Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Będą mnie nękać do końca - rozmowa w Grodnie z Andżeliką Borys

Katarzyna Borowska
Foto: Agencja Prasowa Polskapresse
Foto: Agencja Prasowa Polskapresse
Z Andżeliką Borys, prezes Związku Polaków na Białorusi, rozmawiała w Grodnie Katarzyna Borowska Katarzyna Borowska: We własnym mieszkaniu przyjmuje pani dziennikarzy, organizuje zebrania. Ciągle jest tu mnóstwo ludzi.

Z Andżeliką Borys, prezes Związku Polaków na Białorusi, rozmawiała w Grodnie Katarzyna Borowska

Katarzyna Borowska: We własnym mieszkaniu przyjmuje pani dziennikarzy, organizuje zebrania. Ciągle jest tu mnóstwo ludzi. Kiedy ostatni raz miała pani czas usiąść w spokoju i np. poczytać książkę?

Andżelika Borys: Nie mam zupełnie czasu na nic takiego. Ciągle jeżdżę na przesłuchania, albo odbieram telefony. Śledczy prowadzący moją sprawę potrafi zadzwonić nawet o 22. Kiedyś milicja chciała wejść do mojego domu w środku nocy. Czasem marzę po prostu o dziesięciu minutach spokoju.

KB: Jak wcześniej wyglądało pani życie?

AB: Żyłam skromnie. Poświęcałam się pracy. Od kilku lat nie miałam urlopu. Przez osiem lat byłam kierownikiem wydziału oświaty w Związku. Organizowałam szkolenia dla nauczycieli, nadzorowałam nauczanie języka polskiego w naszych placówkach. Wcześniej byłam nauczycielką polskiego, uczyłam m.in. w Grodnie. Nie miałam zbyt wiele wolnego czasu, ale lubiłam swoją pracę.

KB: Czy jest możliwy powrót do takiego życia?

AB: Nie, nie ma szans. Będą mnie teraz nękać bez końca.

KB: Nie żałuje pani czasem, decyzji kandydowania na szefową Związku Polaków?

AB: Za swoją postawę trzeba czasem ciężko płacić. Ale chcę móc bez wstydu patrzeć w lustro. Konkurentem Kruczkowskiego podczas marcowego zjazdu miał być Porzecki. Dwa dni przed zjazdem został aresztowany. Ktoś musiał go zastąpić. Padło na mnie. Czułam wtedy, że lepiej dla mnie byłoby przegrać. Ale wygrałam. I zaczęło się. Szykany, podsłuchy. Zostałam okrzyknięta wrogiem ludu.

KB: Teraz stawia się pani kolejny zarzut - kradzieży pieczątek i sztandarów.

AB: To absurd. Przecież my nie opuściliśmy Domu Polskiego z własnej woli, wyciągnęła nas z niego milicja. Było nas wówczas 20 osób, w tym dziennikarze. Jak staliśmy, tak nas zabrano stamtąd. Następnego dnia nikogo nie wpuszczono. Nawet dziennikarza "Gazety Wyborczej", który do tej pory nie odebrał stamtąd swojego komputera. Nie oddano mi moich rzeczy: kluczy od mieszkania, notesów. To śledztwo to efekt kolejnego donosu Kruczkowskiego.

KB: Skąd w nim taka zajadłość?

AB: Donosy zaczął pisać na mnie już w grudniu 2004 roku. Nie podobał mi się sposób w jaki zarządza Związkiem. Wytykałam mu to, więc się wściekł. Tymczasem on nie przestrzegał statutu. Ciągle narzekał, że ma mało pieniędzy. A wystarczyło nimi dobrze zarządzać. Wprowadził do związku wiele osób, które zwyczajnie zarabiały na związkowym majątku. Tak jak w Szczyczunie, gdzie kierownik Domu Polskiego rzekomo za darmo wynajmował pomieszczenia na działalność gospodarczą. W rzeczywistości te pieniądze brał dla siebie. Kruczkowski zarzuca mi udział w polityce. Tymczasem to on kandydował do białoruskiego parlamentu. Po namaszczenie pojechał do administracji prezydenta Białorusi. Nie pytał o zdanie zarządu ani Rady Naczelnej Związku. A pieniądze na kandydowanie płynęły m.in. z funduszu kulturalno-oświatowego Związku Polaków. Żadna kontrola nie wykazywała tymczasem nieprawidłowości. Dlatego ludzie się zbuntowali i zorganizowali demokratyczne wybory nowego prezesa. Wybrali mnie mimo, że przed zjazdem wszyscy delegaci byli wzywani do władz. Kazano im głosować na Kruczkowskiego.

KB: Czy ten zjazd, zaplanowany na 27 sierpnia, ma szansę wybrać demokratycznie nowego, niezależnego prezesa?

AB: Nie ma szans. Wytoczono całą państwową machinę, żeby zorganizować wszystko po myśli reżimu. W każdym rejonie władze przeprowadzają tzw. zebrania członków związku. Sami mianują delegatów. Jeśli prezes w danym rejonie jest im przeciwny mianują swojego i robią swoje. Nieważne, czy tam jest zarząd, czy członkowie. Biorą urzędników polskiego pochodzenia, wpisują na listy związku i robią jak chcą i co chcą.

KB: Pani jest nękana przesłuchaniami, telefonami. Jakie jeszcze metody stosuje, żeby panią złamać?

AB: Perfidne prowokacje. Ostatnio pewien mężczyzna, który podał się za niezależnego dziennikarza, chciał przeprowadzić ze mną wywiad. Dzwonił, czarował, wysyłał esemesy. Miał widocznie za zadanie wywiedzieć się, co planuję. Ja na szczęście nie mam 15 lat, nie tak łatwo mnie oczarować. Na szczęście z pomocą dziennikarzy udało się ustalić, jakie zadanie miał do wykonania. Wiem, że nie mogę ufać nikomu, kto teraz pojawi się w moim życiu.

KB: Jak tę sytuację znosi pani rodzina?

AB: Ciężko. Martwią się. Siostra jest teraz ze mną. Studiowała w Toruniu, zdobyła licencjat. Chciała studiować w Grodnie psychologię ale nie będzie to możliwe. Nosi złe nazwisko. Wkrótce prawdopodobnie znów wyjedzie do Torunia kończyć tam studia. Rodzice się oczywiście bardzo martwią. Na szczęście w mojej rodzinnej wsi przeważają Polacy, nie uwierzą tak łatwo białoruskiej telewizji.
To typowo polska wieś. Obchodziliśmy tam polskie święta - 3 maja, 11 listopada. Silna też jest tam tradycja katolicka. Losy mojej rodziny nie różnią się bardzo od losów wielu rodzin kresowych. Po prostu do 1939 roku mieszkaliśmy w Polsce. Po wojnie okazało się, że to jest już ZSRR. Mój dziadek były Piłsudczykiem, babcia nauczyła nas języka polskiego. Mamy dużo rodziny w Polsce. Wspomagamy się nawzajem w trudnych sytuacjach. Kiedy w Polsce było ciężko mama przygotowywała dla cioci paczki, ona też o nas pamiętała w trudnych dla Białorusi latach.

KB: Nie myśli pani czasem o tym, żeby zostawić to wszystko i wyjechać do Polski?

AB: Na razie nie myślę. Na razie nie.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Będą mnie nękać do końca - rozmowa w Grodnie z Andżeliką Borys - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto