Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Byli związkowcy Solidarności z inowrocławskiej Cuiavii mówią: - Dość!

redakcja
redakcja
- Nigdy w jakikolwiek sposób nie byliśmy szykanowani przez zarząd spółdzielni - przekonują pracownicy OSM Cuiavia, którzy podpisali się pod oświadczeniem przesłanym do redakcji Gazety Pomorskiej.

O sporze na linii Solidarność - zarząd Cuiavii i próbach zwalniania szefa związku z pracy pisaliśmy już wielokrotnie. Pierwszy raz głos w tej sprawie postanowili zająć pracownicy. Pod oświadczeniem podpisało się 46 byłych członków zakładowej Solidarności.Ubodły ich zwłaszcza wypowiedzi szefa związkowców Hieronima Stachela na temat zastraszania i prześladowania członków Solidarności w mleczarni. "Nigdy w jakikolwiek sposób nie byliśmy szykanowani przez zarząd spółdzielni. Decyzję o odejściu podjęliśmy, dlatego iż nie zgadzaliśmy się z działaniami komisji związkowej, tj. z prowadzoną od kilku lat pod przykryciem działalności związkowej personalną wojną z zarządem (przyczyny tego konfliktu nie związane są ze sprawami pracowników mleczarni, mają, niestety, charakter prywatnego sporu niektórych członków komisji związkowej z zarządem spółdzielni). Powodem naszych decyzji było także szkalowanie dobrego imienia firmy" - czytamy w piśmie.Twierdzą ponadto, że to przedstawiciele komisji związkowej "zastraszali członków Solidarności, wieszcząc bez przerwy szybki upadek firmy i demonizując zarząd spółdzielni. Rzeczywistość jest jednak całkowicie inna od tego, co próbowali wszystkim wmówić. Zakład jest modernizowany, rentowny, rozwija się". Przekonują, że przyczyną konfliktu w spółdzielni są "nadmierne ambicje przewodniczącego, który żądny władzy chciał mieć decydujący wpływ na podejmowane przez zarząd decyzje".Hieronim Stachel przekonuje, że list do redakcji był inspirowany przez członków zarządu lub sprzyjających z zarządem byłych członków Solidarności. - Wiem, że niektóre osoby były zmuszane do podpisania się pod tym listem. Dzwoniły do mnie z płaczem. Mówiły, że zrobiły to, bo bały się, iż stracą pracę - zapewnia Hieronim Stachel.Dodaje, że nigdy nikogo nie szykanował, bo jako szef związku nie miał nawet takich możliwości. - Nie jestem żądny władzy. Mogę być przewodniczącym, mogę nim nie być. Do zarzutu dotyczącego wpływu na decyzję zarząd nie ustosunkuję się. Praktycznie od trzech lat jestem zwalniany, więc zarząd z moim głosem w ogóle się nie liczy - przypomina. Bolą go zwłaszcza zarzuty dotyczące szkalowania dobrego imienia firmy. - Wszystko co robiłem, robiłem po to, żeby zakład uratować, a nie go zgnoić - przekonuje.Oświadczenie dotarło również do zarządu regionu Solidarności w Bydgoszczy. - Z taką formą wsparcia zarządu firmy spotykam się pierwszy raz - wyznaje Sebastian Gawronek, wiceszef zarządu regionu Solidarności.Autorzy listu przypominają kwietniowe zebranie, na którym Hieronim Stachel miał rzekomo "życzyć buntownikom, aby zostali zwolnieni z pracy". - Powiedziałem jedynie, żeby tych co życzą mi źle, spotkał taki sam los jak mnie - wspomina Stachel.

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto