Dwa ruchy koparki zrujnowały życie kilku rodzin i odsłoniły znieczulicę urzędników ze Złotoryi.
Jeden z mieszkańców kamienicy w Złotoryi samowolnie próbował zlikwidować zagrzybienie w budynku i odsłonił zbyt głęboko fundament. Doprowadził do pęknięcia ścian i groźby zawalenia. Mieszkańców ewakuowano z domu na bruk lub do małych klitek, w których teraz mają mieszkać rodziny, często z chorymi krewnymi.
W ubiegły piątek jeden z mieszkańców próbował wykopać dół wokół budynku, by osuszyć ściany. Koparka dwa razy wybrała łopatą ziemię i nagle tąpnęło.
- Czułam się jak na Titanicu - wspomina Milena Topolska. Jak mówi, nagle ściany zaczęły się rozchodzić i pękać.
- W poniedziałek, po oględzinach budynku, wyłączyliśmy go z eksploatacji i nakazaliśmy jego zabezpieczenie przed katastrofą - wyjaśnia Jarosław Łozowski z Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Złotoryi. - Nakazaliśmy też ewakuację mieszkańców.
I tu rozpoczął się kolejny, bardziej dramatyczny etap tragedii. Podczas gdy w chwili katastrofy (pożaru, zburzenia, wichury) w innych gminach tuż po tragedii nikt nie patrzy, kim są poszkodowani, w Złotoryi dokonano takiej selekcji.
- Noc po nakazie opuszczenia spędziłem w samochodzie - przyznaje Ireneusz Penszko, jeden z właścicieli mieszkań w budynku. Spał w aucie, bo urzędnicy literalnie podeszli do ustawy o zasobach komunalnych. Ta mówi o zapewnieniu lokali zastępczych tylko lokatorom mieszkań komunalnych.
Pan Ireneusz jest w tragicznej sytuacji. Żyje z renty i nie stać go na wynajęcie mieszkania. Dalej w samochodzie spać nie może, bo musi używać aparatu tlenowego - ma zastój krwi w sercu, co grozi zawałem, i cukrzycę. Będzie składał doniesienie do prokuratury o narażenie przez gminę jego zdrowia i życia.
Na bruk trafiła też matka dwóch chorych córek - Milena Topolska, która od dawna stara się o lokal socjalny. W budynku wynajmowała pokój, by zapewnić warunki dzieciom, szczególnie Roksanie, cierpiącej na torbiel w mózgu. Ale teraz lokal zastępczy nie przysługuje jej nawet jako bezdomnej.
Tragedię przeżywają też lokatorzy komunalni, którzy dostali małe klitki dla trzypokoleniowych rodzin.
- Mieszkam tu od 1949 roku i nie przypominam sobie, by budynek remontowano - przyznaje Stanisława Kaczmarek. - Kto więc zawinił? Człowiek, który chciał coś polepszyć, czy gmina, która nie robiła nic? A jeszcze burmistrz śmie na mnie krzyczeć, że jak daje lokal, to mam brać, jaki jest!
Mimo kilku naszych prób dotarcia do rzeczniczki burmistrza, Anny Ardeli, nie udało nam się z nią porozmawiać. Nie znalazła dla nas czasu, aby odpowiedzieć na pytanie, co dalej z mieszkańcami rozsypującej się kamienicy.
Ustaliliśmy, że sąsiednie gminy w takich przypadkach postępują zupełnie inaczej.
- Pierwsza noc jest dla poszkodowanych najtrudniejsza, dlatego staramy się dla każdego znaleźć nocleg - przyznaje Janusz Hawryluk, dyrektor Zarządu Gospodarki Mieszkaniowej w Legnicy. - Chodzi o to, by mieli czas zastanowić się, co dalej, czy przygarnie ich rodzina, sami znajdą, czy gmina ma im znaleźć lokal.
Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?