Do zapalenia się, względnie wybuchu metanu w ścianie 5 doszło o godzinie 10.15. Pogotowie ratunkowe w Rudzie Śląskiej zostało jednak powiadomione o wypadku dopiero o godzinie 10.53! Pod kopalnię natychmiast skierowanych zostało 18 karetek ze stacji w Rudzie Śląskiej, Bytomiu, Świętochłowicach, Chorzowie, Knurowie, Katowicach, Gliwicach i Pyskowicach. Na miejsce dotarły o godz. 11.02 (kilka minut później wysłano z Gliwic do Kochłowic pierwszy śmigłowiec ratunkowy).
- Pod kopalnią czekało już na nas kilkunastu poszkodowanych górników. Wszyscy żyli. Byli w stanie ciężkim i bardzo ciężkim. Wszyscy jednak żywi dotarli do szpitala - relacjonuje doktor Michał Świerszcz, który koordynował akcję ratunkową.
Jak ustaliliśmy, pierwszych poszkodowanych górników wyprowadzono na powierzchnię około 10.55. Jak tłumaczy Ryszard Fedorowoski, rzecznik Katowickiego Holdingu Węglowego, jako pierwsi wyjechali z dołu najlżej poszkodowani, mogący o własnych siłach wydostać się z zagrożonego rejonu. Od tego momentu do przyjazdu zadysponowanych przez pogotowie karetek minęło zatem siedem minut. Co w tym czasie zrobiono, by pomóc ewakuowanym z dołu górnikom?
- Na wyjeżdżających czekała już jedna karetka i trzech lekarzy - dwójka przyjechała z ruchu Wujek, jeden pełnił dyżur na ruchu Śląsk. Nie było ani minuty, gdy poszkodowani czekali na pomoc lub na transport - zarzeka się Fedorowski. Sęk w tym, iż w rejonie zagrożenia znajdowało się 53 górników. Kopalniane służby medyczne nie miały więc najmniejszej szansy poradzić sobie z opatrzeniem takiej masy ludzi. Nie były ani dość liczne, ani dostatecznie wyposażone. Mimo ich najlepszych chęci ranni górnicy musieli czekać na przyjazd karetek. I dodatkowo cierpieć.
- Jeśli ktoś chciałby wiedzieć jak wygląda w piekle, to powinien tam być. Ludzie wyli z bólu, zwisały z nich płaty spalonej skóry - opowiada to co ujrzał w kopalni Michał Świerszcz.
Dlaczego od razu po otrzymaniu sygnału o tym, co się dzieje 1050 metrów pod ziemią kopalniany dyspozytor nie wezwał wsparcia z pogotowia ratunkowego, lecz zwlekał z tym blisko 40 minut?
- W chwili wypadku nie znaliśmy jego skali. Nie wiedzieliśmy, ilu jest poszkodowanych. W tej sytuacji trudno było od razu wzywać pomoc ze wszystkich stron - argumentuje Ryszard Fedorowski.
Pytania budzi też czas, w jakim do akcji ruszyli ratownicy z Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego. Jak przyznają przedstawiciele Holdingu zastępy te rozpoczynały działania około godziny 11.43 (jeszcze później w Kochłowicach pojawili się ratownicy z CSRG w Bytomiu).
- Można było wezwać ich wcześniej, ale to nie miało sensu. Nie było bowiem takiej potrzeby. W tym momencie akcję prowadziło już pięć zastępów ratowniczych, w sumie 25 osób - mówi Fedorowski. Przyznaje jednak, iż przez pierwsze pół godziny w działaniach uczestniczyła tylko piątka ratowników, którzy w ramach swych macierzystych oddziałów akurat pracowali w rejonie wypadku i na wieść o zdarzeniu ruszyli z pomocą. Około godziny 10.45 na miejsce dotarły dwa zastępy (10 osób) z kopalnianej stacji ratowniczej.
W zgodnej opinii obserwatorów sama akcja ratunkowa prowadzona była sprawnie i profesjonalnie. Zaskoczenie budzi jednak fakt transportowania jednego z poszkodowanych górników aż do Centrum Leczenia Oparzeń i Chirurgii Rekonstrukcji w Łęcznej w województwie lubelskim.
Ratownicy tłumaczą to tym, iż w trakcie akcji otrzymali informację, że w siemianowickiej "oparzeniówce" nie ma już wolnych miejsc.
- A że mieliśmy do dyspozycji śmigłowiec, więc postanowiliśmy z niego skorzystać. Przelot do Łęcznej na Lubelszczyźnie to kwestia pół godziny - mówią. Przy okazji podkreślają też, iż ofiar wypadku w kopalni Wujek-Śląsk mogło być o wiele więcej. Starczy, że doszłoby do niego... w nocy.
- Wtedy nie można by wykorzystać do transportu rannych śmigłowców Mi2. To stare modele, zupełnie nieprzystosowane do nocnych lotów - mówi jeden z ratowników.
Podczas piątkowej akcji rannych górników woziły cztery śmigłowce Mi2. Skierowano je tu z Gliwic, Kielc, Krakowa, i Wrocławia. Na miejsce wezwano również z Warszawy śmigłowiec Augusta - to jedyny model zdolny do nocnych lotów. Potwierdza to rzeczniczka Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, Justyna Wojteczek. Nie kryje również, że stare Mi2 w nocy byłyby kompletnie nieprzydatne.
- One nie mają i mieć nie mogą certyfikatów do nocnych lotów. Brakuje im odpowiedniego oświetlenia. W trakcie modernizacji tego modelu Ministerstwo Zdrowia nie miało pieniędzy na zamówienie montażu nocnego oświetlenia - mówi Wojteczek.
Michał Wroński
Policja podsumowała majówkę na polskich drogach
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?