Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wymiana młodzieżowa z... Syberią? Grudziądzanin napisał o tym książkę

Łukasz Ernestowicz
Łukasz Ernestowicz
- Spodziewałem się trudnych warunków na miejscu, ale to co tam zobaczyłem przerosło moje wyobrażenia - opowiada Zdzisław Brałkowski
- Spodziewałem się trudnych warunków na miejscu, ale to co tam zobaczyłem przerosło moje wyobrażenia - opowiada Zdzisław Brałkowski
- Burżuje. Tak mówili o nas mieszkańcy Syberii, kiedy domagaliśmy się od nich namiastki cywilizacji - wspomina Zdzisław Brałkowski, nauczyciel z Grudziądza, który napisał dowcipną książkę o wyjeździe na nietypową międzynarodową wymianę młodzieży...

Jak to się stało, że 30-osobowa grupa z opiekunami znalazła się w samym sercu odległego i surowego kraju, tuż obok Nowosybirska?- Pod koniec lat 80-tych, ktoś w zarządzie województwa chciał zabłysnąć przed Warszawą i wpadł na ten „wspaniały" pomysł - śmieje się dziś Zdzisław Brałkowski.Wymiana miała być pionierska. Przetrzeć szlak dla kolejnych. To była wręcz misja - pierwszy raz polska młodzież w ramach „wzmacniania więzi bratnich narodów" jechała tak daleko do pracy. Do... sowchozu oddalonego od kraju o 4,5 tys. kilometrów. Taka wyprawa musiała oznaczać kłopoty.- Spodziewałem się trudnych warunków na miejscu, ale to co tam zobaczyłem przerosło moje wyobrażenia - opowiada grudziądzanin. - Pracowaliśmy w gospodarstwie podobnym do naszych PGR-ów. Pieliliśmy pola z metrowej wysokości chwastów. Mieszkaliśmy w barakach, a za ubikacje służyły sławojki zbite z desek. Łazienką było metalowe koryto i beczka.Na śniadanie, kolację i obiad młodzież dostawała codziennie bezsmakową breję z kaszy i mąki. Chwasty rwali gołymi rękami, bo rękawice i narzędzia to na Syberii „luksus", bez którego można się obejść. Do niedogodności fizycznych udało im się jednak przyzwyczaić. O wiele gorzej było przełamać bariery psychologiczne i mentalne. - Niby rozumieliśmy słowa, ale nasze myśli rozmijały się z myślami mieszkańców Syberii - mówi Zdzisław Brałkowski. - Paljaki-burżuje. Tak o nas mówili, kiedy domagaliśmy się od nich choćby namiastki cywilizacji.Różnice kulturowe oczywiście były powodem wielu niecodziennych i zabawnych sytuacji, a zachowane wspomnienia stały się idealnym materiałem na książkę. Nauczyciel spisywał je bez pośpiechu, przez kilka lat. Tak aby nie uronić ani kropli z zachowanych wydarzeń. Teraz wydał je w formie powieści - „Syberia inny świat".Zdzisław Brałkowski nie wyklucza, że dalej będzie pisał prozę. - Tak się składa, że mam życie obfite w ciekawe historie - mówi grudziądzanin. - Jest ich jeszcze wiele w zanadrzu. Książkę na razie można kupić w internecie. Poniżej zamieszczamy fragment:Tak rozmawiając, dojechaliśmy wreszcie na miejsce naszej pierwszej pracy. Wysiedliśmy, rozejrzałem się. Wokół była pustka, nie było widać żadnego budynku. Tylko w miejscu, gdzie wysiedliśmy, rosło kilka samotnych drzew. Przed nami widzieliśmy tylko morze jakichś chwastów i dzikich roślin, wysokich na prawie metr. W którą stronę się obróciłem, widziałem po horyzont tylko te chwasty, przez środek których ciągnęła się piaskowa droga, którą przyjechaliśmy.Po co nas przywieziono na te nieużytki? Gdzie te pole, na którym mieliśmy pracować?Dziewiąta rano, a słońce praży już jak w południe. Pracownica sowchozu, która z nami przyjechała, tłumaczy, co mamy robić:– Eta łuk. Trzeba pole wypielić z chwastów.– Szto eta łuk? (Tłumaczkę przezornie zostawiłem w osadzie. Jeden kłopot mniej).– Łuk eta łuk (bardzo logiczne wytłumaczenie. „Koń jaki jest, każdy widzi").– Pakażi etot łuk.Wzruszyła ramionami i schyliła się. Rozgarnęła chaszcze chwastów, pogrzebała w ziemi i wyciągnęła coś małego.– Wot eta łuk. Przypatrzyłem się roślince. Malutka łodyga, mała główka. Przecież to nasza swojska cebula! Ichni łuk to nasza cebula. Mamy wypielić pole cebuli z chwastów. Spojrzałem jeszcze raz przed siebie. Pole ciągnęło się hen daleko, co najmniej na kilometr, wszerz miało z pół kilometra. Końca nawet nie było widać, zagon ginął za niewielkim wzgórzem. Oto syberyjskie miary – sto gram to nie wódka, sto rubli to nie pieniądz, sto wiorst to nie odległość. Widocznie i w uprawach rolnych stosowali podobne miary. Nie było żadnego porównania do naszych polskich zagonów. To tak jakby porównywać mrówkę do słonia. Podobnie nieporównywalne były syberyjskie chwasty i cebula – warzywko ledwie widoczne, wystaje z ziemi na pięć do dziesięciu centymetrów. Zielsko natomiast wysokie od pół metra do metra. Chwyciłem na próbę jeden z chwastów – poczułem w dłoni twardy, suchy i ostry badyl, mocno zakorzeniony w wysuszonej glebie. Prawdziwa ekologiczna uprawa. Od razu widać, że nie używali środków chwastobójczych.Spytałem się sowchoźniczki:– Gdzie są rękawice robocze?– Szto? Kakije raboczije pierczatki?– Robocze rękawice. Przecież mamy pielić te chwasty.– No macie pielić. Po co wam rękawice?– Do pielenia, przecież mówię. Jak, gołymi rękoma mamy pielić?Dopiero zrozumiała. Aż oniemiała i krzyknęła:– Wot, Paljaki! Burżuje! W rękawicach chcą wyrywać! Kto to widział?! Do tamtego miejsca, gdzie ten wbity palik, wasza norma na dziś.Odwróciła się na pięcie, machnęła ręką na kierowcę i wsiadła do szoferki. Hans wsiadł z drugiej strony, zapalił silnik i tyle ich widzieliśmy. W kilka sekund zasłonił ich wzbity kołami samochodu tuman kurzu. Zostaliśmy sami, samiuteńcy. Ja i trzydziestu "burżujów". A nad nami nieodłączny towarzysz, słońce.autor: Zdzisław Brałkowskiwydawnictwo My Book  

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

9 ulubionych miejsc kleszczy w ciele

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto