Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wywiad z aktorką Małgorzatą Pieczyńską

Rozmawiała Beata Jajkowska
Coraz częściej spotkać można Panią w Polsce. Czy to znaczy, że po ponad 20 latach pobytu w Szwecji wraca Pani do kraju na stałe? Nie, ale cały czas krążę między Warszawą a Sztokholmem.

Coraz częściej spotkać można Panią w Polsce. Czy to znaczy, że po ponad 20 latach pobytu w Szwecji wraca Pani do kraju na stałe?

Nie, ale cały czas krążę między Warszawą a Sztokholmem. Warszawa to moja miłość, Sztokholm to miasto, gdzie mam dom, rodzinną bazę i 17-letniego syna, który się tam urodził. W Szwecji mieszkam z wyboru, nigdy nie czułam się emigrantką. Wyjechałam, bo tak ułożyło się moje życie.

Gdy wyjechała Pani z kraju w latach 80., była Pani u szczytu kariery w Polsce. Warto było to rzucać?

Dla życia prywatnego zawsze warto. Bardzo przyjemnie sobie uzupełniłam jego brak w życiorysie. Mam od 20 lat bardzo szczęśliwe życie rodzinne, co w zawodzie aktora jest rzadkością. I dla mnie nie ma nic cenniejszego. W Szwecji spełniłam się też jako aktorka, a wyjeżdżając nawet tego nie planowałam. To tam właśnie zagrałam jedną z ciekawszych dramatycznych ról teatralnych. Realizowałam się w filmie i choć może te role nie były znaczące, to i na tym polu się wyżyłam. A poza tym moją największą życiową rolą jest macierzyństwo i, jak to określa mój mąż, zabawa w dom.

Na obcym terenie, bez przyjaciół, języka. Nie powiedziała Pani kiedyś: mam dość?

O samotności nie było mowy. Mój mąż, który wyjechał do Szwecji jako bardzo młody chłopak, jest szalenie towarzyski, zawsze koło niego kłębi się tłum ludzi. Poza tym w Sztokholmie mieszka cała jego rodzina - mama, tata, dwóch braci. Powstała tam taka rodzinna baza. Natomiast jakiś rodzaj alienacji, że się mieszka i żyje w obcym kraju, będę miała zawsze. Najlepiej człowiek czuje się na swoim podwórku, wśród kolegów z podstawówki, liceum, studiów. Jest takie powiedzenie, że przyjaciół poznaje się w biedzie, a ja uważam, że przyjaciół poznaje się w młodości. Późniejsze znajomości to są już bardziej lub mniej koniunkturalne związki międzyludzkie. Trudno już nawiązać taką więź, by nazwać to przyjaźnią.

Podobno nie znała Pani szwedzkiego ni w ząb, kiedy padła propozycja pierwszej roli w "Płaczącym ministrze". Po… szwedzku.

Czasami nieświadomość jest podporą, bo jak się coś robi pierwszy raz, to człowiek nie wie, jaki stopień trudności go czeka. Gdy wtedy zadzwonił telefon, szczęśliwie odebrał go mój mąż. Gdybym ja go odebrała, pewnie by nic z tego nie wyszło, bo od razu by się wydało, że nie mówię po szwedzku. Mąż stwierdził, że propozycja jest interesująca i poprosił, by przysłali tekst roli pocztą.

Przecież musiało się wydać, że nie zna Pani języka.

No i wydało się. Ale najpierw mąż przetłumaczył tekst, sąsiadka nagrała go na kasetę. Jakoś się tego nauczyłam. Na zdjęcia próbne poszłam ze szwagierką w charakterze tłumacza. Nogi się pode mną ugięły, gdy reżyser stwierdził, że jeśli bez tłumacza nie będziemy potrafili się porozumieć, to taka praca nie ma sensu. Szwagierka poszła, a ja byłam jak dziecko we mgle. Chyba okazałam się jednak na tyle interesująca, że zamiast mi podziękować, dostałam kolejne kartki do nauczenia się. Przeszłam do dalszego etapu eliminacji. Tak było przez trzy tygodnie. Nigdy dotąd nie byłam tak perfekcyjnie przygotowana do roli, której jeszcze nie dostałam. Potem Szwedzi załatwili mi tłumaczkę, a nad moją dykcją czuwała pani, która w Teatrze Królewskim pilnuje wyrazistości mowy.

Nie mieli żadnej Szwedki na Pani miejsce?

Potrzebowali nowej twarzy, kogoś, kto będzie zupełnym zaskoczeniem dla widzów i odegra znaczną rolę w tym filmie. W ten sposób, jako zupełnie nieznana osoba, zostałam jedną z głównych postaci dramatu. Potem dowiedziałam się, że pasowałam im jak rękawiczka. Akurat takiej osoby szukali.

Ten pierwszy Pani film grany po szwedzku przez Polkę szwedzkiego nieznającą zrobił furorę na festiwalu we Włoszech.

Zdobył Grand Prix Italia. Miał znakomitą obsadę, czego nie bardzo byłam świadoma. Miałam wtedy malutkie dziecko, do teatru nie chodziłam. Film był potem wielokrotnie powtarzany w szwedzkiej telewizji, a mnie otworzył drzwi do kolejnych ról. Nie żądano już nawet ode mnie zdjęć próbnych.

Jakie jest aktorstwo po szwedzku?

Pełne omnibusów. Szwedzki aktor najczęściej sam musi sobie wymyślić pracę, zorganizować ją, zdobyć pieniądze. Nikt tam nie czeka, aż zadzwoni telefon. Aktor musi być pełen entuzjazmu, nawet grając ogony, musi zrobić z nich perełkę. Inaczej już po nim.

Aktorzy pracują bez etatów?

W całym Sztokholmie są tylko trzy teatry zatrudniające ludzi na etatach. To Królewski Teatr Dramatyczny, gdzie reżyserował Bergman i grają same gwiazdy, m.in. Max von Sydon, teatr miejski i teatr rządowy.

A reszta?

Reszta to teatry prywatne, które otrzymują subwencje i zbierają zespół tylko do określonego projektu. Genialną inicjatywą jest tzw. teatr rządowy, który w założeniu jest teatrem objazdowym. Szkoda, że coś takiego nie istnieje w Polsce. Do swoich projektów angażuje gwiazdorskie obsady. Ma olbrzymi budynek na przedmieściach, bardzo uniwersalny, gdzie są malarnie, pracownie kostiumów, sale prób. Tam się odbywa premiera środowiskowa, a potem już krążą ze sztuką po całej Szwecji. Genialność pomysłu polega na tym, że małe miasteczka nie muszą utrzymywać etatowych aktorów, teatrów i co ważne, nie muszą się kisić w sosie prowincjonalnego teatru latami. Utrzymują tylko scenę, która jest na ogół wielofunkcyjnym obiektem kulturalnym. Przyjeżdża teatr rządowy z fantastycznym spektaklem i gra tyle przedstawień, ile jest potrzebnych. To jest dla wszystkich korzystne. Aktorzy, biorący udział w przedsięwzięciu, są bardzo wysoko opłacani, więc chętnie tam grają. Miasteczka stać na wysokie gaże, bo nie muszą utrzymywać własnych zespołów, które i tak nie byłyby w stanie zrobić kilku premier rocznie.

Szwedzi lubią teatr?

Jeśli jest dobre przedstawienie, to jest pełna widownia, choć bilety nie są tanie. Teatry dramatyczny i miejski utrzymują obłędnie wysoki poziom.

Jeśli porówna Pani teatr szwedzki i polski, to o którym powie Pani więcej ciepłych słów?

Jeśli chodzi o klasykę, to teatr szwedzki bez porównania stoi na lepszym poziomie. Ze współczesnymi sztukami bywa różnie. Natomiast, jak oglądam klasykę w naszym teatrze, to mam wrażenie, jakbym była na szkolnym przedstawieniu, a nie na sztuce granej przez profesjonalistów.

Trzeba skończyć szkołę aktorską, by dostać w Szwecji pracę w filmie czy teatrze?

Trzeba i bardzo ciężko jest takie wykształcenie zdobyć.

A co Pani myśli o karierach ludzi, którzy trafiają na casting wprost z ulicy?

W serialach niech grają, ale muszą mieć świadomość, że to, co robią, nie ma nic wspólnego z aktorstwem. Gram w "Na Wspólnej" z bardzo zdolną młodzieżą, ale ani Hamlet, ani Lady Makbet w ich wykonaniu nie wchodzą w grę, bo to wymaga predyspozycji. Młoda studentka szkoły teatralnej też kiedyś gra Julię pierwszy raz, ale ona ma czas na popełnianie błędów i kogoś, kto jej uświadomi, jakie błędy popełnia. Może się zdarzyć, że nigdy w przyszłości tej Julii nie zagra, a trafi właśnie do serialu, ale takie studia otworzą jej oczy i przygotują do tego, z czym będzie miała do czynienia. Jeśli w szkole zetknie się z cierpieniem Hioba, to nawet w serialu o tym cierpieniu będzie mówić na wyższym poziomie. Bardzo rzadko zdarza się samorodek z castingu, bo taki samorodek na ogół sam będzie szukał trudniejszej drogi. Nie pójdzie do serialu, a będzie studiował literaturę dramatyczną.


Często Pani grywa w Szwecji?

Ostatnio w ogóle. Gram na tyle dużo w Polsce, że nie można tego wszystkiego połączyć i jeszcze wieść życie prywatne. Nie chcę się zarobić na śmierć.

O Państwa bajkowym domu pod Sztokholmem krążą legendy. Na czym polega jego czar?

Chyba na tym, że jest nasz. To prawdziwy stary, drewniany dom myśliwski z duszą. Jest położony na terenach łowieckich. Kiedyś mieszkał w nim fotograf królewski. Nie ma w nim telewizji, radia, magnetofonu, internetu. Jest tylko rozmowa, czytanie książek i wspólne spędzanie czasu - gra w kości, karty. Chodzi o to, by człowiek pojął sens bycia razem, a nie obok siebie.

Pani syn nastolatek wytrzymuje ten błogi spokój?

Na szczęście obok są dwa domki gościnne, które anektuje razem z kolegami. Jednak jego koledzy na ogół nie są w stanie wytrzymać tam długo, bo internet jest im nieodzowny do życia. Po dobie są w takim szoku, że uciekają. Viktor potrafi się wyciszyć, bo to zna od dziecka.

Jakie ma Pani marzenia?

Dalekie podróże. Na razie nie do zrealizowania, bo syn zdaje w tym roku maturę i ciągle wymaga naszej opieki. Chciałabym też, by studiował w Sztokholmie i nie zrywał - tak jak ja - mocnej więzi ze swoim miastem rodzinnym.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto