Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Załatwił nas piesek Lejek

Marcin Zasada
O "Wojnie domowej" z Jerzym Gruzą, reżyserem kultowego serialu, rozmawia Marcin Zasada Czterdzieści lat po premierze "Wojna domowa" bawi kolejne pokolenia Polaków.

O "Wojnie domowej" z Jerzym Gruzą, reżyserem kultowego serialu, rozmawia Marcin Zasada

Czterdzieści lat po premierze "Wojna domowa" bawi kolejne pokolenia Polaków. Jak wytłumaczyć jej niesłabnącą popularność?

To proste. Udało nam się poruszyć pewne treści, które nigdy nie tracą na znaczeniu. Przedstawienie, rzecz jasna w pewnej przemyślanej konwencji, relacji pomiędzy rodzicami i dziećmi czy szkolnymi kolegami sprawiło, że serial stał się uniwersalny. Po drugie, miałem okazję współpracować z wielkimi osobowościami aktorskimi, które dodały "Wojnie domowej" wiele wdzięku. Po trzecie, serial był, jak na tamte czasy, realizowany według nowoczesnych metod. Na przykład zdecydowałem przedstawiać myśli bohaterów w formie krótkich wątków przewijających się w filmie. Dziś coś takiego widzę w co drugim serialu. Mój był pierwszym w Polsce, w którym zastosowano takie rozwiązanie. Poza tym, dla młodzieży "Wojna domowa" to pewnego rodzaju egzotyka. Zmuszanie do ścinania włosów? Przecież dziś chłopcy sami golą się na łyso. Trójki klasowe? Ostatnio pomysł na podobne przedsięwzięcie odżył dzięki panu Giertychowi. I znów zrobiło się śmiesznie.

Kto był autorem pomysłu przeniesienia na ekran felietonów Miry Michałowskiej, na podstawie których powstawały scenariusze "Wojny domowej"?

Pomysł wyszedł od profesora Stanisława Wohla, kierownika artystycznego zespołu filmowego "Syrena". Byłem zaszczycony, gdy mi o nim opowiedział i zaproponował, żebym zajął się tym tematem. Z Mirą Michałowską miałem wcześniej kontakt, gdyż robiliśmy razem "Tele Echo". Jej twórczość miała klimat. Sztuką było jednak oddać ten klimat w serialu. Chyba się udało, co?

Narzekał Pan kiedyś na warunki, w jakich pracowaliście nad "Wojną domową".

O tak. Nie mieliśmy hollywoodzkich studiów. Czołówkę serialu kręciliśmy w piwnicy na Puławskiej. Pan sobie wyobrazi, ile trudu trzeba było włożyć, żeby powstało tam coś sensownego. Do tego mieliśmy ciągłe problemy z Aliną Janowską, która bez przerwy gubiła nam się gdzieś na planie.

Raz przyjechał do niej prokurator, bo ktoś ją okradł i trzeba było spisać zeznania. Przy innych okazjach bez przerwy gdzieś dzwoniła i załatwiała jakieś sprawy albo udzielała wywiadów. Mieliśmy z nią bez mała urwanie głowy.

Na szczęście reszta ekipy była bardziej zdyscyplinowana.

No właśnie, nie miał Pan problemów z namówieniem do gry w "Wojnie" tylu gwiazd polskiego kina?

Absolutnie żadnych. Z większością z nich znałem się z teatru. Irena Kwiatkowska od początku mojej kariery była dla mnie prawdziwym guru. To wyjątkowa aktorka. Energiczna, precyzyjna, profesjonalistka w każdym calu. Nie raz sama dyscyplinowała mnie na planie i ganiła, gdy spóźniałem się albo o czymś zapomniałem. Kazimierz Rudzki? Człowiek o niesłychanej kulturze, niepowtarzalna osobowość. Kogokolwiek grał, odciskał na nim swoje piętno. Wspaniale wspominam też współpracę z Elżbietą Góralczyk, naszą serialową maskotką. Za to trudniej bywało z Krzysztofem Janczarem, który przed występem w serialu nie miał nic wspólnego z aktorstwem. Dzięki szkole, którą przeszedł na planie, wyrósł na pełnoprawnego aktora. Mówiąc o ludziach, którzy przewinęli się przez nasz serial w rozmaitych epizodach, nie sposób nie wymienić takich znakomitości, jak Bogdan Łazuka, Jan Kobuszewski, Marian Kociniak, Hanka Bielicka, Zbigniew Cybulski czy Marek Kondrat. Dla Marka było to jedno z pierwszych filmowych doświadczeń. Już wtedy było jednak widać, że to człowiek z iskrą.

Krzysztof Janczar przyszedł na casting wbrew ojcu?

Dobrze znałem Tadeusza Janczara, który uważał, że jego syn ma jeszcze czas na karierę aktorską, co zresztą jasno mi oznajmił. Z drugiej strony, Krzysztof był bardzo skromnym chłopcem i nie chciał powoływać się na tatę. Na castingu przedstawił się więc jako Krzysztof Musiał, posługując się panieńskim nazwiskiem matki. A wydawało mi się wtedy, że skądś kojarzę tę buzię. Jeszcze gdy opowiadał, że uwielbia "Bonanzę" i chciałby grać jak Adam Cartright... Musiał? No, musiał dostać tę rolę!

Od początku serial nie podobał się władzy ludowej. Ale to nie dialogi i aktorzy doprowadzili do zdjęcia go z anteny, tylko piesek Lejek sikający na "Kulturę".

Nie wiem, komu przyszło do głowy, żeby podłożyć tę "Kulturę"... Wbrew późniejszym doniesieniom, nie zrobiliśmy tego celowo, tym bardziej, że w "Wojnie" od początku trzymaliśmy się z daleka od polityki i partyjnych rozgrywek. Robiliśmy obyczajową komedię i wbrew temu, co wtedy pisały gazety, nie demoralizowaliśmy socjalistycznego społeczeństwa, ani nie wyprowadzaliśmy młodzieży na ulicę. Mało kto na szczeblach władzy był nam przychylny, więc każdy odcinek przechodził przez wnikliwą kolaudację, po której nie raz nam coś wycinano. Wiele osób szukało pretekstu, by się nas pozbyć. Aż znalazł się towarzysz Janusz Wilhelmi, redaktor naczelny "Kultury", którą obsikał Lejek. Uznał on, że to niesmaczna prowokacja i pobiegł ze skargą do Komitetu Centralnego. Tak skończyła się "Wojna domowa".

Były szanse na to, żeby wznowić produkcję serialu w późniejszych latach?

Plany były. Już po roku chcieliśmy wrócić na ekrany, ale tam, u góry, nikt nie chciał o tym słyszeć. Potem coraz trudniej było nam zebrać ekipę. Przez pewien czas myślałem nawet o kontynuacji "Wojny domowej" w latach 90., ale jakoś się nie składało... Z drugiej strony, może to i dobrze, bo widzowie zapamiętali ten serial tak, jak wyglądał on w oryginale. Odgrzewanie starych pomysłów nie zawsze wychodzi filmom na zdrowie.

Ogląda Pan współczesne polskie telenowele?

Oglądam, ale co tam oglądać? Treść miałka i mało interesująca. I ci ludzie... Coś w nich jest takiego mało przekonywającego. "Wojna domowa" opierała się na kreatywności ludzi, którzy ją tworzyli. Proszę tylko porównać aktorów z tamtych lat z dzisiejszymi...

O Jerzym Gruzie

4 kwietnia Jerzy Gruza ukończy 76 lat. Urodził się w Warszawie.
Reżyserował przedstawienia Teatru Telewizji, był dyrektorem Teatru Muzycznego w Gdyni, nakręcił kilkanaście filmów, ale do historii polskiego kina przejdzie dzięki słynnym serialom: "Wojnie domowej" (1965-1966), "Czterdziestolatkowi" (1974-1977) i "Tygrysom Europy" (1999, 2003).

Piosenka warta serialu

Nie mniejszą niż serial karierę zrobiła tytułowa piosenka, pojawiająca się w jego czołówce.

Wielokrotnie przerabiana, wykorzystywana w reklamach, politycznych porównaniach (obecnie znów aktualna!), wreszcie - śpiewana na ulicach. - Co jakiś czas, gdy stoję na przykład w kolejce w sklepie, ktoś mi to nuci pod nosem. Wytrzymać się nie da! - śmieje się Jerzy Gruza. Piosenkę skomponował Jerzy "Duduś" Matuszewski. Słowa napisał Ludwik Jerzy Kern.

Wojna domowa
Wojna domowa od wielu wieków trwa,
Wojna na gesty, wojna na słowa,
To każdy z domu na wyrywki zna.
Co dzień od nowa,
Łubudu bum bum gruch,
Wybucha nowa wojna domowa.
O byle co się robi ruch,
Powody są śmieszne dość i nie warte nawet gry,
A cały dom trzęsie się i w posadach swoich drży.
Wojna domowa od wielu wieków trwa
Wojna na gesty, wojna na słowa,
To każdy z domu dobrze zna.

od 7 lat
Wideo

NORBLIN EVENT HALL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto