Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W Tesco podarli promocję

Redakcja
Tomasz Rusek
Czytelniczka wypatrzyła w markecie spodnie. Były w obniżonej cenie. Jednak przy kasie sprzedawczyni chciała pełnej kwoty. Gdy z kolei Czytelniczka zażądała wyjaśnień, promocja... w mig się skończyła!

Pani Anna z osiedla Słonecznego (nazwisko do wiadomości redakcji) robi zakupy w Tesco przy ul. Słowiańskiej. Przypadkiem na dziale odzieżowym zauważa spodnie w promocji. Czarno - żółta kartka nad spodniami informuje o obniżce z 65 zł do 38 zł 50 gr. Kobieta przymierza dwie pary, w końcu trafia z rozmiarem i z czarnymi spodniami idzie do kasy. Tam niemiła niespodzianka: kasjerka żąda 65 zł. Pani Anna próbuje wyjaśnić, że na dziale odzieżowym jest promocja. Obie panie idą na miejsce, kartka wisi. Jednak od pracownicy słyszy stanowcze: ,,Proszę wyjaśnić to w biurze obsługi klienta''. Pracownica marketu nie pozwala jej zabrać wiszącej ulotki z promocyjną ceną.Pracownica biura obsługi też chce zobaczyć promocyjną ulotkę na własne oczy. Idzie więc z klientką na dział ze spodniami, a tam inna z pracownic kończy akurat drzeć ulotkę i wyrzuca ją do kosza! - Usłyszałam, że przecież nie ma promocji, więc spodnie mogę kupić wyłącznie za 65 zł - mówi nam oburzona Czytelniczka Anna.Rzecznik konsumentów Andrzej Wawrzyński słucha historii z niedowierzaniem. Jego zdaniem takie zachowanie personelu nie jest w porządku. - Zasada jest prosta: obowiązuje cena, jaką klient widzi na półce. Klientka powinna kupić spodnie za 38,5 zł - mówi. Radzi, by w podobnych przypadkach robić zdjęcia, choćby telefonem. A potem napisać do kierownictwa sieci pismo z żądaniem wyjaśnień.Pani Anna zdjęcia nie zrobiła, ale... zabrała ze śmietnika kawałki podartej ulotki. Składamy ją w redakcji jak puzzle. Wychodzi jak na dłoni: skreślona cena 65 zł i aktualna 38 zł 50 gr. - No, a nie mówiłam? Pierwszy raz przychodzę z czymkolwiek do gazety, ale tak się wkurzyłam, że nie mogłam siedzieć cicho! - tłumaczy Czytelniczka. Wawrzyński komentuje: - Bardzo dobrze, trzeba nagłaśniać takie przypadki.Prosimy o wyjaśnienia rzecznika Tesco Michała Sikorę. Ten zapewnia, że wszystko jest w porządku. Jego zdaniem spodnie, jakie wybrała pani Anna, kosztowały... 89 zł, o czym informowała metka przy ubraniu. Można było je kupić z 30-procentową zniżką, czyli za 62 zł.Jak tłumaczy nagłą reakcję personelu i darcie informacji o zniżce? - Klientka twierdziła, iż zabrała spodnie z miejsca, gdzie informacja o cenie i rabacie była inna. Dlatego właśnie zaraz po zgłoszeniu oznaczenie zostało zdjęte, byśmy mogli dokładnie sprawdzić, czy każdy z modeli spodni znajduje się w odpowiednim miejscu, w odpowiedniej grupie cenowej. W sklepie, na półkach którego znajduje się 30 tys. produktów, może zdarzyć się, że któryś z klientów, nie decydując się na zakup, odkłada produkt w inne miejsce - tłumaczy Sikora.Pani Anny to nie przekonuje. Mówi, że w tym samym miejscu wisiało jeszcze około dziesięciu wieszaków z tymi samymi spodniami. Czyli nie ma mowy o przypadkowym przewieszeniu jednej pary przez niefrasobliwego klienta. Tesco pozostało nieugięte. Za naszym pośrednictwem zaproponowało czytelniczce zakup spodni za 62 zł. Pani Anna odmówiła. 

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: RPP zdecydowała ws. stóp procentowych? Kiedy obniżka?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto