MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Z sympatii do ludzi

Karolina Kowalska
(© POLSKA)
(© POLSKA)
Na swoich pasjach mogliby zarabiać krocie, ale wolą pracować za darmo i pomagać jak największej liczbie ludzi. Oprócz czasu i wysiłku często inwestują w to własne pieniądze.

Na swoich pasjach mogliby zarabiać krocie, ale wolą pracować za darmo i pomagać jak największej liczbie ludzi. Oprócz czasu i wysiłku często inwestują w to własne pieniądze. Uczą japońskiego i gry w baseball, leczą, pomagają biednym. Warszawscy społecznicy działają także w czasach kryzysu - zapewnia Karolina Kowalska

Nie ma dnia, żeby Hanna Ciesielska i Norbert Kacprzak nie zajmowali się baseballem. Jeśli akurat nie prowadzą treningów (pięć drużyn po trzy razy w tygodniu każda), to zamawiają sprzęt, omawiają postępy zawodników albo... rozmawiają o baseballu (lub o softballu, jego lżejszym odpowiedniku). Wszystko w przerwach między pracą (on: instruktor tenisa, ona: współwłaścicielka piekarni), prowadzeniem domu i wychowaniem czwórki dzieci. Nawet śnią o baseballu.

Żyją tak od dziewięciu lat, gdy stołeczna szkoła Lauder-Morasha zaproponowała Norbertowi prowadzenie szkolnej drużyny. Nadawał się idealnie: były zawodnik baseballowej kadry Polski, jeden z pierwszych u nas instruktorów softballu i baseballu. W mieszanej drużynie szkolnej Macabi grała m.in. Agnieszka, córka Hanny, entuzjastki sportu.

- Baseball nas zafascynował. Z osoby do podawania piłek przemieniłam się w jego instruktorkę - opowiada Hanna.

Widziała każdy trening córki, która szybko stała się jednym z filarów żeńskiej drużyny softballu, w jaką zmienił się Macabi. Z Norbertem i drugim trenerem, Chrisem Sweeneyem, stworzyła pierwszą warszawską drużynę softballistek, zdolnych, twardych i walecznych. W roku 2004 zostały mistrzyniami Polski.

Hanna przez sześć lat wspierała drużynę finansowo. Gdy w 2006 r. z Macabi powstał Warsaw Baseball and Softball Club (WBSC) i została jego skarbnikiem (Norbert - prezesem), nic się nie zmieniło: nadal do klubu dokładają. - Dotacje od miasta, ostatnio 16 tys. zł, idą na wyjazdy, zgrupowania i sprzęt. Składki członkowskie - na wynajem hal w zimie i boiska przy Spójni wiosną i latem - tłumaczą.

Jako instruktorzy nie pobierają żadnego wynagrodzenia. Podobnie jak trzech innych trenerów, zresztą ich wychowanków. - To nasza pasja, a z pasją pracuje się nawet za darmo - podkreślają.
Hanna potrafi godzinami mówić o swoich zawodnikach.- Kocham pracę z dziećmi, wychowywanie ich przez sport. Są naszymi wychowankami, przejmują nasze ideały, styl życia. Uczą się sportowych zachowań. To daje niesamowitą satysfakcję - zapewnia.

Norbert Kacprzak tak bardzo poświęcił się trenerskiej pasji, że dwa lata temu zrezygnował z grającego w ekstraklasie klubu baseballowego Zbójcerze Piaseczno, którego był jednym z filarów. Treningi z zawodnikami WBSC pochłonęły go całkowicie.

- Zobaczyłem w nich tę samą pasję i zapał, jaką sam miałem w ich wieku. Ci młodzi ludzie, studenci, wolą spędzać piątkowe wieczory na treningu, niż chodzić na imprezy. A weekendy wyjeżdżać na zawody lub uczestniczyć w zajęciach integracyjnych - mówi z dumą Kacprzak.

W środowisku mówi się, że gdyby nie Norbert, baseball i softball nie trafiłyby na warszawskie boiska. Sam Kacprzak zasługi oddaje prezydentowi George'owi Bushowi seniorowi.

- Podczas wizyty w Polsce w 1989 r. prezydent Bush przywiózł ze sobą sprzęt do baseballu. Grupa ludzi z Ursynowa postanowiła nauczyć się gry i o instruktaż poprosiła nas, zawodników SKRY Warszawa, z których niektórzy mieli już ukończone kursy instruktorskie. I tak warszawiacy zaczęli grać w baseball - mówi Kacprzyk.

W weekendy drużyna jest nie lada atrakcją dla spacerujących w pobliżu Spójni. Wielu gapiów daje się wciągnąć do gry, a potem wstępuje do klubu. Tak tu trafili chłopacy zawodniczek, którzy przychodzili na ich mecze. - Siedzieli, chichotali, komentowali. Aż któregoś dnia kazaliśmy im samym spróbować. Szybko się wciągnęli - uśmiecha się Hanna.

Kraj Wiśni na Służewie

Gdy Jacek Wasilewski opowiada o zwyczajach Japończyków, sala zamiera. Uczestnicy jego kursu języka japońskiego szeroko otwierają oczy. Trudno pojąć, że noworoczne kartki Japończyk wysyła do wszystkich, z którymi wymienił się wizytówką. I że w hierarchicznym społeczeństwie japońskim nawet bardzo wykształcona kobieta stoi niżej niż przeciętny mężczyzna. A niezamykanie drzwi do mieszkań i brak złodziei jest już sprawą zupełnie nie do pojęcia.

Dwugodzinna lekcja mija jak pięć minut. I choć do nauczenia się jest po 15 japońskich znaków na tydzień, uczniowie rzadko przychodzą nieprzygotowani. Po trzech tygodniach kursu w Służewieckim Domu Kultury niewielu zdarza się nie popełnić błędu przy zapisywaniu w transkrypcji wyrazu w hiraganie (łatwiejszym z dwóch systemów japońskiego pisma sylabicznego). Pisanie w hiraganie idzie im jeszcze trudniej, lecz są coraz lepsi. Kurs, za który płacą 30 zł miesięcznie, jest naprawdę intensywny. Bo Jacek Wasilewski lubi podnosić poprzeczkę.

Elżbiecie Kołnierzak, od czterech lat teściowej Japończyka, ten kurs spadł jak z nieba. Języka próbowała uczyć się z książki, ale omijała naukę pisma:
- Wydawało mi się za trudne. Kiedy więc na klatce schodowej pojawiło się ogłoszenie o kursie nie tylko języka, ale i kaligrafii, bardzo się ucieszyłam - mówi pani Kołnierzak. - Chociaż nie mogłam uwierzyć, że to tylko 30 zł za miesiąc. Myślałam, że tyle płaci się za lekcję.

Jacek Wasilewski tylko się uśmiecha. - Na lekcjach prywatnych mógłbym zarabiać wielokrotność tej sumy. Ale ja lubię robić coś dla innych. Tu mogą uczyć się ludzie, których nie stać na kurs w szkole językowej za kilkaset złotych. Pasjonaci. Mam ucznia, który kiedyś chciał studiować japonistykę, ale nie pozwoliła mu na to sytuacja życiowa. Teraz spełnia marzenie z młodości - tłumaczy Wasilewski.
I kokieteryjnie zastrzega, że nie ma zdolności belferskich: - Nigdy nie chciałem być nauczycielem, ale wciągnęło mnie odkrywanie przed innymi świata, o którym nie mieli pojęcia.

Z ofertą japońskiego zgłosił się do domu kultury dwa lata temu. Pomysł podsunął mu znajomy. Sam o tym nie pomyślał, bo choć od skończenia japonistyki ma stały kontakt z językiem, nauczanie nigdy nie było jego zawodem. Przez 15 lat pracował jako dziennikarz, a na co dzień prowadzi własną firmę PR-owską i tłumaczył dla telewizji filmy japońskie.

Dziś w szale edukacyjnym potrafi przedłużyć dwugodzinną lekcję nawet o kilkadziesiąt minut. I to w taki sposób, że nikt nie protestuje. Sam przynosi materiały na zajęcia: kseruje całe strony z angielskich podręczników do japońskiego, przez internet przesyła dialogi, cierpliwie tłumaczy kolejność stawiania kresek. A w przerwach opowiada o życiu Japończyków.

Za miesiąc kursanci zaczną kaligrafować. Wasilewski obstawia, ilu wytrwa do końca. - Na japonistyce zwykle zostaje połowa. To ciężki język i trzeba solidnie przyłożyć się do nauki - podkreśla.
Na razie z kursu odeszły trzy osoby, ale dołączyło pięć innych. Nowi pojawiają się na każdej lekcji, skuszeni opowieściami kursantów. Jacek Wasilewski myśli o stworzeniu drugiej grupy.

Akcja jednoosobowa

86-letnia Jadwiga Sobol od 23 lat jest emerytką, ale wciąż pracuje. Do południa jako organizatorka Akcji Bezpośredniej Pomocy Głodującym koordynuje pracę kilkuset wolontariuszy i przyjmuje zgłoszenia ludzi w potrzebie. Od godz. 16 jest pełnoetatową babcią trojga wnucząt, w tym dwóch cierpiących na autyzm: pani Jadwiga podaje im obiad i leki. Ale pracuje 24 godziny na dobę, bo swój telefon udostępniła jako kontaktowy. A ludzie dzwonią o każdej porze.

Pomoc nie należy się każdemu. Sytuacja materialna proszącego ma być udokumentowana zaświadczeniami - o wysokości zarobków, o bezrobociu lub o niezdolności do pracy. Renciści muszą przesłać odcinek renty, a jeśli ktoś straci dobytek przez pożar lub powódź, musi przysłać zaświadczenie od straży pożarnej. Wszystko to ma chronić przed oszustami. W pożółkłym zeszycie pani Jadwiga prowadzi rejestr ofiarodawców i potrzebujących. To jedyny rejestr 12 lat działalności Akcji.

Jadwiga Sobol, niegdyś reporterka działu zagranicznego Polskiego Radia, nie przypuszczała, że będzie miała tak pracowitą emeryturę. Gdy przeszła na nią na początku lat 80., skupiła się na życiu rodzinnym. Kiedy na świat przyszły wnuki, odnalazła się w roli babci. W 1996 r. zabrała je do kościoła Matki Bożej Różańcowej, gdzie wystawiono figurę Matki Bożej z Fatimy.

- Pomyślałam wtedy, że wszyscy zanoszą do Niej prośby, a nikt nie pyta, co Ona, Matka Boża, chciałaby od ludzi. Stanęłam przed Jej obrazem i zapytałam: "Powiedz, co Ty byś chciała, żebyśmy uczynili dla Ciebie i na chwałę Twego Syna?". I nic. Nie było objawienia, jakichś zjawisk nadprzyrodzonych. Ale niedługo później pojawiła się myśl, bardzo wyraźna i sprecyzowana. Tak jakby Matka Boska dyktowała mi te słowa. Chwyciłam więc kartkę i zaczęłam pisać. Skrótami, tak, by nie uronić ani słowa - opowiada Jadwiga Sobol.

Spisała to objawienie i poszła do księdza Krzysztofa Uklei, dyrektora Caritasu Diecezji Warszawsko-Praskiej. W 1997 r. Akcja zyskała jego patronat.

Kilka miesięcy później przez Polskę przeszła powódź. Pani Jadwiga uczyła się dobroczynności w warunkach ekstremalnych: - Komunikaty o nas nadawało Radio Maryja. Codziennie odbieraliśmy listy i telefony z prośbą o pomoc i jeszcze więcej ofert pomocy. Trzeba było to koordynować. Przy okazji powstała imponująca baza wolontariuszy i potrzebujących - podsumowuje.

Nie zbiera pieniędzy, wyłącznie pośredniczy w przekazywaniu numerów kont. Jedynym kosztem jej działalności są rachunki telefoniczne, które pokrywa z własnej emerytury. Za znaczki na listy nie płaci. Przysyłają je sami potrzebujący.

Chociaż pani Jadwiga niestrudzenie odbiera telefony, coraz częściej odczuwa zmęczenie. - Chciałabym, żeby ktoś przejął choć część obowiązków. Akcji przydałby się zastrzyk świeżej krwi - tłumaczy. Dlaczego pomaga? Odpowiedź jest dla niej oczywista: spełnia wolę Matki Boskiej. I pomaga ludziom.

Badanie w kościele

Profesor Alojzy Witeska nie wygląda na 70 lat. Szczupły, elegancki, spogląda ciepło znad okularów. W przerwach między przyjmowaniem pacjentów w szpitalu MSWiA na Wołoskiej namiętnie czyta książki. W miękkim fotelu, bo jak każdy zabiegowiec ma problemy z kręgosłupem.

Operuje do dziś. Rękę ma nadal precyzyjną, oko dobre, a spacery z psem i ćwiczenia zapewniają mu kondycję. Rok temu, po 15 latach, oddał rządy w klinice urologii szpitala w ręce swoich uczniów. Nadal jednak leczy pacjentów. Również tych, którzy trafiają do niego w... kościele.

Przez 20 lat raz na miesiąc pełnił nieodpłatne dyżury u św. Tadeusza na Sadybie. Teraz przyjmuje pacjentów w swojej parafii św. Edmunda Bojanowskiego na Kokosowej. Wygłasza wykłady dla wiernych o chorobach urologicznych, objawach raka prostaty, stanach przedrakowych, a chętnych bada. Bywa, że prosto z kościoła ktoś trafia do szpitala.

- To, co robi profesor, jest bardzo potrzebne. Wielu parafian właśnie dzięki niemu dowiedziało się, co im dolega - mówi proboszcz ks. Adam Zelga.

Profesor zaczął leczyć parafian w czasach, kiedy dostanie się do specjalisty graniczyło z cudem. - Przyjmowałem ludzi, którzy na numerek do urologa musieliby czekać miesiącami, a często wymagali natychmiastowej interwencji chirurgicznej. Zdarzali się chorzy z krwawieniem z dróg moczowych, bolesną kolką nerkową, zaawansowanym guzem. Gdy trafiali na mój oddział, operowałem ich osobiście - opowiada profesor Witeska.

W liceum myślał o polonistyce, aż spędził szpitalu... Wigilię. Mama wysłała go z koszykiem smakołyków do siostry, która pracowała jako instrumentariuszka. Szpital był wyjątkowo spokojny i uroczysty, a z sali właśnie wywożono chorego. Właśnie wtedy późniejszy profesor zdecydował, że zostanie lekarzem.

Gdy był na trzecim roku studiów, stracił matkę. Zmarła na raka, mając zaledwie 42 lata. Odtąd chciał robić wszystko, by uratować jak najwięcej chorych.

Profesor nigdy nie rezygnował z dyżurów społecznych. Pytany, dlaczego pomaga, tylko lekko się uśmiecha. - Jestem lekarzem. Moim zadaniem jest pomaganie ludziom i ratowanie im życia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Mateusz Morawiecki przed komisją śledczą

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto