok, a skakać zaczęłam w ubiegłym roku - mówi. - Spełniam jedno ze swoich marzeń.

- Samolot gotowy! - krzyczy pilot, na którego wszyscy wołają Kaczka.

- Do sprawdzenia - pada komenda rzucona przez instruktorkę. Ludzie ustawiają się w szeregu. Iza sprawdza ich stroje i spadochrony. Kilkadziesiąt metrów dalej zaczynają warczeć silniki "Antka" - tak popularnie nazywany jest dwupłatowiec AN 2. Jednorazowo mieści się tu 12 osób plus piloci. W środku jest głośno i duszno. Silniki zagłuszają słowa. Na ustach pojawiają się uśmiechy, widać podekscytowanie. Samolot okrążył lotnisko. Nagle jeden ze skoczków wstaje, idzie do kabiny pilotów. Rozmawiają mocno gestykulując. "Antek" zawraca i ląduje.

Wszyscy wysiadają. Piloci sprawdzają czujniki, każą nam szukać dziur w kadłubie.

- Zepsuł się prędkościomierz - tłumaczą. - Bez niego nie polecimy. Samolot trzeba zabrać do hangaru na naprawę.

Robaki w czujnikach

Po chwili na trawie kołuje "Gawron" czyli PZL-101. W powietrzu jest w nim głośno, bardzo zimno i strasznie wieje, bo na czas skoków wymontowuje się drzwi. Mieści się tu tylko dwóch początkujących i jeden bardziej doświadczony spadochroniarz. Będą skakali na linie desantowej. To znaczy, że zaraz po opuszczeniu samolotu spadochron otworzy się automatycznie, dzięki lince do niego przymocowanej. Wszyscy kursanci aeroklubu od tego zaczynają.

Czekamy na dole, aż maszyna wzbije się na 1500 metrów, to typowa wysokość dla początkujących. Nim jednak w powietrzu ukażą się skoczkowie, wyrzucona zostaje bibułowa sonda, która wskazuje kierunek wiatru. Samolot przyjął odpowiednią pozycję i na niebie ukazuje się pierwsza czasza. Instruktorka obserwuje lot skoczka dzięki telemetrowi (ogromnej lornecie na statywie). Przez krótkofalówkę przekazuje mu instrukcje. Lot trwa raptem kilka minut i chłopak ląduje przewracając się.

- Lepiej się wywalić - tłumaczy mi później Arek, pierwszy dzisiejszy skoczek, na co dzień student politechniki.

- Starając się za wszelką cenę wylądować na nogach, można się połamać. Widziałeś jak lądują profesjonaliści? Lekko niczym piórko. Najlepsi potrafią spadać z 4000 m i trafić piętą w monetę leżącą na ziemi.

Wrażenia z lotu?

- Było świetnie! - ekscytuje się. - Wspaniałe widoki. Tam w górze chciałoby się zatrzymać czas. Najtrudniej jest wysiąść z samolotu. Nie można się wahać, tylko od razu skoczyć.

20 tys. za godzinę spadania

- Najlepszy jest czas od wyskoczenia z samolotu do otwarcia się czaszy - tłumaczy mi "Snajper". - Trwa krótko, około minuty. Można wtedy robić akrobacje, np. lecieć głową w dół z prędkością przekraczającą 300km/h. W zeszłym roku na spadochroniarstwo wydałem 20 tys. złotych. Byłem nawet w Stanach, gdzie w specjalnym tunelu aerodynamicznym ćwiczyłem spadanie.

- "Antek" naprawiony, szykujcie się - przerywa rozmowę pilot. - To tylko jakieś robale weszły do czujnika prędkości.

Start, trochę wznoszenia i samolot jest na wysokości 1500 m, skąd skaczą młodsi. Jesteśmy na 3000 m - tu wyskakują weterani, w grupach dwu- lub trzyosobowych. Jeszcze na ziemi ustalali taktykę lotu i rodzaj akrobacji. Niebo pokrywa się kolorowymi czaszami, bo spadają w grupkach złączeni za ręce. Wolni jak ptaki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto