Byłem dzieckiem... byłem i starszym [część 3]
Niestety, przekonaliśmy się boleśnie że nawet najdoskonalszy plan ma luki lub słabe punkty. Nigdy nie można przewidzieć wszystkiego. Naszym słabym punktem okazał się, jak to najczęściej bywa w takich "operacjach", czynnik ludzki. Albo ktoś "z naszych" się wygadał, albo zdradził albo nie przewidzieliśmy czujności i "doświadczenia bojowego" naszych wychowawców i kierownika kolonii.
Jak zwał tak zwał... w każdym razie kiedy w ostatni dzień przed "zieloną nocą" wróciliśmy radośni z obiadu do sali sypialnej, naszym dziecięcym, ale rozpalonym przedbitewnym oczekiwaniem oczom ukazał się dramatyczny widok. Pokój przedstawiał prawdziwe pobojowisko. Wszystkie łóżka wybebeszone z materacy, nasze plecaki, torby, walizki leżały porozrzucane i pootwierane, wszystkie rzeczy z nich wyrzucono nie troszcząc się w najmniejszym stopniu o ich porządne ułożenie. Jedna wielka kupa rozmaitych bambetli przemieszana bez ładu i składu...
A na środku sali widniała jedyna uporządkowana struktura... równiutko ułożone w gustowną piramidkę wszystkie nasze petardy i świece dymne. Świece były najważniejsze, dawały dym o jednej z barw - białej, żółtej lub czerwonej. Były też te najlepsze - wielkości paczki złożonej z 10 pudełek zapałek, tak jak je pakowano i sprzedawano w tamtych czasach. Świeca składała się z trzech oddzielonych od siebie części połączonych w jednym opakowaniu; każdą z części zapalało się oddzielnie i każda dawała dym innego koloru. Jak się zapaliło wszystkie części jednocześnie to było coś cuuudownego - trzy niesamowicie gęste kłęby dymu w kolorach białym, żółtym i czerwonym, wydzielały się przez dobre 5 minut... jeżeli nie dłużej. Tylko cholernie ten dym gryzł w oczy i gardło nieostrożnego podpalającego, jeżeli szybko się nie oddalił.
Wiedzieliśmy o tych "ubocznych skutkach", bo sprawdziliśmy to doświadczalnie w ustronnym miejscu jeszcze na początku kolonii; zaraz po pierwszej "dostawie" od niebieskoberetnych... kota w worku nie chcieliśmy kupować. Usługa nasza dla wojaków była porządna, ale żądaliśmy w zamian także towaru "pierwowo sorta". Chyba uczciwie, prawda?
Po tym próbnym sprawdzeniu nie byliśmy pewni czy uszło to uwadze naszych "nadzorców", bo pół nieba wtedy przesłoniło... ale liczyliśmy, że zapomnieli o tym dziwnym "zjawisku na niebie". Od próby minęło już przecież tyle dni... Ostatniego dnia przed zieloną noca nasze złudzenia rozwiały się jak dym z tych świec. Nie uszło jednak ich uwadze i zapamiętali. Jeszcze okazali się wyjątkowymi złośliwcami - nie zaczęli "trzepania bambetli" wcześniej tylko wyczekali do ostatniego dnia. Nie dali nam czasu na ponowne uzupełnienie utraconych zapasów świec... Czy to nie było wyjątkowo złośliwe?!
Byłem dzieckiem... byłem i starszym [część 5]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?