Istnieje kilka niezaprzeczalnych plusów bycia ojcem. Należą do nich na przykład, możliwość wczesnego wstawania bez potrzeby ustawiania budzika. Największym jednak benefitem ojcostwa jest jednak możliwość ciągłego uczestnictwa w słowotwórczym misterium, nazywanym także prozaicznie “nauką języka”. I tak, pewnego poranka mój dwuletni syn podzielił się ze mną następującym przemyśleniem: jedzenie popadło w ruinę! Mogę się tylko domyślać, że chodziło mu rzecz jasna o stan rodzimej gastronomii, nękanej problemami społeczno – ekonomicznymi. Przynajmniej taką wersję przyjąłem na potrzeby niniejszego felietonu.
Pozostawiając jednak żarty na boku, przyjrzyjmy się obecnemu kryzysowi. Na naszych oczach, pod naporem inflacji, rachunków za energię elektryczną i surowce padają kolejne lokale. Niestety, niekoniecznie oznacza to, że na ich miejscu pojawiają się wartościowe alternatywy.
Sieciowe sklepy spożywcze coraz częściej zastępują nam bary mleczne, stołówki i jadłodajnie, oferując po prostu tani posiłek do odgrzania w biurowej mikrofalówce. Na naszych oczach stacje benzynowe stają się fast-foodami i kawiarniami w jednym. To właśnie tam, a nie jak mogłoby się wydawać w popularnych sieciówkach sprzedaje się dziś najwięcej kubków latte i espresso w Polsce. Wreszcie, na początku tego długiego peletonu znajdują się cateringi dietetyczne, które szturmem podbiły rynek jedzenia nie tylko w dużych miastach.
Choć należy otwarcie powiedzieć, że termin “catering dietetyczny” w wielu przypadkach można by zastąpić po prostu określeniem “garmaż pudełkowy”.
Trudno mi bowiem wyobrazić sobie by w cenie nieprzekraczającej 35 złotych dało się dziś stworzyć i dowieźć do klienta w dużym mieście pięć wartościowych, jakościowych i smacznych posiłków. Rzecz jasna, by być w pełni uczciwym muszę zaznaczyć, że segment garmażeryjny to często także świetne jedzenie i doskonała alternatywa dla kogoś to tak jak ja nienawidzi klejenia pierogów, czy zapachu gotowanej na gołąbki kapusty. Jednak w obecnych warunkach coraz częściej otrzymujemy po prostu produkt adekwatny do swojej ceny – wcale nie tani, choć także niezbyt jakościowy.
I to właśnie taki rodzaj względnie taniej, niewymagającej, hurtowo produkowanej żywności zaczyna w trudnych czasach wypierać posiłki restauracyjne w miejscach gdzie sprzedawano ich do tej pory najwięcej – w stołówkach, lanczowniach, bistrach, barach. Szefowie kuchni chętnie przechodzą do cateringów lub otwierają własne biznesy tego typu, bo łatwiej w nich o zaplanowanie ilości porcji, zatowarowanie i zyski. Stoiska garmażeryjne wyrastają w polskich miastach jak grzyby po deszczu, bo są doskonałą konkurencją cenową dla stołówek i lunchowi. Wreszcie, stacje benzynowe dają nam to, czego nie da żadna kawiarnia: kawę, hot-doga i paliwo w jednym miejscu. Z punktu widzenia wielbiciela dobrej kuchni jedzenie rzeczywiście popada w ruinę. Z punktu widzenia rynku jednak, to zmiana jak każda inna. Warto jednak z uwagą się jej przyglądać, bo odciśnie się ona także na tym, jak w najbliższych latach wyglądać będzie nie tylko rynek restauracji, ale także nasze codzienne funkcjonowanie.
Ciasto malinowe "Pianka"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?