Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ustka i Łeba. Wabik na turystów?

Ryszarda Wojciechowska
Fot. archiwum prasowe
Fot. archiwum prasowe
Polak potrafi. Jak trzeba, to sędziego Webba wyciśnie niczym cytrynę. Wykorzysta wielki „cyc” małej syrenki. Odkurzy zapomnianego już księcia. I na pokuszenie rzuci Annę Przybylską.

Polak potrafi. Jak trzeba, to sędziego Webba wyciśnie niczym cytrynę. Wykorzysta wielki „cyc” małej syrenki. Odkurzy zapomnianego już księcia. I na pokuszenie rzuci Annę Przybylską. A wszystko po to, żeby zwabić do siebie jak najwięcej turystów.

Od lat królową letnich pomysłów jest Łeba. Tu łebskie głowy bez przerwy główkują nad tym, co zrobić, żeby o ich miejscowości nie cichło. Bo każdy hałas, jak mówią, zawsze przekłada się na pieniądze.

Wszystko zaczęło się równo dziesięć lat temu. Wtedy pojawił się pomysł, żeby z Łeby zrobić Monaco. Z własnym księciem i łebską walutą. Nawet wydrukowano tutejsze paszporty.
Henrykiem I Łebskim został pomysłodawca księstwa, bisnesmen Henryk Ruszewski. Miał książęcy płaszcz i koronę. Przez parę lat podgrzewano nim łebską reklamę. Bywały wielkie parady i bale. Ale potem, jak to na dworze, zaczęły się swary, które już reklamowaniu raczej nie służyły. Książę więc schował się w cieniu. Czekając na lepsze czasy.

I doczekał się.
- Henryk I nie abdykował i nie został zdetronizowany — żartuje Magdalena Bojarczuk, sekretarz miasta Łeby. Jest zbyt cenny dla miasta, żeby nim jeszcze raz nie zagrać. Zwłaszcza, że księstwo łebskie ma swój mały, dziesięcioletni jubileusz w tym roku. 8 lipca nasz książę poprowadzi orszak, który zakończy się biesiadą na Skwerze Rybaka. Jadła i napojów będzie dla wszystkich gości i turystów pod dostatkiem - zaprasza urzędniczka.

Ale Łeba nie samym księciem chce grać. Ma też swoją "Skrzynię Czasu". Co prawda zakopaną przed czterema laty (każdy mieszkaniec i turysta, w specjalnych teczkach, mógł włożyć do niej, co chciał na przykład dokumenty, listy dla potomnych, a pani burmistrz Łeby nawet włożyła swój szkolny warkocz) ale zbyt cenną żeby o niej nie przypominać. Skrzynia ma być nadal łebską atrakcję. To nic, że dopiero zostanie otwarta za 96 lat. Teraz się raczej myśli o tym, żeby w miejscu zakopania postawić symboliczną klepsydrę., przy której turyści mogliby się fotografować.

Co nie służy polskim kibicom przysłużyło się Łebie. W ostatnich dniach ta miejscowość
wykorzystuje medialnie Howarda Webba - sędziego piłkarskiego na EURO. Łeba wyzwała Webba na pojedynek. I zaczęła odgrywać się na nim, na swój sposób.
- Skoro jest taki odważny, to może przyjedzie do nas sędziować jeden mecz - przygotowują już swój plan i zaproszenie urzędnicy.

Jeden z właścicieli kutra "Łeb 93", dowiedziawszy się o tym feralnym karnym w 93 minucie, zezłomował publicznie z wściekłości swój kuter z tym numerem.
- Ale to jeszcze nic - mówią w urzędzie. - Już zrodził się plan, żeby Webba wycisnąć także w przyszłym roku. Ponieważ sędzia Webb jest Anglikiem pojawiła się propozycja, żeby 11 czerwca, w rocznicę feralnego meczu, wszystkie dzieciaki zostały w szkołach zwolnione z lekcji języka angielskiego.
Taki Łeba ma plan. Na ile realny? Czas pokaże.

Jeszcze niedawno rywalizowała z nią Ustka. Bój szedł o miano letniej stolicy Polski. Ale przed rokiem tę morderczą walkę zawieszono na kołku. Ustka do gry wprowadziła swoją ustecką syrenkę. Syrenka jak syrenka - ktoś powie. Co w niej ciekawego? Otóż ta miała jeden walor - duży biust, zwany tutaj żartobliwie wielkim cycem. Na pomysł tak bujnie przez naturę obdarzonego symbolu, wpadła jedna z tutejszych radnych.

Ale w mieście twierdzą, że syrenką już tak mocno grać nie będą. Dlatego pomysł z wyrzeźbieniem dużej syreny z wielkim biustem jest na razie spokojnie rozważany. Co prawda, pewien artysta aż się pali do rzeźbienia, ale miasto studzi go na razie szukaniem lokalizacji dla "cycatki".
Niedawno Ustka miała inną darmową, telewizyjną reklamę, za sprawą pomnika Jezusa — kopii monumentu z Rio de Janeiro. Kilkumetrową figurę chciano postawić w porcie, koło mola. Ale służby morskie nie wyraziły na to zgody.
W samym urzędzie nie kryją, że pomysł był świetnym chwytem reklamowym. Chociaż mocno kontrowersyjnym. Już po tej medialnej burzy, wielu turystów z Polski wycofywało rezerwacje z wczasów w tym mieście tłumacząc, że oni by chcieli do kurortu, a nie na pielgrzymkę.
- Jak tu się opalać w bikini przy Panu Jezusie? - odzywały się głosy.

Na razie figura spoczywa tam, gdzie była rzeźbiona, czyli w lokalnym przedszkolu.
Ale nie jest źle - mówią w Ustce i chwalą się kolejnym wabikiem na turystów - festiwalem sztucznych ogni. Zapowiadając, że drugiej takiej imprezy w Polsce nie ma. W tym przypadku działają zjednoczone siły Ustki i Słupska. Każdego dnia festiwalu, od 3 do 5 lipca, firmy pirotechniczne będą ze sobą konkurować. Najpierw ma być trzyminutowy pokaz przy muzyce obowiązkowej. A następne pół godziny to już jazda pirotechniczna dowolna.

Hel nieformalnie reklamuje aktor Olgierd Łukaszewicz (znany m.in. jako Albercik z "Seksmisji"). Aktor najpierw sobie tutaj kupił mieszkanie. A potem wpadł na pomysł, żeby w remizie strażackiej otworzyć Teatr Letni i zapraszać do niego artystów z całej Polski. Jak pomyślał tak zrobił.
- Przyjęliśmy pana Olgierda z otwartymi rękami, a on się nam tak pięknie odpłacił — cieszą się helscy urzędnicy. Chwalą się też innymi atrakcjami, a to Checzą Kaszubską, a to Muzeum Obrony Wybrzeża.

Ale i tak Hel uważa, że swój największy wabik dostali w prezencie od natury. To sam cypel. - Tu się zaczyna Polska — reklamują z dumą swój krowi ogon, nóż czy kosę - jak nazywają to miejsce.

Dla Barbary Tabor z helskiego urzędu unikatową sprawą, którą mogą się na pewno pochwalić jest fokarium.
- Czy pani widziała, co te nasze foki wyprawiają? One są tak zmyślne i wytresowane jak delfiny w delfinarium - zachwyca się.

Jastarnia w tym roku szykuje jedną ale pewną niespodziankę.
- To będzie nieziemskie zjawisko - zachwala Ewa Świątczak i przyznaje, że już może zdradzić tę turystyczną atrakcję. To sztuczne, odkryte lodowisko, na którym przez całe lato będzie się można ślizgać w.... strojach kąpielowych.

Dużo skromniej wygląda oferta Chałup, Władysławowa i Jastrzębiej Góry. Plaża i morze. Morze i plaża - możnaby powiedzieć. Naturyści, jak słychać, sami się już z Chałup wykopali. A oferta pozaplażowa tych miejscowości składa się głównie z koncertów muzycznych. Za to darmowych.
- Nie możemy się ścigać z Monte Carlo, ani z wyspami greckimi. My chcemy być miastem przyjaznym dla mieszkańców, w którym się żyje wygodnie, zdrowo i atrakcyjnie - jak mantrę powtarza Joanna Grajter, rzecznik prasowy prezydenta Gdyni. Ale zaraz dodaje, że to miasto biznesowe turystyką też żyje. Ale nie ma mowy o kolorowych jarmarkach. Bo rozrywka ma być wysokich lotów. Markowa. Jeśli festiwal to Heineken Open er. Jak koncert to Erica Claptona. Clapton zresztą, mówią w urzędzie, długo nie mógł się zdecydować na przyjazd do Polski. Kręcił trochę nosem. Ale kiedy od organizatorów usłyszał, że to Gdynia zaprasza, od razu wyraził chęć.
- Nic nam nie spada z nieba. Nic się nie dzieje samo. Natura dała nam piękną plażę i lasy. Ale to dziś za mało - przyznaje Grajter.

Ćwierćmilionowe miasto wymyśliło więc własne letnie mistrzostwa w... odpoczywaniu. Ale nie chodzi o leżenie martwym bykiem na plaży. Tylko o propozycje sportów elitarnych — jazdy na quadach czy wspinaczki w Adventure Park. Wabikiem na turystów jest także jedyne w Polsce Akwarium.

Gdynię reklamuje aktorka Anna Przybylska. Z bilboardów spogląda na turystów w różnych wcieleniach. Raz jest w szekspirowskiej sukni, innym razem w stroju młodzieżowym i z dredami na głowie. W jeszcze innej wersji zdobi ją marynarski strój.

Przybylska jest honorowym ambasadorem miasta. I czyni to za darmo. Ma tu mieszkanie i czuje do Gdyni ogromny sentyment. Nie zapomina wspomnieć o tym mieście w wywiadach dla kolorowych pism.

Sopot ma też kilka znanych twarzy. Tu kupili mieszkania Marek Kondrat i Juliusz Machulski. Ale to nie oni sławią kurort. A Leszek Możder, który mieszkał tu, co prawda, przez wiele lat ale ostatnio się wyprowadził. Muzyk jednak bezinteresownie i z sentymentu do miasta gdzie tylko może zachwala jego walory.
I zachęca do przyjazdu.

Sam Sopot też się reklamuje jako kurort pełen życia.
- Nie jesteśmy sennym Ciechocinkiem — słychać tu i ówdzie. - U nas tętni życie całą noc. Tętnią też konie na wyścigach i w szkółkach jeździeckich. Proponujemy także żagle, golf i najpiękniejsze ścieżki rowerowe.

W tym roku w Sopocie pojawi się przedszkole na plaży. Tego jeszcze nikt wcześniej w Polsce nie ćwiczył. Na pomysł wpadł prywatny dzierżawca kawałka plaży. Jeśli rodzice będą się chcieli wykąpać albo pospacerować brzegiem morza, dziecko będzie można zostawić pod fachową opieka.

Sopot podobnie jak Gdynia mówi o górnej półce rozrywki. Tu też słowo markowy i najlepszy pojawia się kilka razy. Na trzy festiwale muzyczne trzeba sobie zasłużyć. A do tego nasze restauracyjki i puby. Jesteśmy w sytuacji, kiedy możemy troszkę pokaprysić. Plastyk miejski zatwierdza wygląd ogródków kawiarnianych. Na "monciaku" nie wolno w tych ogródkach stawiać plastikowych mebli. Na czasach parasoli nie pozwala się umieszczać reklam piwa. Mogą być tylko najwyżej na falbankach - tłumaczą w sopockim urzędzie.

Gdańsk kusi turystów jak zwykle Festiwalem Gwiazd i Jarmarkiem św. Dominika, niezapomnianymi zabytkami, międzynarodowym świętem deskorolki i sportami ekstremalnymi. Cała reszta, jak mówią, to morze i plaże.

No dobrze, powie ktoś, ale co wtedy kiedy nie ma morza i plaży?
Jeśli to Malbork to wystarczy zamek krzyżacki, który od lat przyciąga tłumy turystów.
Ale i w tym mieście czują pewien niedosyt twierdząc, że zamkowi trzeba jeszcze dołożyć jakieś stosowne towarzystwo. Samotność mu dobrze nie robi - żartują. I już myślą o szlaku po innych malborskich zabytkach. Powstaje lista - co warto poza zamkiem obejrzeć. I kiedy powstanie, w ruch ruszą przewodnicy.

Na pytanie w urzędzie o jakąś znaną twarz, która to miasto może reklamować słyszę pół żartem pół serio - na przykład poseł Tadeusz Cymański. Twarz jak najbardziej znana i sposób rozsławiania jedyny w swoim rodzaju.

Absolutnym ewenementem jest miejscowość Szymbark, która udowadnia, że można nie mieć plaży ale można mieć turystów. Z mało ciekawej mieściny zrobiono turystyczną perełkę. To tu stoi się cztery godziny w kolejce, żeby obejrzeć dom stojący do góry nogami, na dachu.
Ale zaczęło się od najdłuższej deski świata (37 metrów), którą wykrojono przed paroma laty ze ściętego 120-letniego drzewa zwanego daglezją. Ludzie przy tej obróbce dechy pracowali dzień i noc, przez wiele tygodni. Ich robotę wpisano do Księgi Rekordów Guinessa.
Deska tylko rozbudziła apetyt. Nazwano ją Stołem Noblisty (bo w cięciu brał też udział były prezydent Lech Wałęsa). Do stołu dorobiono prezydenckie krzesło z adnotacją, że każdy kto na nim usiądzie, może zostać w przyszłości prezydentem. Trzeba widzieć tę kolejkę do tego krzesełka - żartują w Szymbarku.

Jest też tu Dom Sybiraka, który pokonał ponad 8 tysięcy kilometrów drogi z Syberii, żeby tu stanąć. Ciekawostką może być również Pociąg donikąd, którym transportowano polskich zesłańców na Syberię.
Turystyka więc kwitnie w Szymbarku. A jak bardzo? Tak, że codziennie przyjmuje się ponad 50 dużych wycieczek, nie licząc tłumów prywatnych turystów. Ale apetyt tutejszych gospodarzy ciągle rośnie. Następnych pomysłów na razie nie zdradzają.

Głosuj na Perły w Koronie Pomorza 2008

tyr_87.jpg
od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto