List od czytelniczki Kingi:
"Na początku maja otrzymałam telefon od koleżanki z bloku, że moja córka Maja (2,5 lat) zamknęła babcię… na balkonie. Okazało się, że zarówno ja, jak i mój mąż nie mamy ze sobą kluczy do domu (wszystkie trzy pary zostały w domu).
Pojechałam na miejsce zdarzenia i zaczęły się próby dostania się do domu. Mieszkanie mieści się na 1 piętrze (pod nim jest pomieszczenie usługowe). Drzwi zamknięte na klucz, jedno z okien (w kuchni) uchylone, w sypialni rozszczelnione. Podjęcie jakiekolwiek próby utrudniała ziemia, która jest pod skosem do bloku (utrudniało to ustawienie drabiny).
Weszłam po drabinie i dostałam się na balkon. Zaczęły się negocjacje z Mają (cały czas w nią wierzyłam, znam swoje dziecko i wiem na co je stać). Wcześniej babcia Basia próbowała ją przekonać, żeby otworzyła drzwi balkonu - bezskutecznie. Dlatego moja interwencja (matki) była niezbędna. Próbowałam przekonać Maję, a przede wszystkim wytłumaczyć jej jak ma złapać klamkę od balkonu, aby je otworzyć. W między czasie na balkon wrzucono mi lizaka (od sąsiada z klatki naprzeciwko - p. Tomka). W pierwszej chwili nie skumałam, o co chodzi, ale chodziło o to, żebym przekupiła Maję lizakiem. Niestety okazało się, ze nie jest w stanie ruszyć klamki (nawet z krzesła było jej ciężko). Ale oczywiście chciała lizaka…
W głowie miałam jeszcze tylko jeden pomysł, który wymagał sprytu, ale jednocześnie był trochę niebezpieczny dla 2,5-latki. Dodam, że wszystkie rozmowy odbywały się przez szybę od drzwi balkonowych. Poprosiłam Maję, aby wyjęła klucz z drzwi, wzięła składane krzesło i udała się do kuchni. Następnie weszła na krzesło, z krzesła na blat kuchenny, który jest równy z parapetem. Zrobiła wszystko bez błędnie.
Jak ją zobaczyłam w oknie kuchennym to wiedziałam, że teraz to tylko kwestia czasu, żeby przekazała nam klucze. Zaczęłam jej tłumaczyć z balkonu, żeby włożyła rączkę pomiędzy szczelinę w oknie i wyrzuciła klucz „na trawkę”. Na dole było trzech panów (m.in. z administracji oraz pan Tomek - sąsiad), a na patio bawiło się kilka dzieci. Po kilku próbach negocjacji i tłumaczeń jeden pan Tomek powiedział: „Wchodzę na drabinę”. Jako jedyny podjął się tej próby. Dodam, że drabina kończyła się ok. 5 cm pod parapetem kuchennego okna (ostatni szczebel), a drabina stała dość niestabilnie ze względu na nierówną powierzchnię (spadek ziemi). Wszedł na drabinę, ostatni szczebel i stając na palcach (mimo swojego wysokiego wzrostu nie sięgał ręką do szczeliny okna).
Zaczął rozmowę z moim dzieckiem! Udało mu się przekonać Maję, żeby podała mu klucze. Za pierwszym razem nie wyszło. Ale Maję udało się przekonać do jeszcze jednej próby. Sukces! Przejął klucze, zszedł z drabiny, poszedł otworzyć drzwi, a następnie balkon.
Maja grzecznie na nas czekała w oknie. Dodam, że w międzyczasie odebrała telefon od babci (chciała jej nawet podać go przez szybę od drzwi balkonowych).
Pan Tomek to dla mnie mega bohater, negocjator dziecięcy. Ojciec dwójki dzieci. Widać i słychać było, że ma doświadczenie. Wielki szacunek i uznanie dla jego poświęcenia!!! Maja to z kolei bohaterka na maksa. Nie znam dziecka w jej wieku, które zachowałoby się w ten sposób. Dodam, ze cała akcja trwała godzinę. Maja miała spadek formy - rozpłakała się jak na mnie zobaczyła na balkonie, ale tak to cały czas była dzielna i słuchała moich poleceń, a później pana Tomka".
Kinga
Cieszymy się, że historia małej Mai zakończyła się pomyślnie, a Tomkowi-bohaterowi gratulujemy cywilnej odwagi. Oby więcej takich wyczynów w warszawskiej społeczności.
echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?