Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Spóźniony płacz matki

Anna Kontek
Dom Małego Dziecka w Mysłowicach, do którego kiedyś trafiła córka Ewy Śliwińskiej.
Dom Małego Dziecka w Mysłowicach, do którego kiedyś trafiła córka Ewy Śliwińskiej.
Wszystko, co Ewie Śliwińskiej z Mysłowic zostało po Marcinie i Dorotce, to pożółkłe fotografie. Na jednej widać prawie dwuletniego chłopca na huśtawce, na drugiej kilkumiesięczną dziewczynkę ze smoczkiem.

Wszystko, co Ewie Śliwińskiej z Mysłowic zostało po Marcinie i Dorotce, to pożółkłe fotografie. Na jednej widać prawie dwuletniego chłopca na huśtawce, na drugiej kilkumiesięczną dziewczynkę ze smoczkiem. Jak jej dzieci wyglądają dzisiaj? Gdzie rzucił je los? Czy pamiętają kobietę, która dała im życie, ale popełniła wielki błąd? 17 lat temu sąd odebrał jej prawa rodzicielskie. Córka i syn trafili do adopcji. Sąd Rejonowy w Mysłowicach odmawia matce wglądu do akt sprawy adopcyjnej. Zgodnie z prawem, dla dzieci jest teraz obcą osobą.

Marcin urodził się 16 sierpnia 1985 r., Dorotka 25 lutego 1988 r. Latem 1988 roku Ewa wyjechała z córką do rodziny. Zostawiła syna pod opieką męża, ale on poszedł na wódkę i zapomniał o dziecku. Marcin trafił do domu dziecka w Gliwicach.

- Po dwóch miesiącach starań dostałam go z powrotem. Sąd przydzielił mi kuratorkę - opowiada Ewa. - Między mną a mężem wszystko zaczęło się psuć. Przestał się nami interesować. Pił i tygodniami nie wracał do domu. Pojawiał się na 3-4 dni i znowu znikał. Nie przynosił wypłaty.

19-letnia Ewa nie miała własnych pieniędzy i nie pracowała. - Aby dzieci ubrać i nakarmić, musiałam kraść - tłumaczy dziś, choć wie, że zmarnowała sobie kawał życia. - Byłam młoda, nawet nie wiedziałam, gdzie moż-na pójść po pomoc.

Już nie pamięta, kiedy pierwszy raz sięgnęła po cudzą własność. Kradła w sklepach albo przed sklepem, gdy była dostawa towaru: chleb, masło, butelkę mleka, ubranie. Po pierwszej wpadce dostała policyjny dozór. Do aresztu w Katowicach trafiła, kiedy nie stawiła się w terminie na komisariacie. Za kradzieże otrzymała wyrok - 3,5 roku odsiadki w ZK w Lublińcu. Została dłużej, bo nie wracała z przepustek.

- Kiedy byłam w areszcie, toczyła się sprawa o opiekę nad dziećmi. Ówczesny prezes Sądu Rejonowego w Mysłowi-cach, który ją prowadził, powiedział, że praw do dzieci mi nie odbierze, ale ograniczyć musi. Rozumiał, że każdy może popełnić błąd - przypomina sobie Ewa Śliwińska. - Miałam wyjść, znaleźć pracę i odzyskać dzieci. Nie wiem, dlaczego sąd wznowił tę sprawę i zmienił postanowienie.

Z akt sądowych wynika, że pierwsze postępowanie o wydanie postanowień opiekuńczych wobec Marcina zostało wszczęte już w 1987 roku po zawiadomieniu sąsiadów. Twierdzili, że dziecko jest pozbawione opieki, brudne, głodne, a matka się nim nie interesuje. Wtedy rodzina dostała nadzór kuratora. Sprawa, którą przypomina sobie pani Ewa, rozpoczęła się w kwietniu 1988 r. z zawiadomienia kuratora. Zastał w domu Marcina głodnego, wyczerpanego, brudnego, pozbawionego opieki. Dziecko w trybie pilnym zostało umieszczone w placówce opiekuńczej. Ponieważ rodzice je odwiedzali, a konflikt małżeński się wyciszył, sąd uznał, że i tym razem można im zaufać, ale zostawił nadzór kuratora.

Trzecia sprawa została wszczęta w 1990 r. właśnie z inicjatywy sądu, który uznał, że sytuacja w rodzinie jest bardzo zła. Ojciec nie mieszkał z nimi, nie łożył na utrzymanie. Matka nie pracowała. W rozmowie z kuratorem stwierdziła nawet, że nie ma za co utrzymać dzieci i chciałaby je oddać do placówki.

Postępowanie zakończyło się w lutym 1991 r., ale dzieci zostały umieszczone w domach dziecka już w sierpniu 1990 r. na mocy zarządzenia tymczasowego. Sąd wskazał, że matka utrzymuje kontakty z marginesem społecznym, nadużywa alkoholu, nie ma stałych dochodów i nie potrafi zapewnić dzieciom podstawowych warunków bytowych.

W lutym 1992 r. zostało wydane czwarte postanowienie. To ono pozbawiło oboje rodziców władzy rodzicielskiej. Śliwińska twierdzi, że nigdy go nie otrzymała, bo dotarło do więzienia w Lublińcu w czasie, gdy nie wróciła z przepustki. Zostało uznane za skutecznie doręczone. Ponieważ się nie odwołała, stało się prawomocne. Z kwitka, który przyszedł później, dowiedziała się, że dzieci zostały oddane do adopcji. Próbowała interweniować, ale było już za późno.

Gdy wyszła z więzienia w 1995 roku, poszła do sądu, by dowiedzieć się czegoś o nich. Odmówiono jej informacji z uzasadnieniem, że były niepełnoletnie. Chciała je szukać przez telewizyjny program "Zerwane więzi", ale zszedł z anteny nim jej historia została wyemitowana.

Wkrótce rozwiodła się, wy-szła ponownie za mąż. Zmieniła swoje życie. W ubiegłym roku ponowiła starania o wgląd do akt sprawy adopcyjnej.

- Miałam te akta w ręce, ale zabrano mi je, gdy tylko powiedziałam, że dotyczą mojej córki Dorotki i syna Marcina - mówi. - W dalszej korespondencji przewodnicząca, a potem prezes sądu motywują tę dycezję koniecznością ochrony nowo powstałej rodziny adopcyjnej. Prezes poinformował mnie tylko, że dzieci zostały w pełni przysposobione przez jedną rodzinę. Dlaczego oddano właśnie moje dzieci, a nie inne, które w ogóle nie miały rodziców? Nie uwzględniono tego, że kontakt z nimi utrzymywała moja siostra i ciotka - tłumaczy.

Dziś Ewa Śliwińska wspomina, że ostatni raz widziała syna podczas drugiej przepustki z więzienia. - Kupiłam mu kurtkę, spodnie i pojechałam prosto do Gliwic. Miał 6 lat. Był już taki duży - mówi. - Płakał, chciał iść ze mną. Tłumaczyłam mu, że muszę kupić jeszcze buty i wtedy go wezmę. Obiecałam że wrócę - dodaje.

Córki więcej nie zobaczyła.

Przede wszystkim dobro dzieci

BARBARA GUJA-SZCZUREK,
przewodnicząca III Wydziału Rodzinnego i Nieletnich Sądu Rejonowego w Mysłowicach

Sąd uznaje, że dopóki jest to możliwe, dziecko powinno się wychowywać w rodzinie naturalnej. Pozbawienie praw rodzicielskich orzeka się w ostateczności. Sędzia rodzinny musi być przekonany, że nie uda się poprawić sytuacji dziecka. Zawsze ma na uwadze przede wszystkim dobro dzieci, a nie interesy rodziców. Nie jestem w stanie odtworzyć wszystkich motywów, które kierowały sądem 16 lat temu. To było czwarte postępowanie wobec rodziców. Dzieci przebywały w placówce od półtora roku. Z opinii, jaką sąd uzyskał, wynikało, że kiedy Marcin tam trafił, używał wulgarnego słownictwa, był nadpobudliwy i agresywny. Matka, która go odwiedziła, też zachowywała się wulgarnie. Chłopiec nie był zainteresowany spotkaniem z nią. Z młodszym dzieckiem w ogóle nie utrzymywała kontaktów. Wobec pani Ewy Śliwińskiej, wtedy Zubek, zapadł pierwszy wyrok skazujący. W sądzie wojewódzkim toczyło się przeciw niej kolejne postępowanie karne. Rokowania dotyczące możliwości sprawo-wania należytej pieczy nad dziećmi były więc bardzo złe.

Kto może zajrzeć do akt sprawy

TOMASZ OPITEK,
prezes Sądu Rejonowego w Mysłowicach

Zgoda na wgląd do akt jest decyzją administracyjną przewodniczącego wydziału. Regulamin sądów powszechnych nie przewiduje możliwości odwołania się od niej. Dlatego pismo, ja-kie otrzymała pani Ewa Śliwińska, ma formę odpowiedzi na skargę. Nie traktuję jednak sprawy wglądu do akt jako zamkniętej. Rozpatruję możliwość wydania dodatkowej formalnej decyzji, od której będzie się mogła odwołać na drodze administracyjnej. Rola sądu kończy się w momencie wydania orzeczenia o pozbawieniu praw rodzicielskich i ustanowienia opieki prawnej nad dziećmi. Poszukiwaniem kandydatów na nowych rodziców dla dzieci o uregulowanej sytuacji prawnej zajmują się ośrodki adopcyjne i placówki opiekuńczo-wychowawcze. Sprawa wraca do sądu dopiero z wnioskiem o przysposobienie. Im szybciej (po zakończeniu sprawy o pozbawieniu władzy rodzicielskiej) to następuje, tym lepiej dla dzieci. W tym przypadku trzeba mówić o sukcesie sądu. Dzieci nie zostały pozbawione opieki, znalazły nowy dom i nie zostały rozdzielone.

Konsekwencją adopcji jest sporządzenie nowego aktu urodzenia dziecka, w którym widnieją rodzice adopcyjni. Nie wydaje się odpisów poprzedniego aktu, natomiast pierwotna jego wersja pozostaje w księgach stanu cywilnego. Przepisy dają możliwość wglądu do nich tylko dziecku, pod warunkiem, że jest pełnoletnie. Dziecko ma prawo poznać swoich rodziców biologicznych, ale nie może to naruszać interesów rodziców przysposabiających.

Kiedy można się odwołać

Strona może się odwołać od orzeczenia sądu w ciągu 14 dni od daty jego otrzymania, a 7 dni ma na złożenie wniosku o doręczenie orzeczenia z uzasadnieniem. Wyjątek dotyczy osoby, która w dniu ogłoszenia orzeczenia jest pozbawiona wolności. Wtedy sąd ma obowiązek z urzędu doręczyć jej odpis orzeczenia z pouczeniem o możliwości odwołania się. Uczestnik postępowania jest zobowiązany powiadomić sąd o każdej zmianie miejsca pobytu. Jeśli tego nie uczyni, wysyła się przesyłkę na adres znany sądowi ze skutkiem doręczenia. Uzasadnienia postanowień sądu są sporządza-ne tylko na wniosek stron w postępowaniu cywilnym, jak i karnym. Sąd nie przygotowuje ich z urzędu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Giganci zatruwają świat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto