Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zabawy Pata i jego maszyn

Marek Świrkowicz
Metheny zawsze był solistą, nawet gdy grał w zespole z innymi muzykami. Projekt "Orchestrion" idealnie pasuje do jego charakteru
Metheny zawsze był solistą, nawet gdy grał w zespole z innymi muzykami. Projekt "Orchestrion" idealnie pasuje do jego charakteru fot.materiały prasowe
Każdy artysta ma swoje marzenia. Pat Metheny właśnie zrealizował jedno z nich. I wystąpi u nas jako prawdziwy człowiek orkiestra.

Mogłoby się wydawać, że facet osiągnął już wszystko. Jest jednym z najsłynniejszych gitarzystów, jacy kiedykolwiek stąpali po naszej planecie, cieszy się szacunkiem zarówno fanów jazzu, jak i miłośników muzyki "kominkowej", ma na koncie 17 statuetek Grammy, współpracował z najlepszymi muzykami ostatniego półwiecza (jak m.in. Chick Corea, Herbie Hancock, Gary Burton, Ornette Coleman), wspierał swym talentem najwytrawniejsze wokalistki (od Joni Mitchell po naszą Annę Marię Jopek), a dowodzona przez niego od 1977 r. Pat Metheny Group to prawdziwa muzyczna instytucja.

Okazuje się jednak, że wciąż mu mało. I po blisko czterech dekadach mozolnego wspinania się na jazzowy szczyt 55-letni wirtuoz postanowił zrobić niespodziewany zwrot o 180 stopni i zrealizować projekt, o którym marzył ponoć od czasów, gdy jako mały chłopiec odwiedzał dom swojego dziadka w Manitowoc w stanie Wisconsin. Zacny ów dżentelmen - a przy okazji świetny trębacz - trzymał w piwnicy coś, co w oczach szkraba było uosobieniem muzycznej magii: starą, 50-letnią pianolę.

Metheny przyznaje, że fascynacja tym niezwykłym, a dziś już kompletnie zapomnianym wynalazkiem towarzyszyła mu przez całe życie. Wyjęta jakby żywcem z powieści Juliusza Verne'a idea "muzyki mechanicznej", wydobywanej z tradycyjnych instrumentów za pomocą odpowiednio spreparowanej maszynerii, stała się jego cichą obsesją. Tak powstał wyjątkowy projekt o kryptonimie "Orchestrion", który amerykański artysta już w poniedziałek zaprezentuje na żywo.

A cóż to za dziwadło? - zapytacie. Otóż najlepiej ująć to w ten sposób: jeśli pianola jest mechanicznym odpowiednikiem pianina, to orchestrion miał reprezentować całą orkiestrę. Na przełomie XIX i XX wieku, gdy nasi przodkowie nie znali jeszcze radia ani gramofonu, orchestriony miały im zapewnić radość płynącą z odtwarzania muzyki. Po wprawieniu w ruch odpowiedniego mechanizmu pneumatycznego specjalny układ strun, piszczałek i młoteczków wydawał dźwięki do złudzenia przypominające te emitowane przez żywych muzyków.

Po wynalezieniu płyty gramofonowej orchestrion szybko odszedł do lamusa i dziś jest niczym więcej jak cudacznym reliktem minionej epoki: z jednej strony staromodnym, ale z drugiej - na swój sposób futurystycznym. Przede wszystkim zaś na tyle fascynującym, że Metheny postanowił wydobyć go z mroków zapomnienia i przystosować do realiów XXI wieku.

Przez dobrych parę lat kompletował odpowiedni sprzęt i grupę doborowych konstruktorów. Od Gary'ego Burtona pożyczył wibrafon, od Jacka DeJohnette'a perkusję, dodał do tego fortepian, kilka piszczałek, a nawet wypełnione wodą szklane butelki i za pomocą najnowszej technologii połączył to w całość. Dzięki temu może występować na scenie zupełnie sam, wprawiając w ruch tę machinę i na tle wydawanych przez nią dźwięków robić to, co potrafi najlepiej: improwizować na gitarze.

Kaprys rozpieszczonego popularnością artysty? Być może. Ale kaprys na tyle intrygujący, że nie sposób przejść obok niego obojętnie. Ostatecznie, gdy ktoś w epoce laptopów i Pro Tools bawi się w żmudne instalowanie mechanicznie sterowanych młoteczków nad każdą płytką wibrafonu, zasługuje na uwagę (a zdaniem niektórych - na leczenie psychiatryczne). Nawet jeśli pod względem muzycznym efekt końcowy niespecjalnie odstaje od tego, do czego Metheny nas przez lata zdążył przyzwyczaić.

A efektów tego niecodziennego eksperymentu można posłuchać na wydanej miesiąc temu płycie zatytułowanej po prostu "Orchestrion". Prawdziwym wyzwaniem są jednak koncerty. Granie z maszyną, choćby nie wiadomo jak perfekcyjnie skonstruowaną, jest bowiem czymś zupełnie innym niż współpraca z żywymi muzykami. Artysta przekonał się o tym przed dwoma tygodniami w Londynie, gdy pod koniec koncertu jego mechaniczny zespół odmówił posłuszeństwa, a jemu nie pozostało nic innego, jak ratować się setem akustycznym.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

"Szpila" i "Tiger" znowu spełniają marzenia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na mazowieckie.naszemiasto.pl Nasze Miasto