MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Aureola nigdy nie zgaśnie

Andrzej Chyliński
foto: Bruno Fidrych
foto: Bruno Fidrych
Urszula Kielan na igrzyskach w Moskwie zdobyła srebrny medal w skoku wzwyż. Wtedy tego sukcesu prawie nie dostrzeżono, a potem o niej zapomniano. Za to spotkało ją coś wartego o wiele więcej niż sława: dziś jest idolem ...

Urszula Kielan na igrzyskach w Moskwie zdobyła srebrny medal w skoku wzwyż. Wtedy tego sukcesu prawie nie dostrzeżono, a potem o niej zapomniano. Za to spotkało ją coś wartego o wiele więcej niż sława: dziś jest idolem własnych dorastających synów.

Chwila szczęścia, którą przeżyłam w Moskwie, okazała się czymś, co zostanie ze mną do końca życia – mówi dziś z promiennym uśmiechem Urszula Kielan. – Ten sukces dotarł do mnie na igrzyskach, ale nie tak mocno, jak wiele lat po nich. Gdy założyłam rodzinę i moje dzieci są dumne, że mają mamę, o której piszą w książkach.

Ula Kielan ma trzech synów: 14-letniego Piotrka, 13-letniego Jacka i 12-letniego Rafała. Jacek trenuje piłkę nożną, a Rafał zapasy. Piotrek próbuje skakać i jeździ na rowerze.
– Piotrek musiał kiedyś w szkole napisać wypracowanie pt. "Kto jest twoim idolem?". I napisał o mnie... Czy dla matki może być jakaś większa nagroda? Chyba nie. A ja mam trzech synów i dla każdego z nich jestem tym idolem!

Kielan zakończyła karierę w 1992 r. Przez lata sport był dla niej tylko wspomnieniem. Aż zapragnęła swoim dzieciom pokazać, co kiedyś robiła. W 2000 r. po raz pierwszy wystartowała w mis_trzos_twach Polski weteranów. Wygrała, ale nie to było dla niej najważniejsze. Znowu poczuła dreszcz emocji, który tak bardzo zawsze lubiła, ale przede wszystkim zobaczyła zachwycone buzie swoich dzieci.

– Mój najmłodszy syn Rafał wszędzie się mną chwali. Nawet u dentysty. Ja nigdy tego nie robiłam i pewnie wielu ludzi z mojego otoczenia nawet nie wie, że kiedyś startowałam na igrzyskach i zdobyłam medal olimpijski. Jednak teraz, kiedy moje dzieci są tego świadome, ich duma rekompensuje mi zapomnienie. To, co stało się 28 lat temu, z każdym rokiem staje się dla mnie ważniejsze.
Kielan czuła się zapomniana. Aż do chwili, gdy PKOl. zaczął organizwować pikniki olimpijskie.
– Cały rok czekam na każdy kolejny. Zaprzyjaźniłam się z Jarosławą Jóźwiakowską, która zdobyła srebrny medal w skoku wzwyż podczas igrzysk w 1960 r., czyli wtedy, gdy ja się urodziłam.
W pamięci wielu kibiców igrzyska w Moskwie kojarzą się tylko z gestem Kozakiewicza. Ale nie dla sportowców, którzy tam startowali, przeżywali swoje własne występy.

– Dla mnie igrzyska wciąż trwają i nie zakończyły się na tamtym występie. A Moskwa... Tam byłam sama, bez swojego trenera, i musiałam liczyć tylko na siebie. Danuta Bułkowska i Ela Krawczuk nie weszły do finału, a z trybun pomagał mi tylko trener biegaczek Jan Panzer. Pamiętam, że przed startem pilnowałam się Włoszki Sary Simeoni. Ona była gwiazdą i moją idolką. Ale wiem, że ona też patrzyła na mnie, bo przed igrzyskami powiedziała, że nikogo tak się nie boi jak młodej Polki.
Ula na chwilę milknie. Zastanawia się nad czymś.
– Najdziwniejsza rzecz stała się przed konkursem, gdy pod trybunami czekałyśmy na start. Tam podszedł do mnie jeden z naszych trenerów, nie powiem który, i powiedział, żebym już nie wychodziła na stadion, bo... mój czas już się skończył! Wtedy przez chwilę bardzo się zdenerwowałam, ale widząc spokojne zachowanie Simeoni, po prostu robiłam to, co ona.
Skok po medal można teraz obejrzeć w internecie. Także ten nieudany, na kolejną wysokość, oraz radość Włoszki i schowaną w dresach twarz Polki.

– Konkurs... Gdy skoczyłam 194 cm, to nie było możliwości, żeby poprzeczka spadła. Jak po latach patrzę na ten skok, to jestem z niego dumna. Najlepszy, jaki kiedykolwiek wykonałam, choć na treningach skakałam i dwa metry. Czy mogłam tam wygrać? Pewnie! Jednak gdy już wiedziałam, że mam medal, ten wielki stan skupienia i gotowości bojowej na chwilę uległ rozprężeniu. Gdybym wtedy wiedziała, że to moje jedyne igrzyska w życiu, na pewno zdobyłabym złoto. Gdy już skończył się konkurs, podeszła do mnie Sara i powiedziała: "Nie martw się. Zdobędziesz złoto na następnej olimpiadzie".

Ale dla Kielan nie było już następnej olimpiady. A ta wielka sława, którą mogła zdobyć, ominęła ją nie tylko dlatego, że nie była mistrzynią olimpijską.

– Nigdy nie miałam szczęścia do mediów. Nawet moje zdjęcie nie było ani razu na żadnej okładce pisma. Niby jest to nieważne, ale jakaś gorycz we mnie była i chyba jest do dziś. Ale jeszcze bardziej przykre było to, gdy po zakończeniu kariery przez osiem lat nikt nawet nie zapytał, co się ze mną dzieje. Wiem, że takich olimpijczyków jak ja jest więcej. Kiedyś się z nimi nawet spotkałam. To było za czasów premiera Jerzego Buzka, który zaprosił nas na specjalne spotkanie i wręczył nam laur dla zapomnianych olimpijczyków.

Wicemistrzyni olimpijska jest dziś urzędnikiem państwowym. Ma pensję i sportową emeryturę dla medalistów olimpijskich. Po pracy jednak najchętniej trenuje młodzież w Akademickim Klubie Sportowym na Ursynowie w Gimnazjum nr 94. Społecznie, bez zobowiązań.
– Dla mnie to też jest jakaś odskocznia od codziennego życia. Mogę pokazać im technikę, a przy okazji sama jeszcze poskakać.

Mieszka tuż obok, także jej synowie często przychodzą popatrzeć, jak mama trenuje ich rówieśników.
– Piotrek, gdy był mały, zaniósł do przedszkola mój puchar i medal, a wychowawczyni zaprosiła mnie na spotkanie z dziećmi. One oczywiście zadawały inne pytania niż dziennikarze. Na przykład czy na olimpiadzie miałam maskotkę. A miałam, i to niejedną, a całą torbę! Dostałem je od koleżanek przed wyjazdem na igrzyska i wszystkie wzięłam ze sobą na stadion. Bo ja wierzę w takie rzeczy.
Każdy olimpijczyk inaczej wspomina igrzyska i na swój sposób nosi w sobie niepowtarzalne przeżycie startu na tej imprezie. Urszula Kielan jakby wciąż unosiła się te 194 cm nad ziemią, które dały jej srebrny medal w Moskwie.

– Mam dwa grube albumy, w których jest wiele zdjęć, wycinków z gazet odnotowujących każdy mój start. Wszystko, co tylko wpadło w moje ręce. Od pierwszych zawodów szkolnych. Nawet bilety na wyjazd czy wejściówka na stadion. Teraz, gdy to oglądam, chce mi się płakać. Ze wzruszenia. W domu mam gablotę ze swoimi wszystkimi medalami. Kiedyś dziennikarz "Expressu Wieczornego", gdy ją zobaczył, nazwał ją świętym miejscem. I słusznie, bo ta gablota jest moja i nikt w domu nie ma prawa jej ruszać. Tam jest medal olimpijski. Gdy jest jakaś ważna informacja w domu, którą chcą mi przekazać synowie lub mąż, to kładą ją na medalach. Tam na pewno nie zginie! Żyję wspomnieniami. To jest coś fantastycznego, coś, czego mi nikt nie odbierze, a aureola olimpijska nad moją głową nigdy nie zgaśnie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Świątek w finale turnieju w Rzymie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto