MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Skorka i Wszoły spotkanie po latach

Adrian Komorowski, www.siatkowka.azspw.pl.
Obaj byli wyśmienitymi sportowcami. Obaj startowali na igrzyskach olimpijskich w Montrealu w 1976 roku i obaj wrócili z nich ze złotymi medalami. Teraz los zetknął ich ponownie.

Obaj byli wyśmienitymi sportowcami. Obaj startowali na igrzyskach olimpijskich w Montrealu w 1976 roku i obaj wrócili z nich ze złotymi medalami. Teraz los zetknął ich ponownie. Jeden jest trenerem drużyny siatkarskiej J.W. Construction AZS Politechnika Warszawska, a drugi założycielem i współwłaścicielem firmy Gymnasion, która wspiera stołecznych siatkarzy. Mowa oczywiście o Edwardzie Skorku i Jacku Wszole.

Skorek i Wszoła znają się od ponad trzydziestu lat. Należą do grupy najwybitniejszych polskich sportowców. Edward Skorek to przecież mistrz świata z 1974 roku z Meksyku i brązowy medalista mistrzostw Europy z 1967 roku ze Stambułu w piłce siatkowej. Z kolei Jacek Wszoła to jedenastokrotny mistrz Polski, rekordzista Europy oraz świata w skoku wzwyż. Jednak największym sukcesem obu panów jest mistrzostwo olimpijskie z 1976 roku z Montrealu.
- Z trenerem Skorkiem spotkaliśmy się z Montrealu, ale nie tylko tam – opowiada Jacek Wszoła. - Także wcześniej mieliśmy okazję poprzeszkadzać sobie czasem w treningach – uśmiecha się. - Tamte czasy nie obfitowały w tak dobre warunki do przygotowań w Centralnych Ośrodkach Sportu, co dzisiaj. Zdarzało się, że nasze treningi nakładały się. Na przykład w COS-ie w Zakopanem drużyna Wagnera miała trening na siłowni w tym samym momencie, kiedy my obok realizowaliśmy trening sprawnościowy - typowo lekkoatletyczny. Jak więc widać, kontakty między nami były od zawsze. Zresztą, siatkówka i lekkoatletyka to bardzo podobne dyscypliny sportu. W obu jest przede wszystkim dużo skoków – śmieje się pan Jacek. - Przyznam, że ciągnęło mnie w kierunku siatkówki. Siatkarze sprawnościowo i ogólnorozwojowo byli zawsze najlepiej przygotowani.

- To prawda, często spotykaliśmy się podczas różnych zgrupowań oraz obozów – potwierdza słowa Jacka Wszoły trener Edward Skorek. - Często mieliśmy również okazję rozmawiać o najróżniejszych sprawach, nie tylko związanych ze sportem. Mimo że obaj już dawno zakończyliśmy sportowe kariery, nasza znajomość trwa do dziś. Do tej pory utrzymujemy kontakt – zapewnia. - Jacek, w czasie kiedy my święciliśmy triumfy, był bardzo młody. Jako nastolatek zaskoczył wszystkich - wspomina kolegę ze sportowych aren Edward Skorek. - Zdobyć medal na tak poważnej imprezie jak igrzyska olimpijskie, mając zaledwie dziewiętnaście lat, to ogromny sukces – dodaje. - Dzięki temu był bożyszczem w Polsce, miał liczną rzeszę kibiców. Cieszę się, że nasze drogi ponownie się zeszły. Naprawdę sympatycznie jest ćwiczyć w obiektach Gymnasionu, na sprzęcie użyczonym nam przez firmę, której współzałożycielem jest Jacek.

Złoty występ Jacka Wszoły z Montrealu znają chyba wszyscy zagorzali kibice sportu. Jednak nie wszyscy wiedzą, że inspirację dla niego stanowili... siatkarze, którzy dwa dni wcześniej w meczu finałowym igrzysk olimpijskich pokonali 3:2 ZSSR. Wszoła, mając w pamięci kapitalny mecz drużyny Huberta Jerzego Wagnera, stoczył w kanadyjskim mieście fantastyczne widowisko telewizyjne dostępne dla ponad miliarda widzów. Dramaturgii zawodom dodała niecodzienna sceneria, a mianowicie siąpiący z nieba deszcz. Polak – wysoki, przystojny, z "beatlesowską" czupryną dziewiętnastolatek z szerokim uśmiechem - miał doskonałych rywali, m.in. Amerykanina Dwighta Stonesa i Kanadyjczyka Grega Joy'a.

Nie przestraszył się ich, rozniosła go chęć zwycięstwa. Wygrał! Stanął na najwyższym stopniu podium! Teraz sam przyznaje, że swoją postawę na skoczni zawdzięcza głównie siatkarzom.
- Podczas finałowego meczu w piłce siatkowej nie mogłem być w hali – wspomina z westchnieniem Jacek Wszoła. - Następnego dnia o 6.00 rano musiałem być już na stadionie, gdzie rozgrywano moją dyscyplinę. A hala od wioski olimpijskiej oddalona była o 1,5 godziny jazdy, więc moja obecność tam była po prostu niemożliwa – mówi. - Jednak spotkanie do ostatniego gwizdka oglądałem w telewizji i razem z siatkarzami cieszyłem się z ich sukcesu. Po ich doskonałym występie wiedziałem, że niemożliwe może stać się możliwym. Część tego myślenia przeniosłem dwa dni później na skocznię, na swój finał. Może nieświadomie, ale coś z gry siatkarzy zostało w mojej głowie. Wiedziałem, że mogę wyjść na stadion i zakończyć zawody po kilku godzinach zmagań pełnym sukcesem. I tym właśnie moja dyscyplina różni się od turniejów siatkarskich. W siatkówce, jeśli przegrało się jeden mecz – nawet ze słabą drużyną – to następny trzeba już wygrać, choćby grało się z najsilniejszym zespołem, takie są prawidła. My – lekkoatleci – wychodzimy na swój finał i wszystko rozgrywa się w jednym konkretnym miejscu, w konkretnym czasie, a później już niczego nie można poprawić. Jednak podejście jest zawsze to samo. Jeżeli nie ma się charakteru wojownika i niepewność towarzyszy każdemu ruchowi zawodnika, to przeważnie kończy się to brakiem sukcesu. Na szczęście w przypadku mojego występu i turnieju siatkarzy, tak nie było. Udało nam się odnieść sukces...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Szymon Grabowski: Miejsce Lechii jest w ekstraklasie, Arki również

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto