Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

UZDROWIENIA - Czasami to cud, ale zawsze wiara daje siłę

Stanisław Zasada
Fot. Waldemar Wylegalski Jerzy Zygarłowski nie ma najmniejszych wątpliwości, że zdrowie i życie żona Irena zawdzięcza miłosierdziu Bożemu
Fot. Waldemar Wylegalski Jerzy Zygarłowski nie ma najmniejszych wątpliwości, że zdrowie i życie żona Irena zawdzięcza miłosierdziu Bożemu
Jerzy Zygarłowski zdjął ze ściany kilim z podobizną Jana Pawła II, przewiązał czarną wstążką, umocował do drzwiczek od starej lodówki i ustawił koło domu. Obok zostawił kartkę.

Jerzy Zygarłowski zdjął ze ściany kilim z podobizną Jana Pawła II, przewiązał czarną wstążką, umocował do drzwiczek od starej lodówki i ustawił koło domu. Obok zostawił kartkę. Na kartce napisał: Każdy, kto zapali w tym miejscu znicz, zgadza się na postawienie pomnika Ojca Świętego. Był 8 kwietnia 2005 roku. Dzień pogrzebu papieża. Irena Zygarłowska przyjęła komunię, sakrament chorych i dostała narkozę. Lekarze rozpoczęli pięciogodzinną operację usunięcia guza mózgu. Był 8 sierpnia 2005 roku. Cztery miesiące od pogrzebu papieża. Jerzy Zygarłowski, mąż Ireny: - To nie mógł być przypadek.

Wyrok
Lipiec 2005 roku. Irena Zygarłowska, była nauczycielka z podpoznańskiego Baranowa, jest z wnukami na wakacjach. Wypoczywają w Puszczy Nadnoteckiej. Dookoła same lasy, niedaleko Jezioro Białe (w 1977 roku kardynał Wojtyła spędzał tu przedostatnie wakacje w Polsce przed wyborem na papieża).
Po tygodniu wracają do domu. Zygarłowska spieszy na rocznicę ślubu. Prowadzi samochód. Na zakrętach najeżdża autem na pobocza i chodniki. Tak jakby miała utratę równowagi. Odetchnęła, gdy dojechała szczęśliwie na miejsce. Przez kolejne dni czuje się zmęczona i otępiała, chociaż nic ją nie boli. Mąż wysyła ją do lekarza.
Jest upalne, letnie popołudnie. W szpitalnym gabinecie Zygarłowska czeka na wynik tomografii komputerowej. Denerwuje się.
Po godzinie lekarz oznajmia: guz mózgu o średnicy pięciu centymetrów.
Irena Zygarłowska: - W jednej chwili stanęło mi przed oczami całe moje życie.

Cud
Marzec 1998. Ksiądz Paweł, młody wikariusz jednej z poznańskich parafii, poczuł się źle na lekcji religii. - Zrobił się blady i był tak słaby, że nie mógł ustać na nogach - opowiadali potem uczniowie.
Pogotowie zabrało księdza do szpitala. Zrobiono badania. Lekarze wykryli guza mózgu na prawym płacie skroniowym. Konieczna była natychmiastowa operacja.
Gdy ksiądz Paweł leży w szpitalu, ludzie modlą się za niego w parafialnym kościele. Niektórzy rezygnują z zamówionych wcześniej nabożeństw we własnych intencjach i ofiarowują je za życie wikariusza. Modlą się nawet ci, którzy zwykle stronią od Kościoła. - W niedzielę nie miałem w świątyni tylu ludzi, co w tamtych dniach - powie potem miejscowy proboszcz.
Miesiąc później ksiądz Paweł stanął przy ołtarzu. Był Wielki Czwartek. Wierni przywitali go oklaskami. Zaczęli wierzyć, że wymodlili mu zdrowie. - To cud - powtarzali w kazaniach księża w mieście.
Duchownego operował znajomy lekarz. Mieszkał w tej samej parafii, gdzie ksiądz Paweł był wikariuszem. Widywali się w kościele. - To żaden cud, tylko rutynowa operacja, jakie wykonujemy na okrągło - lekarz tonował zwolenników cudu.
Po wyjściu ze szpitala ksiądz Paweł mówił, że był przygotowany na najgorsze. - Liczyłem się, że mogę umrzeć. Ale skoro przeżyłem, to znak, że Pan Bóg chce, bym zrobił jeszcze coś dla Niego na tym świecie - opowiadał pogodnie.
Ksiądz Paweł umarł sześć lat temu.

Choroba
Historia choroby Ireny Zygarłowskiej: Rok 1974. Młoda nauczycielka sprowadza się z mężem (inżynier budownictwa drogowego) do Baranowa. Postawili właśnie dom (jest jeszcze w stanie surowym, ale można już mieszkać). Mają dwoje małych dzieci. Starszy - Paweł, skończył pięć lat, Kuba - dwa. Wydaje im się, że wyszli wreszcie na prostą (dzieci rosną mają własny dom).
Któregoś wiosennego przedpołudnia lekarz mówi Irenie, że ma złośliwego guza. Kobieta odchodzi od zmysłów. Płacze, że zostawi dwoje małych dzieci. Modli się, żeby miał się kto nimi zająć, gdy jej zabraknie.
Zamartwiała się niepotrzebnie. Operacja się udała.
Rok 1991. Trzeci syn Zygarłowskich - Łukasz, skończył dziesięć lat, był po Pierwszej Komunii. Przed Bożym Narodzeniem Irena idzie na badania. Lekarz mówi, że jeśli nie zostanie natychmiast w szpitalu, będzie za późno (guz był wyjątkowo złośliwy). W domu rozpacz. Nikt nie myśli o świętach.
Dwa dni przed Wigilią Irena Zygarłowska wróciła po operacji do domu.
Rok 2001. Synowie są już dorośli. Dwaj najstarsi mają własne rodziny. Irena Zygarłowska idzie do szpitala na rutynowe badania. Niczego nie podejrzewa. W czasie drobnego zabiegu lekarze usuwają jej polip z jelita grubego (okazało się, że guz był złośliwy).
Rok 2005. Guz na mózgu ma średnicę pięciu centymetrów. Zygarłowska nie martwi się już o bliskich, że nie dadzą sobie bez niej rady. Nie lęka się śmierci. Boi się tylko cierpienia. I tego, że może być dla rodziny ciężarem.
- Nigdy nie skarżyłam się Panu Bogu, dlaczego to wszystko mnie spotyka. I nigdy nie żądałam: Panie Boże, musisz mnie ocalić - mówi. Prosiła jedynie, żeby Bóg dał jej siły przyjąć to, co ma się stać.
Choroby nauczyły ją jednego: - Że w obliczu śmierci nic nie jest ważne. Tylko wiara się liczy.

Papież
W dzień pogrzebu papieża (jeszcze przed transmisją z Watykanu) Jerzy Zygarłowski zdjął ze ściany w salonie kilim z podobizną Jana Pawła II. Irena Zygarłowska dostała go od znajomych na imieniny po wyborze Karola Wojtyły na papieża (pierwszy papież, jakiego mieli w domu).
Na znak żałoby Zygarłowski przewiązał kilim czarną wstążką i przymocował żyłką do drzwi od starej lodówki (lubi trzymać w garażu różne rzeczy, "bo zawsze mogą się przydać"). Dopisał kartkę: "Stawiając zapalony znicz w tym miejscu, dasz wyraz pragnieniu, by powstał tu pomnik Ojca Świętego Jana Pawła II, modlącego się na kolanach przed figurą Miłosierdzia Bożego".
Papieski portret wyniósł na skwerek blisko domu. Sam zapalił pierwszy znicz. Jeszcze tego samego dnia zapłonęły kolejne.
O postawieniu pomnika Zygarłowscy myśleli od dawna (Baranowo było jedyną wsią w całej gminie bez kapliczki). Śmierć Ojca Świętego uświadamia im, że powinien to być pomnik Miłosierdzia Bożego. - Bo papież ustanowił to święto dla całego Kościoła i zmarł w jego wigilię - mówi Zygarłowski.
Dwa tygodnie po papieskim pogrzebie Irena Zygarłowska wybiera dziesięciotonowy granit narzutowy. Mniejsza część przeciętego kamienia ma być podstawą pomnika. Na większej, pionowej, zostanie wyryta figura Chrystusa Miłosiernego.
Jest koniec kwietnia. Zygarłowscy starają się o zezwolenie na budowę. Ludzie wpłacają pieniądze na parafialne konto. Jerzy Zygarłowski robi projekt. Pomysł akceptuje kuria. Wszystko idzie szybko. Wydaje się, że jeszcze latem pomnik będzie gotowy.
W połowie lipca Irena Zygarłowska pojechała z wnukami na wakacje. Dwa tygodnie później, w letnie, gorące popołudnie lekarz powiedział jej, że ma guza mózgu.

Szpital
Pierwszą noc w szpitalu Irena Zygarłowska nie może zmrużyć oka. Zabrakło dla niej miejsca w sali, więc położono ją w korytarzu, na ostatnim wolnym łóżku. Nie ma nawet stolika na swoje rzeczy. Torebkę musi schować pod poduszkę.
Zamiast walczyć ze snem i przewracać się z boku na bok, modli się. Prosi Boga, żeby raz jeszcze darował jej życie. A jeśli okaże się to niemożliwe, żeby umiała się z tym pogodzić.
Nad ranem zasypia. Kiedy budzi się, czuje spokój. Niczego się już nie boi.
- Siostro, czy w tej kroplówce był jakiś środek na uspokojenie? - pyta pielęgniarkę.
- Nie - pielęgniarka zdziwiona jest pytaniem.
Przychodzą mąż, synowie, synowe, wnuki. Zygarłowska tryska humorem, jakby była w sanatorium, a nie przed ciężką operacją.
8 sierpnia rano przyjmuje komunię i sakrament chorych. Pyta lekarza, jakie ma szanse.
Lekarz odpowiada, że od kilkunastu lat nie było żadnego zgonu na stole operacyjnym. Ale że to operacja na otwartym mózgu i wystarczy, że chirurgowi drgnie ręka.
Budzi się po pięciu godzinach. Przy łóżku widzi uśmiechniętą twarz synowej. Poznała ją, więc jest dobrze, myśli z ulgą.
Dziewięć dni po operacji wraca do domu. Jest 17 sierpnia 2005 roku.
- Dokładnie dwa lata po tym, jak Jan Paweł II w Łagiewnikach zawierzył świat Bożemu miłosierdziu - Jerzy Zygarłowski lubi kojarzyć różne daty.

Moc
Lekarz, ten który operował księdza Pawła, ale wątpił w jego cudowne uzdrowienie, przyznaje, że modlitwy parafian mogły pomóc jego pacjentowi.
- Osoby głęboko wierzące czy wspierane modlitwą najbliższych, szybciej dochodzą do zdrowia, a czasem wychodzą cało z beznadziejnych przypadków - mówi. - I na odwrót: bywają niegroźne przypadki, które kończą się śmiercią chorego, bo ani on sam, ani nikt z bliskich nie dawał wiary w jego wyzdrowienie.
Czy doktor wierzy w cudowne uzdrowienia?
- W swojej długiej praktyce spotkałem się także z zupełnie niezrozumiałymi z punktu widzeniami medycyny powrotami do zdrowia - odpowiada.
To znaczy, że stał się cud?
- Jako człowiek wiary wierzę, że zdarzają się cudowne uzdrowienia - mówi po namyśle. - Ale najpierw chory sam musi wierzyć w cud, bo to daje siłę psychiczną, a bez niej trudno pokonać chorobę.
Proboszcz Ireny Zygarłowskiej: - Cudem było to, że Opatrzność kierowała ręką chirurga.

Pomnik
Po powrocie ze szpitala Irena Zygarłowska nie ma wątpliwości, że Bóg raz jeszcze darował jej życie. Jerzy Zygarłowski myśli tak samo. Przecież on i cała rodzina modlili się o pomyślny przebieg operacji. Wszyscy wierzą, że ich prośby zostały wysłuchane. - To dowód na Boże miłosierdzie - powtarza Zygarłowski.
Budowa pomnika nabiera teraz dodatkowego znaczenia. Dla Zygarłowskich jest jasne, że będzie on również podziękowaniem za zdrowie Ireny. Nie chcą być przecież niewdzięcznikami.
Niecały miesiąc po powrocie Ireny Zygarłowskiej ze szpitala, na przeciętym, wypolerowanym kamieniu widać już figurę Chrystusa, który prawą dłonią błogosławi światu. Obok słowa: "Daję Wam Największy Skarb na trzecie tysiąclecie - Boże Miłosierdzie" (to słowa papieża z Łagiewnik).
Irena Zygarłowska musi jeździć na naświetlania (guz okazał się złośliwy). Ale jest pewna, że kuracja skończy się pomyślnie. Z opatrunkiem na głowie robi sobie pamiątkowe zdjęcia na tle powstającego pomnika.
Na kamieniu Zygarłowscy chcą umieścić dodatkową tabliczkę z jednym zdaniem: "Dziękuję za darowane mi jeszcze raz życie, Irena Ewa Zygarłowska, 08.08.2005". Obok będą miejsca na inne podziękowania.
W następnym roku, tydzień po Wielkanocy (święto Miłosierdzia Bożego), pomnik poświęcił biskup. (Zygarłowscy zrezygnowali ostatecznie z tabliczki z podziękowaniem za ocalenie życia Ireny. Nie chcieli, żeby ludzie pomyśleli, że sobie postawili pomnik).

Śmierć
Andrzej nie był kilkanaście lat u spowiedzi. Kiedy trzy lata temu dopada go choroba, rodzina namawia, by pojednał się z Bogiem (bliscy wiedzą już, że wkrótce umrze, ale boją się mu o tym powiedzieć). Czterdziestokilkuletni mężczyzna o spotkaniu z księdzem nie chce nawet słyszeć.
Znajoma Andrzeja rozpoznaje w telewizji Irenę Zygarłowską, która opowiada o swoim uzdrowieniu. Kiedyś miały ze sobą kontakt. Ale to było dawno. Nie widziały się kilkanaście lat. Mimo to znajoma Andrzeja decyduje się zadzwonić.
- To ja, Grażyna - przypomina się teraz kobieta. Opowiada o chorobie Andrzeja. Chce, żeby Zygarłowska przekonała go, by przed śmiercią się wyspowiadał.
- Zgodziłam się - mówi Zygarłowska. - Może Pan Bóg ocalił mnie po to, żebym była świadkiem? - zastanawia się.
Rozmowa jest trudna. Zygarłowska wie, że dla mężczyzny nie ma już ratunku. Nie chce mu więc opowiadać, że Bóg go uzdrowi. Mówi mu o sile, jaką daje wiara.
Rozmawiali trzy godziny. Na koniec rozmowy mężczyzna poprosił o księdza. Wkrótce potem umarł.
Irena Zygarłowska wierzy, że miał lżejszą śmierć.

Wiara
- Ludzie w chorobie często wracają do Boga po latach, jakby w wierze szukali ostatniej deski ratunku - przyznaje ksiądz Jakub, były kapelan dużego szpitala. - Ale to nie jest najtragiczniejszy wybór - dodaje.
Jedno z najbardziej wstrząsających wydarzeń ksiądz Jakub przeżył parę lat temu w Wielki Piątek. W szpitalu zostali tylko chorzy w najcięższym stanie. Ksiądz Jakub podchodził do ich łóżek i podawał im do ucałowania krzyż. Jedni płakali i ze wzruszenia nie potrafili wydobyć z siebie ani słowa. Inni mówili, że swoją chorobę łączą z męką Chrystusa.
Tamten mężczyzna nie chciał rozmawiać. Mówił o sobie, że jest niewierzący. - Czułem, jak strasznie cierpi, także w sensie duchowym. Dla niego ta choroba i umieranie były kompletnie czymś bezsensownym. Czułem otaczającą go pustkę - wspomina ksiądz Jakub. Do dziś jest mu strasznie żal tego człowieka.
Ksiądz Jakub wierzy, że Bóg wysłuchuje każdej modlitwy. - Ale nie w taki sposób, jak my byśmy chcieli - zastrzega. - Modlimy się o zdrowie, a tego zdrowia nie ma. Ale wiara pomaga zrozumieć wartość cierpienia.
Ksiądz zdaje sobie sprawę, że słowa: wartość cierpienia czy sens cierpienia, to tylko pojęcia. I że łatwo je wypowiadać komuś, kto sam cierpienia nie doświadcza.
Co ksiądz Jakub mówi rodzicom, którzy tracą dziecko?
Jest wtedy bezradny. Nawet nie próbuje ich pocieszać, bo co ma powiedzieć. Po ludzku cierpi razem z nimi. - Nagła strata kogoś bliskiego i kochanego to tajemnica, którą nie zawsze pojmiemy - mówi. Wierzy jednak, że Pan Bóg nadaje temu sens.

Obietnica
- W chwilach zagrożenia człowiek postanawia sobie, że jak wyjdzie z tego cało, to zmieni swoje życie - zwierza się Irena Zygarłowska. - Obiecuje sobie: będę lepsza dla męża, dzieci, sąsiadów.
A potem?
- A potem przychodzi zwykła, szara codzienność i zapomina się o tym wielkim szczęściu, jakiego się doznało.
Dlaczego?
- Bo człowiek jest niewdzięczny.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto