Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia o stargardzkich lekarzach. Ma pani kleszcza? Proszę przyjść za tydzień!

Redakcja
Fot. sxc.hu
Fot. sxc.hu evanikaa
Zadziwiające zdarzenie jakie mnie spotkało, dało mi obraz naszej rzeczywistości. Zobaczcie jak opłacana przez nas służba zdrowia traktuje ludzi.

Przedwczoraj, tuż po godzinie 15 zauważyłam u siebie „pasącego” się, niegroźnie wyglądającego kleszcza. Banalna sprawa. Mały pasożyt siedzący sobie, a raczej czerpiący ze mnie to co najlepsze. Krwista bestia. Zaczaił się mały skubaniec najprawdopodobniej dzień wcześniej, hmm na takiego wyglądał.
 
Nie spanikowałam, nie zmartwiłam się za bardzo, ale jednak sama nie byłam w stanie zając się jegomościem. Postanowiłam wybrać się do najbliższej przychodni.
 
Przychodnia „Zachód” - z zewnątrz rewelacja, czystko, schludnie, miłe panie. Podchodzę do okienka, opowiadam, że mam kleszcza i chciałabym, aby pielęgniarka zajęła się krwiożerczą istotą coraz bardziej przypominająca o swoim istnieniu. Usłyszałam, że „nie będąc ich pacjentem nie wiele mogą mi pomóc”. Blond, miło wyglądająca piękność wysłała mnie do mojej przychodni. Do lekarza rodzinnego. Nie miałam samochodu, miałam natomiast świadomość, że o 17 muszę odebrać dziecko od opiekunki. Wsiadłam w autobus linii nr 22.
 
Lekko poirytowana dotarłam do przychodni, z którą jestem związana od małego bobasa. Przychodnia „kolejowa”. Tam po zmianach, jakie zaszły w rejestracji, po pięknie wyremontowanych pomieszczeniach, wstawionych nowych komputerach i nie wymienionej załodze spodziewałam się (chyba) cudu. Pani około lat 50, z wyniosłym wzrokiem odpowiedziała mi, że takimi sprawami jak usunięcie, wyrwanie czy unicestwienie kleszcza nie zajmuje się lekarz pierwszego kontaktu tylko chirurg, którego nie ma. Ona mi nie pomoże, bo przecież nie da mi antybiotyku ani zastrzyku.
 
Jakiego zastrzyku? Jakiego antybiotyku? Skoro nie miałam nawet zaczerwienionego miejsca, to po co mi jakiekolwiek medykamenty? Usłyszałam mniej przyjemnym głosem, żebym poszukała sobie chirurga, który zajmie się moją sprawą. Jaką sprawą? Poleciła mi gabinecik, tuż obok ich przychodni.
 
Wpadam tam z myślą, że jak nie tu, to sama w domu rozprawię się ze stworem moją magiczną pincetą. W gabinecie przy Mickiewicza trzy osoby siedzące w małym pokoiku, wesoło sobie rozprawiają nad menu dzisiejszego dnia. Wchodząc usłyszałam, że jest po 16 i ona (Pani z recepcji) już nie pracuje. Zostałam poinformowana, że kleszcza mogą mi usunąć za tydzień, ponieważ lekarza nie ma od dzisiaj. Wypoczywa.
 
I bardzo dobrze, lekarz musi być wypoczęty, jak ma wykonywać swój zawód wzorowo. Niespodziewanie pani recepcjonistka (chyba nią była) podbiega do mojej nogi i wykrzykuje, że mi palcami wyrwie „chwast”. Zdębiałam. Lekarz (nie mam pojęcia jakiej specjalizacji) wychylił się z małego pokoiku i upomina wymieniona wyżej panią żeby tego nie robiła. Zawinęłam się grzecznie, mówiąc „do widzenia” i poszłam w kierunku szpitala.
 
Od czasu do czasu mój nowy przyjaciel przypominał, że jest. Najpierw pobłądziłam. Kto potrafi teraz bez problemu trafić na izbę przyjęć? Dotarłam resztkami sił. Była 16:40. Panie w izbie były nieźle zdziwione, że każą człowiekowi szukać chirurga do usunięcia kleszcza. Uparcie twierdziły, że to może zrobić każdy lekarz, a już na pewno lekarz rodzinny. Tłumacze się, że nie chodzę dla frajdy i przyjemności od przychodni do przychodni, ale żadna z siedzących tam pań także nie była chętna do pomocy. Skierowały mnie do poradni chirurgicznej, mówiąc, że może jeszcze kogoś tam zastanę.
 
I znowu pobłądziłam. Jak się okazało nie ja jedna, trafiłam na panią, która szukała wejścia, bo chciała odwiedzić chorego. Znalazłam poradnię. Wchodzę, a tam pani przebierając się w ciuszki osobiste mówi mi, że lekarza już nie ma, ona nie jest kompetentna do takich rzeczy, tym bardziej trudnych rzeczy. Poprosiła mnie, abym przyszła rano, przed 8. No cóż, ja kobieta pracująca, odstawiająca dziecko co rano, mająca każdą minutę dopiętą na ostatni guzik, miałam spędzić noc z kleszczem. Mój mąż czułby się zdradzony. Miła, przebierająca się w locie pani poradziła mi, abym udała się do Przychodni Medis, tam na pewno znajdzie się ktoś, kto będzie chciał, nawet za opłatą, zrobić co chcę.
 
Szybkim krokiem, prawie truchtem zmierzałam do Medisa. Trafiłam. Usłyszałam, że bardzo im przykro, ale nie mają wykwalifikowanych osób do usunięcia kleszcza. Jest chirurg, ale dostępny dopiero jutro o 16. Ręce mi opadły. Zachciało mi się płakać. Nie z powodu kleszcza, małego stwora, ale z tego jak traktuje się zwykłego pacjenta, zwykłego człowieka. Gdyby to nie był kleszcz, gdyby to była poważniejsza przypadłość. Trzeba przejść całe nasze miasto i usłyszeć: „Nie”, „Nie można”, „Nie tym razem”. Wszyscy oczekujemy, że będzie u nas jak w Europie, na poziomie, że lekarze będą dbali o nas, że będziemy mogli im zaufać, a w tak banalnej sprawie jesteśmy pozostawieni samym sobie.
Zrezygnowana wsiadłam w autobus. Przyjechałam do mojej małej iskierki. Mąż nie mógł uwierzyć, że takie sytuacje mają miejsce. Poprosił mnie, abym jeszcze raz spróbowała udać się do szpitala, bo jednak z kleszczem to nie przelewki, że lepiej działać od razu, nie czekać aż się opije. Jechałam ul. Szczecińską dobrze po godzinie 19:00, zastanawiałam się, w jakiej przychodni jeszcze nie byłam. Może nie będę zawracała głowy lekarzowi dyżurującemu w szpitalu, przecież on ma na pewno o wiele bardziej poważniejsze przypadki niż mój, już znienawidzony partner wędrówek. Dojechałam do przychodni w byłym Luxpolu. Jedna, jedyna pani będąca w rejestracji po wysłuchaniu mojej krótkiej, ale zadziwiającej historii zaprowadziła mnie do pokoju zabiegowego, położyła na kozetce, umiejętnie zabrała się do Pana Kleszcza i po chwili było po wszystkim. Trwało to raptem 2 minuty, łącznie z wyciągnięciem pincety. Nie była to żadna osławiona pani doktor, żaden chirurg. Otrzymałam instrukcję, że przy nieciekawym zaczerwieniu powinnam niezwłocznie udać się do lekarza rodzinnego po antybiotyk. Podziękowałam i z uśmiecham na twarzy dotarłam do domu.
Teraz jak o tym myślę, nie chce mi się wierzyć, że tak traktuje się zwykłego człowieka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto