18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Swoją drogą" Tomka Michniewicza. Zwierzenia (nie)odpowiedzialnego podróżnika

Ewa Jankowska
Tomek Michniewicz
Tomek Michniewicz materiały prasowe
"Swoją drogą" Tomka Michniewicza to książka nie tylko o podróżach. To przede wszystkim "opowieść o relacjach z ludźmi, o priorytetach w życiu, o tym, co się stawia na pierwszym miejscu". To zwierzenia mężczyzny tuż po 30-stce, którego dopadła dorosłość i przymus podejmowania poważnych życiowych decyzji. Czy miłośnik dżungli, pustyni i niebezpiecznych przygód porzuci pasję czy dalej pójdzie "swoją drogą"?

"Swoją drogą" Tomka Michniewicza to historia trzech podróży, w które backpacker zabrał swojego przyjaciela Marcina, z zawodu księgowego, swojego ojca, pasjonata jazzu i bluesa, którego wielkim marzeniem było zobaczyć Nowy Orlean oraz swoją żonę Mariannę, która najlepiej wie, co to znaczy żyć z osobą, która w domu spędza tylko kilka miesięcy w roku. Co wyniknęło z tych podróży?

Ewa Jankowska: Byłam na twoim spotkaniu autorskim. Strasznie się denerwowałeś.
Tomek Michniewicz: Bo ta książka tylko pozornie opowiada o podróżach. W rzeczywistości „Swoją drogą” to opowieść o relacjach z ludźmi, o priorytetach w życiu, o tym, co się stawia na pierwszym miejscu. Jest bardzo osobista. Dzięki temu eksperymentowi dotarło do mnie, jakie koszty ponoszą najbliższe mi osoby przez to, że jestem jaki jestem, że jestem podróżnikiem, czyli w sumie egocentrykiem, bo stawiam samorozwój ponad nich. Pisanie tej książki to było trudne doświadczenie, stąd emocje na premierze.

Żałujesz, że powstała?
Nie, ale jest to dla mnie bardzo poruszające. Na początku „Swoją drogą”miała być tylko zabawą formalną, eksperymentem. Zabiorę kilka osób w świat, pożyją chwilę moim życiem. A potem okazało się, że robi się z tego poważna sprawa, że pytania, które moi bohaterowie sobie zadają, są o wiele bardziej istotne niż tylko „dokąd jedziemy”. To był pytania o fundamentalnym, życiowym charakterze.

Czy twoi bliscy mieli ci za złe, że wykorzystałeś ich prywatne życie do własnych celów?
Nie, od samego początku byłem z nimi szczery. Powiedziałem - zabieram was w podróż, ale z tego powstanie książka. Wszystko, co się wydarzy, może do niej trafić. Starałem się, żeby „Swoją drogą” stała okrakiem między twardym reportażem cywilizacyjnym, takim o zmianach w świecie i wyzwaniach nowoczesności, a osobistą historią o relacjach z najbliższymi. Raz opowiadam więc o czarach w Afryce, albo o sytuacji kobiet w Arabii Saudyjskiej, a za chwilę wracam do spraw moich bohaterów, relacji z nimi. Każda z trzech części książki jest trochę inna. Nowy Orlean to praktycznie historia o podróży ojca z synem, Ameryka jest tylko tłem.

Chyba najcięższa ze wszystkich? Z perspektywy odbiorcy...
Nie tylko odbiorcy. Po powrocie z Nowego Orleanu nie rozmawiałem z ojcem przez cztery miesiące. Następnie dałem mu rękopis. Gdy go przeczytał, rozsypał się. Wysłał mi tylko maila. Napisał, że czuje się, jakby go przejechał walec. A gdy byliśmy w Nowym Orleanie, wydawało mi się, że nie miało to dla niego żadnego znaczenia, bardzo chłodno wszystko oceniał. Kiedy przeczytał książkę i zobaczył tę historię moimi oczami, okazało się, że jednak było to dla niego olbrzymie przeżycie. Zarówno na plus, jak i na minus.

Jak jest teraz między wami? Bo wasza historia kończy się gorzko.
Teraz jest świetnie, dużo się o sobie nauczyliśmy. W tym, co mówił mój ojciec, było bardzo dużo prawdy, a wystawił mi tą podróżą bardzo szorstką ocenę. Długo nie mogło to do mnie dotrzeć. Wydawało mi się, że jak go zabiorę do Nowego Orleanu, miejsca jego marzeń, dam mu olbrzymi prezent. Że będzie się zachowywał tak, jak ja bym się zachowywał w takiej sytuacji – będzie śpiewał, tańczył, gadał ze wszystkimi. Tymczasem on to przeżywał na swój sposób. Miał prawo, ale ja byłem zawiedziony. Rzeczywistość nie dorównała moim wyobrażeniom o niej. Tak samo jak Nowy Orlean nie dorównał wyobrażeniom mojego taty na temat tego miasta, które pielęgnował przez 40 lat.

Czasem lepiej miejsca wymarzone pozostawić w strefie marzeń, bo tam zawsze będą idealne.
Jeśli o czymś marzysz za długo, nie ma szans, żeby rzeczywistość spełniła te oczekiwania.

Czyli zepsułeś tacie marzenie.
Trochę tak. (śmiech)

Marcin. Afryka. Dlaczego wybrałeś dla niego Kamerun?
dobrze wiedziałem, czego Marcin chce: oderwania od rzeczywistości, rutyny. Dżungla jest do tego najlepszą opcją. To miejsce, które w minutę całkowicie wyrywa cię z normalnego życia. Wchodzisz do lasu i zapominasz o wszystkim, bo się boisz albo cię wszystko męczy i gryzie. Drugim założeniem było, żeby Marcin dotknął czegoś zupełnie innego, unikalnego. Chciałem, żebyśmy dotarli do społeczności całkowicie odizolowanych od cywilizacji. W Afryce takich grup jest raptem kilka. Mieliśmy dwie opcje do wyboru. Albo jedziemy do Demokratycznej Republiki Konga, gdzie 100 km można jechać i tydzień, albo do Kamerunu, gdzie żyją Pigmeje Baka.

I śledziliście Afrykę przepełnioną czarną magią, gdzie „zjada się” ludzi.
Afryka cała przesiąknięta jest magią. I białą, i czarną. Gdzie nie pojedziesz, z kim nie pogadasz, choćby to był bardzo wykształcony człowiek, po cichu przyzna ci się, że wierzy w rzeczy, które nam wydałyby się całkiem nierealistyczne. „Jedzenie kogoś” w czarach to kwintesencja czarnej magii w Afryce. Oznacza odbieranie komuś życia, energii życiowej i w konsekwencji – zabijanie go. Ty dzięki temu coś zyskujesz – zdrowie, pieniądze, potomstwo. Bilans musi wyjść na zero.

Kto ci o tym opowiedział?
Żeby posłuchać takich historii, musisz znaleźć wejście do zamkniętej społeczności. Jeśli sobie tak przyjedziesz z plecaczkiem i zaczniesz pytać o czary, wszyscy by cię wyśmiali. Nas wprowadził misjonarz, zwany tam Binda Punde. Zaprosił do siebie kilka osób, którym zadawał „nasze” pytania, oni się wtedy otwierali, zaczynali nam ufać. Nagle się okazało, że wokół nas jest cały inny świat.

Można uwierzyć w czary, jak się tam jest?
Zdecydowanie tak. Nie w to, że wokół są duchy, które ci wchodzą do domu gdy nie zamkniesz okiennic, ale w to, jak ludzie reagują, kiedy czują, że one tam są. Jeśli wioska ma podejrzenie, że mieszka w niej czarownik, ludzie zaczynają się go bać i w końcu go zabiją. Czy ten człowiek naprawdę jest czarownikiem, nie ma żadnego znaczenia. W raporcie policji może nie być ani słowa o czarach. Będzie opisany wypadek, ofiara wpadła do studni. Ale ty wiesz, że to była grupa ludzi, która go do tej studni wrzuciła, bo się bała, że to czarownik, który zrobi im krzywdę. Czy ta magia działa sama w sobie? Ludzie sprawiają, że zaczyna działać. W tych rozmowach o czarach doszliśmy do punktu, w którym powiedziano nam, żebyśmy przestali pytać. Nie dlatego, że ktoś na nas rzucił klątwę. To są niebezpieczne tematy. W książce nie pojawia się na przykład wątek kanibalizmu, którego również dotknęliśmy, właśnie dlatego, że w pewnym momencie ktoś nas ostrzegł. Przestańcie, bo może stać się krzywda.

Zawróciliście.
To nie jest klimatyzowane biuro w bezpiecznym mieście. To środek kameruńskiej dżungli, z której do cywilizacji jest szmat drogi. Są takie tematy na świecie, w które lepiej nie wchodzić. Wystarczy, że ktoś odpowiednio na ciebie spojrzy i już wiesz, że pora się wycofać.

Dlaczego w tę podróż zabrałeś właśnie Marcina?
Znamy się od lat. Kiedyś razem podróżowaliśmy, potem każdy z nas poszedł w swoją stronę. Ja kontynuowałem ścieżkę podróżnika, on zamknął się w księgowości. Wybrałem go z kilku powodów. Po pierwsze, chciałem mu się jakoś odwdzięczyć. Kiedyś dostałem od niego dużo dobrego. Z drugiej strony wiedziałem, że Marcin uosabia rozterki naszego pokolenia. Jeśli pogadasz z ludźmi w biurze, na pewno połowa z nich powie ci, że nie bardzo wie, co tutaj robi i czuje podskórnie, że czas im przecieka przez palce. Że to raczej życie ich ciągnie niż oni je prowadzą. To był problem, z którym chciałem się zmierzyć w tej książce.

Ten eksperyment chyba w największym stopniu zmienił właśnie Marcina?
Marcin bardzo dużo zrozumiał. Ale ja też. Okazało się, że obaj doszliśmy dokładnie do takich samych wniosków, mimo że wiedziemy ekstremalnie inne życia. On czuł, że marnuje czas, ja też. Jemu się wydawało, że ja mam w życiu to, czego on potrzebuje, a mi, że on ma w swoim wiele rzeczy, które ja bym chciał mieć.

Wrócił do swojej pracy?
To nie jest takie czarno-białe. Na początku Marcin był niezwykle krytycznie nastawiony do swojego życia w Polsce. Po powrocie z Kamerunu zaczął doceniać takie prozaiczne rzeczy - że ma gdzie spać, ma co miesiąc stałą kasę na koncie. Takie intensywne doświadczenie w odmiennym środowisku otwiera oczy nie tylko na świat, ale też na to, co masz w domu.

Ale jednak zdecydował się wyjechać?
Tak. Zobaczył, że mu się to podoba, zbiera fundusze i wyjeżdża na dłużej. Może do Afryki, może dookoła świata.

A ma żonę, dzieci?
Nie. Ani jedno ani drugie.

To może wyjechać bez poczucia winy.
Tak.

A ty? Skąd się właściwie wzięła potrzeba, żeby napisać tę książkę?
Bo ciągle słyszałem od ludzi, jak to oni mi zazdroszczą takiego życia.

A jaka jest prawdziwa odpowiedź na pytanie?
Dziesięć lat temu myślałem, że całe życie będę podróżował. Dziś mam 32 lata i co czuję? Że może niekoniecznie. Może jeszcze parę lat pojeżdżę, a potem mi się odechce. Może za 10 lat będę chciał mieć dzieci, spokój, oszczędności. I emeryturę. A jedyne, co będę miał, to skrzynkę pełną zdjęć i puste kartony w mieszkaniu, bo moja żona mnie zostawi. Ta książka jest formą autoterapii, diagnozy moich życiowych rozterek. Nawet tych, których jeszcze nie mam, ale wiem, że to tylko kwestia czasu. Wnioski są smutne, bo gdy czytam biografie znanych podróżników, widzę same rozwody, dzieci, które nienawidzą rodziców, bankructwa, alkoholizm, samotność. Takie naprawdę poważne życiowe dramaty. Podróżnicy to patologiczna grupa społeczna.

Może głównym problemem nie było podróżowanie, może popełniali inne błędy?
Wszyscy popełniali ten sam błąd. Stawiali swoją pasję, adrenalinę i emocje, które im dostarcza życie, na pierwszym miejscu. Za każdym razem, kiedy mam wyjechać, mam poczucie winy wobec mojej żony Marianny, że ją zostawiam, że to nie tak miało być, że znowu mnie nie ma. Ona nigdy mi nic nie sugerowała, ale mam wrażenie, że to jest tylko kwestia czasu. Boję się, że któregoś dnia wrócę i dowiem się, że stary, sorry, ale to nie może tak wyglądać. Czuję, że muszę być przygotowany na ten moment i wiedzieć, na co postawię dostając ultimatum. A ponieważ wiem, że postawię na nią, a nie na podróże, to równie dobrze sam mogę podjąć taką decyzję.

Myślisz, że ona byłaby w stanie ci zabrać tę pasję?
Nie. Ale czas jest nieubłagany i ona też niedługo będzie musiała krytycznie spojrzeć na swoje życie. Dogoniła nas dorosłość. Większość znajomych ma dzieci, albo nawet wszyscy, może ktoś się już rozwiódł. Jeszcze kilka lat temu w ogóle nie myślałem, że będę się zastanawiał nad takimi rzeczami. A tu się okazuje, że i mnie – takiego niebieskiego ptaka – nie ominą takie problemy.

Dlaczego zabrałeś Mariannę do Arabii Saudyjskiej?
Miałem lecieć tam sam. W ramach projektu „Swoją drogą” mogła wybrać dowolne miejsce na świecie. Wybrała, żebym zabrał ją w miejsce, do którego miałem jechać bez niej.

Badałeś kobiecość, która też się jakoś wiąże z Marianną.
Tak, razem poszliśmy tym tropem. I wspólnie uzgodniliśmy, żeby stworzyć taką paralelę z jej postacią.

Zewsząd docierają do nas informacje, że kobiety w krajach muzułmańskich są uciskane, ty zdajesz się podkreślać w książce zupełnie inną perspektywę.
Bo skąd mamy te informacje?

Przede wszystkim z mediów.
A kto do tych mediów mówi? Saudyjki, które mieszkają w Nowym Jorku, w Londynie. W większości przypadków pochodzą z bardzo postępowych rodzin, których w całej Arabii jest może 15 proc. W 80 proc. przypadków Saudyjczycy nie chcą żadnych zmian. Kobiety, które nie mogą jeździć samochodem, nie mogą za bardzo pracować i żyją w związkach, w których o wszystkim decyduje mąż, są naprawdę szczęśliwe. Bo nie mają żadnej odpowiedzialności, przymusu. My jako Europejczycy nigdy tego nie zrozumiemy. Nie da się. Stąd w książce tak wiele razy powtarzam, że czegoś nie rozumiem. Twierdzenie, że jest inaczej, jest bez sensu. Zwłaszcza w przypadku Arabii Saudyjskiej. Wystarczy że powiesz „kobiety są uciskane” i o razu znajdziesz tysiąc przykładów mówiących, że to bzdura. I w drugą stronę to samo.

Z drugiej strony spotykaliście kobiety, które chciały zmian i wolały wyjechać.
Mnóstwo jest takich kobiet. Ale właśnie to jest to, na co nabierają się europejskie media. Z nami będzie gadać tylko te 15-20 proc. kobiet, które chcą zmian. Cała reszta nie zamieni z nami ani słowa. Poza tym, wiele kobiet, które chce zmian, zachowuje tradycje, które nam się wydają ograniczające. W książce jest fragment o saudyjskiej instytucji małżeństwa. Pod spodem znajduje się niepodpisane zdjęcie. Jest na nim Hala al-Dosari, jedna z trzech najważniejszych aktywistek feministycznych w Arabii Saudyjskiej. Ta dziewczyna walczy o prawa kobiet, nieustannie ryzykując więzieniem. Zapytałem ją, czy chciałaby nie nosić abaji (wierzchnie okrycie noszone w krajach muzułmańskich). Popukała w głowę. Dla niej to było absurdalne pytanie. Według nas noszenie abaji to presja wywierana na kobietach w islamie, a dla niej to po prostu tradycja i jej własny wybór.

Ale wolność w tym przypadku nie polega na tym, że jej to odpowiada, ale na tym, że gdyby jej nie odpowiadało, to mogłaby ją zrzucić.
Ale ona nawet nie chce mieć tej możliwości. Dziewczyna ma doktorat zrobiony w Stanach Zjednoczonych na Uniwersytecie Johna Hopkinsa. Mówi takim angielskim, że ja włączając swój najlepszy angielski czuję się jak wieśniak. Jest niesamowicie oczytana. Zna na pamięć całą literaturę feministyczną II i III fali. Wygłasza teksty, które polskim feministkom w głowach by się nie pomieściły. I nie są to teksty o wyborach, ale o wartościach. O tym, że wspólnota jest czymś więcej niż jednostka. Że czasem kobieta musi poświęcić się w imię wyższej sprawy, tak jak mężczyzna.

Marianna powinna się poświęcić w imię wyższej sprawy?
Nie, bo jest Europejką. Wszystko zależy od tego, w czym się wychowasz, czym nasiąkniesz.

Pod jakim względem kobiety są uciskane? Opowiedz o „teatrze uciśnionych”.
To taka forma dramy, ale w Arabii to wydarzenie bez precedensu. W domu siedzi ze 100 osób, zupełnie ze sobą niespokrewnionych, niezamężnych. Kobiety tuż obok mężczyzn, bez abaji, hidżabów, są ubrane po europejsku. W Arabii Saudyjskiej to jest nie do pomyślenia, szok. To tak jakbyś poszła do opery w Polsce, a tam na widowni wszyscy siedzieliby nago. Podczas takich spotkań ludzie wcielają się w rolę kobiety w aranżowanych sytuacjach, żeby poczuć, że kobieta może mieć do czegoś prawo. Że może strzelić facetowi w pysk jeśli ten złapie ją za pupę w kolejce albo wezwać policję, gdy molestuje ją w pracy. Bo tam nie jest to wcale oczywiste. To kraj absolutnej monarchii, w którym życie kontrolowane jest przez policję religijną, która może zrobić wszystko – wyciągnąć cię za włosy, jeśli usiadłaś w restauracji nie w swojej sekcji lub kupiłaś w sklepie bieliznę od mężczyzny, który nie jest twoim mężem lub bratem. Drama pozwala to wszystko zrozumieć, poczuć. Moment, w którym do tych kobiet dociera, że może być inaczej, jest niesamowity.

Niebezpieczne...
Tak. I dlatego za udział w takiej inicjatywie możesz iść do więzienia.

Jak było w podróży z Marianną?
Fantastycznie. Najlepsza moja podróż w życiu. Tak się zrozumieliśmy, poznaliśmy. Pierwszy raz Marianna zobaczyła, jak wygląda moja praca, że czasem to 18 godzin na dobę harówy, a nie cztery godzinki, jak myśli większość, a potem leżenie w hamaku.

Swój sposób podróżowania oceniasz wyżej.
Ale czy uczciwie jesteś w stanie powiedzieć, że leżenie na plaży w Sharm el Sheikh jest lepsze niż dokumentowanie obozu uchodźców z Birmy? Dla mnie relaks jest mniej istotny niż wartość poznawcza, niż naprawianie świata.

Pojedziecie jeszcze gdzieś razem?
Tak, już wiemy gdzie, do Iranu. Dla Marianny, która swoją wiedzę o świecie czerpała z internetu i mediów, taki wyjazd to ogromne przeżycie. Nagle się okazuje, że ten świat wygląda zupełnie inaczej, że większość muzułmanów tak jak ty nienawidzi Al-Kaidy, że tylko garstka popiera dżihadystów. Marianna teraz już tylko tak chce jeździć, poznawczo. I to jest odpowiedź na pytanie, czy powinienem stawiać wyżej mój sposób podróżowania, czy jej.

Wnioski z podróży są pozytywne, ale jednak takie, że w dalszym ciągu chcesz iść swoją drogą, dalej podróżować, a nie rodzić dzieci.
Ale to nie znaczy, że nic się we mnie nie zmieniło. Wróciłem z tych podróży z masą frustrujących pytań. Co gorsza, znam na nie odpowiedzi. Tylko świadomość powinności nie ułatwia wcale podjęcia decyzji. Może ciężko to zrozumieć, ale jak się poczuje tę magię podróży, tego, że przez miesiąc przeżywasz milion rzeczy...

Nie jest to z czasem powtarzalne, podobne?
Nie. Może jak spłyniesz rzeką himalajską, a potem Zambezi to faktycznie będzie to podobne. Ale jest tyle rzeczy, których jeszcze nie zrobiłem, mam tego całą listę. Tyle marzeń do spełnienia, tyle planów. To wszystko jest w zasięgu ręki. I wyobraź sobie, że nagle musisz to uciąć, powiedzieć „dość”, bo wiesz, że kiedyś nie będziesz miała do czego wrócić. Musisz podjąć decyzję, czy iść w ciemno w coś, czego nie znasz i nie wiesz jeszcze, czy polubisz, jednocześnie zrezygnować ze wszystkiego, co kochasz i to tylko dlatego, że może za dziesięć lat będziesz tego potrzebować.

Z dzieckiem też można podróżować.
No tak mówią... Ale to jest zupełnie inna podróż. Już gdy wyjeżdżam z Marianną, nie robię tych wszystkich rzeczy, które robię, jadąc sam. Już teraz włącza mi się taka myśl: „a co będzie, jak mnie dziabnie jakiś wąż, stanie mi się naprawdę krzywda i nie wrócę do Marianny?”. Gdybym miał jeszcze dziecko, pewnie bym do tej dżungli w ogóle nie wszedł. Albo jesteś podróżnikiem albo masz rodzinę. Dla mnie nie ma nic pomiędzy.

Chciałbyś zginąć w podróży?
Nie. To by była moja życiowa porażka. Jestem na to zbyt odpowiedzialny, ale granica jest cienka, więc nigdy nie wiadomo. Nie kontrolujesz wszystkich czynników. Nie kontrolujesz wojskowego na posterunku w Afryce, który jest pijany i cokolwiek będzie chciał z tobą zrobić, zrobi. Za chwilę możesz siedzieć w więzieniu albo leżeć bez zębów w rowie. Nie kontrolujesz kamienia, o który możesz się poślizgnąć na Saharze. Wyrżniesz o niego głową, a masz 200 km do najbliższego lekarza. Nikt cię z tego nie wyciągnie. To nie jest decyzja: „czy jechać do Iranu, czy do Jemenu”, ale czy w ogóle jechać na pustynię czy wchodzić do dżungli, a to są dwa moje ukochane środowiska. Wyobraź sobie taki dylemat. Dostajesz propozycję tematu - możesz lecieć z BOPE, brazylijską policją, która czyści fawele w Rio z dilerów narkotyków. Fantastyczny reportaż. Nie chciałabyś zrobić takiego reportażu? Ja bym bardzo chciał. Może dostaniesz za niego Grand Press albo opublikują twój tekst w New York Times i dostaniesz Pulitzera. Ale w domu masz dzieci. I co robisz?

Myślisz, że Marianna kochałaby cię bez tych podróży?
Bardzo trudne pytanie, nie wiem. Ale wystarczy przeczytać książkę Grażyny Jagielskiej, żeby zrozumieć, jakie to jest obciążenie, żyć z takim człowiekiem jak ja.

Spokorniałeś.
Tak. Jak się ostatni raz widzieliśmy, to było od razu po „Gorączce”, poszukiwaniu skarbów. Wielka przygoda. Ale w ciągu ostatnich kilku lat zajmowałem się trudniejszymi tematami. I życiowo, i światowo.

Co dziś byś zrobił, gdybyś stanął na Rozdrożach i pojawiłby się diabeł?
Przed tą podróżą wokół książki „Swoją Drogą” pewnie byłbym w stanie jakoś sformułować odpowiedź na pytanie, za co oddałbym swoją duszę, ale dziś już nie wiem. Wiem, że podróż to świetna ucieczka od życia. Fajnie jest wyjechać, szaleć, ale dobrze jest mieć do czego wracać. Jeśli podróże traktujesz jako sposób na życie, prędzej czy później przestajesz mieć do czego wracać.

KONKURS:**Wyślij przepis na danie z grilla i wygraj 2500zł w Dolinie Cahrlotty! Sprawdź: KLIK**

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: "Swoją drogą" Tomka Michniewicza. Zwierzenia (nie)odpowiedzialnego podróżnika - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto