Roboty na Re:Generacji w Centrum Nauki Kopernik
Wśród konkurencji, w których wzięło udział 92 elektronicznych zawodników były m.in. sprint i sumo. Twórcy maszyn przekonywali, że wbrew pozorom skonstruowanie małego robota-sportowca nie zajmuje dużo czasu.
– Jeśli ktoś ma już w tym doświadczenie, to może zrobić robota nawet w dwa dni. Osoby stawiające pierwsze kroki w konstruowaniu robotów powinny się z tym uporać w 2-3 tygodnie – powiedział student Grzegorz Kabała, członek działającego na AGH koła naukowego Integra.
Zobacz: **Roboty w roli aktorów w Centrum Nauki Kopernik**
Konkurencja „line follower” polegała na jak najszybszym pokonaniu trasy wzdłuż wyznaczonej linii. Jak to możliwe, że elektroniczni sprinterzy bez jakiejkolwiek ingerencji człowieka potrafili nie wypaść z toru, który na dodatek był naszpikowany wieloma skomplikowanymi zakrętami?
– W podwoziu znajdują się czujniki, które rejestrują światło. Dzięki temu robot może poruszać się po czarnej linii i nie wkraczać w białą przestrzeń poza torem jazdy – tłumaczył Kabała.
Zabawne „wpadki” maszyn
Czasem jednak mechaniczni sportowcy płatali swoim twórcom figle. Niespodziewanie zatrzymywały się na trasie, zaczynały kręcić piruety, a jeszcze inne swobodnie jeździły po niedozwolonej w zawodach białej przestrzeni. Niektóre po wystartowaniu stawały i po chwili… błyskawicznie wracały na linię startu. – Kwestia ustawienia czujników i oprogramowania– wyjaśniał Kabała.
Zobacz:** Koreańskie roboty tańczą w PKiN**
Mimo tego widzowie dopingujący roboty i ich „trenerów” z podziwem patrzyli na zmagania. - Cóż, to tylko maszyny… Na szczęście jeszcze wiele im brakuje do tego, żeby dorównać ludzkim umiejętnościom – komentował Dominik. Podkreślił, że chociaż w sportach umysłowych takich, jak szachy czy warcaby komputery są już na bardzo wysokim poziomie, to jednak w dyscyplinach wymagających sprawności fizycznej nie dorastają ludziom do pięt. – Mam nadzieję, że nieprędko to się zmieni i jeszcze długi czas będziemy kibicować żywym sportowcom, w których żyłach płynie krew, a nie impulsy elektryczne.
Elektroniczne sumo
W turnieju „mini sumo” naprzeciw siebie stawały dwa roboty. Cel był taki sam, jak w tradycyjnym sumo: wypchnąć rywala poza pole walki. Jednakże w tym przypadku pojedynki trwały znacznie krócej niż w ich ludzkim pierwowzorze. Najczęściej maszyny już w pierwszym kontakcie uzyskiwały miażdżącą przewagę i zadawały nokautujący cios, a starcia trwały 2-3 sekundy.
Roboty oprócz mikroprocesorów i czujników linii posiadały czujniki odległości (sonary), co pozwalało na zlokalizowanie przeciwnika i utrzymanie się w obrębie placu gry. – Niezła nawalanka – komentowali kibice.
Podobnie jak w „line follower” maszyny odmawiały czasem posłuszeństwa. Pędziły przed siebie na oślep, wirowały wokół własnej osi, a niektóre strzelały sobie „samobója”, wyjeżdżając poza arenę. – Oj tam, i tak są imponujące – z uznaniem stwierdził Emil.
Poza tym roboty rywalizowały ze sobą w „micromouse” polegającym na dotarciu do środka labiryntu i w turnieju freestyle’owym przeznaczonym dla tych, którzy chcieli zademonstrować inne umiejętności swoich elektronicznych dzieł.
Zobacz również:
Politechnika Warszawska najchętniej wybierana przez kandydatów na studia
Politechnika: przypadkowo znaleźli archiwalne materiały - zrobili wystawę
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?