Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W łaźni, po ciemku, a może w autobusie? Gdzie zjeść, gdy byłeś już wszędzie?

Redakcja
Tak zwane nietypowe lokale zawsze przyciągają uwagę klientów. No bo, kto nie chciał by zobaczyć, jak wygląda bar w autobusie czy restauracja w miejskiej łaźni. A co kryje się za fasadą ciekawostek, kontrowersji i oryginalnych pomysłów.

Smutny kotlet w brudnym barze

O warszawskiej gastronomii można powiedzieć wiele złego, ale z pewnością nie to, że brakuje tu miejsc z dobrą kuchnią. Jednak jak pokazuje przykład dziesiątek zamykanych każdego roku lokali, często dobra kuchnia to za mało by przyciągnąć w swoje progi zmanierowanych “foodies”, czyli w wolnym tłumaczeniu miłośników jedzenia. Na całe szczęście w wojnie o klienta restauratorzy stają na głowie prześcigając się w pomysłach na urządzenie wnętrz. Powiedzmy sobie szczerze, czasy, gdy można było wykarmić warszawiaków mielonym z dodatkiem pięćdziesiątki wódki i surówki odeszły (na całe szczęście!) bezpowrotnie. Dobra gastronomia musi wyróżnić się kuchnią, wystrojem, albo pomysłem na siebie. Najlepiej wszystkim po trochę.

Rico's Concept fot. Szymon Starnawski

W łaźni przy basenie

Złośliwi mogliby powiedzieć, że jeśli w kuchni są braki, zawsze można nadrobić obrazami na ścianach czy kolorową posadzką. Często jednak ciekawy pomysł idzie w parze z dobrą kuchnią. Przykładem takiego połączenia jest Rico’s Concept na Krakowskim Przedmieściu, czyli restauracja położona w dawnej łaźni miejskiej. Co prawda, połączenie kuchni chińskiej, polskiej łaźni i angielskiej nazwy brzmi jak dobra recepta na polskie bankructwo, ale jest dokładnie odwrotnie. Lokal urzeka ogromnym wnętrzem, pełnym ciekawych rozwiązań architektonicznych, od fontanny, po basen i zabytkowe posadzki. A jedzenie? Rico’s nie należy do najtańszych lokali tego typu oferuje solidny wybór smacznych potraw. Podobnie, zresztą jak otwarta długo przed nim Benihana.

Szymon Starnawski

Benihana fot. Szymon Starnawski

Na gorącym stole

W Benihana to nie wystrój się liczy, choć nawet przy sporej dozie złej woli trudno nazwać go szpetnym. Jednak atrakcją tego lokalu są przede wszystkim Teppanyaki, czyli dania przygotowywane na bieżąco na rozgrzanym stole. Największą atrakcją nie jest, o dziwo, skacząca cebula i tańczące na blasze mięsa, ale kucharze, którzy zamieniają to w gotowe, pełnowartościowe danie. Przyjemność obcowania z mistrzem kuchni, który przygotuje dla nas posiłek kosztuje minimum 55 złotych. Do wyboru mamy kilka rodzajów mięs, warzyw i owoców morza podawanych z ryżem lub makaronem.

Szymon Starnawski

Shabu Shabu fot. Szymon Starnawski

Chcesz obiad? To sobie ugotuj

Benihana pokazuje, że czasem oryginalny pomysł i dobre wykonanie są warte więcej niż najelpszy marketing. Jeśli macie dobry pomysł, obejdziecie się nawet bez wymyślnego wnętrza. Przykład? Shabu Shabu. Lokal z Mokotowskiej jest ascetyczny mały i genialny w swojej prostocie. Nie dość, że goście sami muszą ugotować sobie obiad, to jeszcze za to płacą. Fantastyczne, prawda? Sam koncept nie jest niczym nowym, bo tzw. gorące kociołki wywodzą się z Azji, a poza Chinami czy Japonią spotkamy je dziś w większości gastronomicznych metropolii tego świata. A jak to działa? Wybieramy bulion, mięso lub warzywa, zioła i grzyby, a następnie wrzucamy je do wrzątku, samodzielnie przygotowując coś w rodzaju gęstej zupy czy gulaszu. Za zestaw dla trzech osób zapłacimy około 100 złotych. Shabu Shabu było pierwszym miejscem tego typu, ale oczywiście nie jedynym. Gorące kociołki serwują również chociażby Cynamon (Jana Pawła II 52/54) oraz Spring Roll (Szpitalna 3). Warto obserować ten trend, bo w ciągu najbliższych lat miejsc na azjatyckie kociołki pojawi się w Warszawie z pewnością więcej. Shabu Shabu dobitnie pokazuje, że to nie wystrój czyni restauracje, a ciekawy pomysł. A co, jeśli wystroju nie widać w ogóle, bo jeść musimy w ciemności?

Gdy gaśnie światło, rośnie apetyt

To nie żart, a na jeden z modniejszych trendów współczesnej gastronomii. Okazuje, że wystarczy wyłączyć światło by usłyszeć dobywające się z nad talerzy “ochy” i “achy” stołecznych foodies i blogerów kulinarnych. Ale czy jedzenie “po ciemku” to coś, co przekona do siebie przeciętnego Kowalskiego?

Powiecie: zgasić światło każdy głupi potrafi. Gdyby jedzenie nabierało nowego smaku w ciemności niejedna gospodyni domowa znałaby się na elektryce lepiej niż na smażeniu mielonych. Dlatego rozumiem ludzi, których takie zabawy nie przekonują. Można jednak robić to dobrze, a za przykład niech posłużą działania Niewidzialnej wystawy, dla której jedzenie przy zgaszonym świetle jest niejako pretekstem do rozmowy o codzienności ludzi niewidomych. Miałem okazję uczestniczyć w jednym z tego typu wydarzeń organizowanych przez Niewidzialną. Wprowadzeniu do zupełnie innego świata towarzyszyło mistrzowskie menu przygotowane na tę okazję przez szefa Akademii Kulinarnej Whirpoola, Marco Ghia.

Jeśli interesują was standardowe kolację w ciemnościach, którym nie towarzyszy żadne “drugie dno” możecie spróbować oferty Dine in the dark działającego m.in. w Warszawie. Za kolacje złożoną z przystawki, drugiego dnia i zimnych napojów kosztuje 119 zł dla jednej osoby lub 229 zł dla dwojga. Jeśli wydaje się wam to wygórowaną ceną, to zapraszam na na kawę w towarzystwie kotów.

Naszemiasto.pl

Miau Cafe fot.Naszemiasto.pl

Z kotami w autobusie
Miau Cafe na Zawiszy 14 docenią nie tylko samotne panie mieszkające w kawalerce z gromadką kotów. Ten, swoją droga szkodliwy stereotyp, nie powinnien przeszkodzić wam w odwiedzeniu tego miejsca, gdzie tuż pod naszymi nogami biega przemiłe statko zwierząt które porzuciły marzenia o zostaniu tygrysami. Do Miau, oprócz kotów przyciąga też dobra kawa i słodkości. Jeśli jednak koty to nie wasza bajka, polecam odwiedzić Przystanek Cafe.

Jeśli lubicie jeść w autobusie, a przyniesiona z domu kanapka z mortadelą was nie kręci, to Przystanek będzie idealnym miejscem dla was. Na Jeziornej 2 stoi miejski autobus obiecujący rozkosze jedzenia w ciepłym i dobrze wentylowanym autobusie. Zostawiając jednak da boku szyderstwa pod adresem ZTMu, należy powiedzieć, że Przystanek to miejsce z wyjątkowym klimatem, który trudno podrobić nawet drugim restauracjom. Choćby dlatego właśnie zasługuje na wzmiankę w tym przeglądzie.

Nie szukajmy fajerwerków

Oczywiście, jednym tchem ze wspomnianymi tutaj lokalami można by restauracje z kuchnią molekularną czy ukryte bary, bo na liście artykułów rodzaju “X miejsc w Warszawie, gdzie MUSISZ zajrzeć” ciekły azot zawsze dobrze się prezentuje. Tyle, że o jakości miejsca nie decyduje ani ciekły azot, ani nawet fontanna na środku lokalu. Wspomniane powyżej restauracje i bary swoją wyjątkowość zawdzięczają także klimatowi, obsłudze, luźnej atmosferze i wszystkim tym rzeczom, których tak wielu z nas nie potrafi znaleźć w warszawskich restauracjach. Szkoda tylko, że coraz częściej o wyborze lokalu decyduje jego renoma w internecie, a nie to, co realnie może zaproponować swoim gościom. Im częściej będziemy kierowali się tym kryterium, tym trudniej będzie nam znaleźć miejsce, w którym można po prostu miło spędzić czas.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto