Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Warszawski Festiwal Piwa: sztosy, flipery i impreza na czas kryzysu

Redakcja Warszawa
Redakcja Warszawa
Warszawski Festiwal Piwa to impreza, która niezmiennie, dwa razy do roku ściąga na stadion Legii setki gości. Począwszy od miłośników piwa i dobrej zabawy, przez fanów streetfodowego jedzenia oraz ciekawej kuchni, po przypadkowych mieszkańców stolicy, których do przyjścia skusił klimat tego wydarzenia. Wszystkie te grupy mają szansę odnaleźć się na tej imprezie tak samo dobrze, a to ważne, bo w tym roku wydarzeń takich jak WFP potrzebujemy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Nigdy w życiu nie byłem na meczu piłkarskim. Ani na stadionie Legii, ani na jakimkolwiek innym. Mimo to, rozkład obiektu stołecznych legionistów, głównie dzięki festiwalom piwa znam już chyba na pamięć – na parterze, strefa browarów debiutujących. Ruchome schody, szklane okno, tarcza z herbem klubu i dużą literą L. Przemieszczamy się ku górze. Z tej perspektywy widać mrowie gości WFP zainteresowanych produktami debiutantów. Jeszcze większe grono fanów piw rzemieślniczych orbituje między stoiskami na pierwszym piętrze.

Docieramy tam i my, na stoisko festiwalowe. Odbieramy wejściówki, szkło, akredytacje. Gra muzyka. Jest scena. Ta sama na której od lat pojawiają się goście, dyskutanci, osoby z branży. Jest miejsce na stoisko dla piwowarów domowych, a na około stoiska browarów, strefa do odpoczynku - również tam gdzie zawsze. Na trzecim piętrze układ stoisk pozwalałby mi już chyba poruszać się tam z zamkniętymi oczami. Słowem, stary, dobry Warszawski Festiwal Piwa. Coś się jednak zmieniło. Dwa lata pandemii, wojna w Ukrainie i galopująca inflacja mocno odcisnęły piętno na rynku piwa w Polsce.

Ostatnie kilka miesięcy to także podwyżki akcyzy, gwałtownie rosnące ceny surowców, w tym słodu, a w szczególności importowanych odmian chmieli.

Zastanawiam się, co będzie się działo. Widzieliśmy ile miejsc padło we wrześniu. To odbija się na wszystkich. Padają multitapy, padają restauracje, które działały 15, 20 lat. W Warszawie jest tak samo. Przechodząc Nowogrodzką, Świętokrzyską, Emilii Plater widzę miejsca, które pamiętałem, gdy mieszkałem w Warszawie, które są pozamykane. Ludziom się już nie chce. Wcale się nie dziwie. W pewnym momencie zadajesz sobie pytanie: „czy jest sens kopać się z koniem?” - mówi Marcin Rokicki z browaru Rockmill.

Pytanie o wpływ ostatnich wydarzeń zadać muszę jednak komuś kto rynek obserwuje z najszerzej chyba perspektywy. Paweł Leszczyński, organizator i dobry duch WFP jak zawsze krąży między piętrami stadionu w swojej charakterystycznej marynarce z naszywkami i przypinkami odnoszącymi się do piwa i piwnego festiwalu. W tym roku jego nietypowy wygląd uzupełniają także steampunkowe okulary przeciwsłoneczne. Rozmawiamy w piątkowe popołudnie, jeszcze przed godziną 17.

Wczoraj było wyjątkowo dużo gości. Festiwal się rozrasta, rozrasta się jego formuła. Wszystko jest większe, głośniejsze i mocniejsze, więc mamy nadzieje, że przyjdzie jeszcze więcej osób niż podczas ostatniej edycji, już po pandemii – mówi Paweł Leszczyński.

Festiwal powraca powoli do frekwencji, która towarzyszyła mu jeszcze przed tym, gdy świat poznał znaczenie słowa Covid - 19. Choć ta edycja jest pierwszą odbywającą się po zniesieniu stanu epidemii, to od problemów ostatnich lat nie da się całkowicie abstrahować.

– Staramy się wchodząc tutaj trochę zapomnieć o covidzie, inflacji, tysiącu innych rzeczach. Tworzymy bezpieczną przestrzeń, w której można się wyłączyć, pogrążyć w rozmowie ze znajomymi, zostawić złe rzeczy na zewnątrz – wyjaśnia organizator WFP. O zapomnienie o problemach nie trudno, bo WFP jest po prostu wielkim karnawałem rzemieślniczego piwa.

Premiery i sztosy

Bez zmian pozostał więc klimat samej imprezy. – Warszawski festiwal to jest zawsze wielkie święto. To widać. Są tu piwa, których nie da się dostać w żadnym sklepie, czy supermarkecie. Tak jest co pół roku, na każdej edycji – mówi Artur Karpiński z Browaru Golem. Na tę edycję przygotował on specjalne wymrażane piwo o mocy ponad 30 procent. Rozmawialiśmy jeszcze przed jego huczną premierą, zapowiedzianą na piątkowy wieczór.

To tylko jedna z niezliczonej ilości premier jakie mają miejsce podczas każdej edycji. Dla entuzjastów słodu i chmielu to właśnie one stanowią o wyjątkowości WFP i często są powodem do tego, by przyjechać do Warszawy z najodleglejszych części kraju.– Nie dość, że piwowarzy przywieźli tu około 1200 piw, to jeszcze 200 z nich to premiery, przywiezione specjalnie na festiwal. Średnia premier dla browarów to od 3 do 20 piw – wylicza Paweł Leszczyński.

Patrząc z zewnątrz można odnieść wrażenie, że piwowarzy stawiają sobie za punkt honoru dostarczyć na stołeczny festiwal rzeczy coraz bardziej niecodzienne. W branży na tego typu produkty, na ogół niedostępne w regularnej sprzedaży, produkowane w krótkich seriach mówi się sztosy. I tych na WFP nie brakuje.

Warszawski Festiwal Piwa: sztosy, flipery i impreza na czas kryzysu

_– Ludzie przychodzą by spróbować rzeczy dziwnych, odjechanych, nietuzinkowych – wyjaśnia Łukasz Kojro z Palatum, jedynego browaru rzemieślniczego warzącego piwo w granicach administracyjnych Warszawy. W tym roku na stadionie Legii pojawił się on m.in. z pięcioletnim, dojrzewającym w beczce piwem. – Keg przeleżakował 3,5 roku bezpiecznie w garażu. Odnalazł się przez przypadek, ale piwo okazało się strzałem w dziesiątkę, z aromatami drzewnymi, nutami beczkowymi, winnymi. Bardzo dobrze się sprzedaje – _przyznaje piwowar.

Czym się różni beer geek od piwosza?

Stworzenie czegoś, co naprawdę zaskoczyło by publikę nie jest wcale proste, nawet pomimo faktu, że WFP od dawna nie jest już wydarzeniem wyłącznie dla branży piwnej i wąskiego grona entuzjastów. Także bowiem tzw. przeciętny konsument coraz częściej wie, czego chce.

– Pierwsze festiwale były wydarzeniami dla “beer geeków”, “zajawkowiczów”, osób z branży, które często wzajemnie się znały. Ludzie spoza, gdy słyszeli hasło festiwal piwa myśleli że trafili na piwną biesiadę, taki Oktoberfest. Od dłuższego czasu rośnie ilość klientów świadomych. Przychodzą z listą piw, których chcą spróbować. Rozlewamy dużo porcji 0,1 l czy 0,3 l. Zamówienia na piwa półlitrowe mogę policzyć na palcach jednej ręki - mówi Łukasz Kojro.

Wspomniany przez piwowara browaru Palatum, Beer Geek nie jest angielskim odpowiednikiem piwosza, a więc osoby po prostu lubiącej pić piwo. Również słowo koneser niezbyt do niego pasuje. Nawet pasjonat nie zawsze jest bowiem skłonny pojechać na drugi koniec kraju w poszukiwaniu swojego ulubionego produktu. Co więcej, nawet koneser nie ma z przedmiotem swojego umiłowania tak bliskiego kontaktu. Zajawkowicze, jak nazywa ich Łukasz Kojro to często także piwowarzy domowi, którzy na własnej skórze przetestowali konkretne receptury i wiedzą jak smakują poszczególne piwne style. Zresztą, wielu z tych, którzy dziś wystawiają się podczas festiwalu zaczynało właśnie od domowej produkcji. Ukłonem w kierunku tej tradycji jest obowiązkowy kącik surowców i sprzętu dla piwowarów domowych. Na stoisku można poznać od podstaw zasady wyrobu własnych pilsów, india pale ale czy porterów.

Warszawski Festiwal Piwa: sztosy, flipery i impreza na czas kryzysu

Festiwal piwa bez alkoholu?

Oprócz beer geeków, piwowarów domowych, przeciętnych zjadaczy chleba i ludzi z branży na WFP coraz częściej pojawia się jeszcze jedna grupa. Choć trudno na pierwszy rzut oka dostrzec jej obecność. To osoby, które piwa piją mało bądź nie piją go wcale. Choć brzmi to, przynajmniej w pierwszej chwili jak oksymorom, to grupa festiwalowiczów świadomie rezygnujących z alkoholu wciąż się powiększa.

– Piwo jest tylko pretekstem do spotkania. Jeśli chcesz spróbować jednych z najlepszych piw na świecie - śmiało, ale jeśli nie, to mamy mnóstwo innych, wartych spróbowania rzeczy. Można spędzić tu mnóstwo czasu świetnie się bawiąc, jedząc ciekawe jedzenie, spędzając czas ze znajomymi. Irytuje mnie czasem, gdy zapraszam ludzi, by zobaczyli jak może wyglądać piwny festiwal, a oni mówią, że nie lubią piwa. Nie każdy musi lubić piwo i je pić by się tu odnaleźć – wyjaśnia Paweł Leszczyński.

I rzeczywiście - WFP to poza piwem, także szereg innych rozrywek, jak flipery, mobilna sauna, konkursy, czy tenis stołowy i gry planszowe. W tym roku festiwalowi towarzyszyło także stowarzyszenie OD-DO, które prowadziło dyskusję dotyczącą odpowiedzialnej zabawy, a więc takiej, podczas której po piwo sięgamy z głową. Jak mówi Paweł Leszczyński, nie chodzi o moralizowanie, ale celem imprezy nie jest też promocja alkoholu.

Jeśli jesteśmy zestresowani i przyjdziemy na festiwal ten stres nam nie minie. Zamiast “zapijać” problemy, warto pobiegać, wyciszyć się, zrobić coś co pomaga nam zniwelować stres. Naszym celem jest ściągnięcie jak największej liczby ludzi, którzy będą się fajnie bawić, a potem przyjdą do nas za pół roku – mówi organizator WFP.

Kolejna edycja najpewniej zawita na Łazienkowską na wiosnę 2023.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto