Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mafia narodziła się kiedyś w Trójmieście. Jak "Maliniak" wbił gwóźdź do trumny gangu

Filip Orlewicz
Na postoju taksówek z piskiem opon zatrzymał się luksusowy samochód. Ktoś pośpiesznie otworzył drzwi i wyrzucił na ulicę niedającego oznak życia człowieka. Marek M., ps.

Na postoju taksówek z piskiem opon zatrzymał się luksusowy samochód. Ktoś pośpiesznie otworzył drzwi i wyrzucił na ulicę niedającego oznak życia człowieka. Marek M., ps. "Maliniak", przeżył, jednak w ciężkim stanie - z urazami klatki piersiowej i nóg, ze stłuczonymi nerkami wymagającymi dializowania - trafił do szpitala.

To głównie on wbił gwóźdź do trumny grupy, określanej przez policjantów gangiem Jarosława W., ps. "Wróbel", o której pisaliśmy w poprzednim odcinku.
Zdaniem śledczych, "Maliniak" był drobnym złodziejaszkiem, który włamał się do mieszkania gdyńskiego biznesmena. Ten, dobrze znając "Wróbla", poprosił go o interwencję.

We wrześniu 1996 roku na podwórko domu "Maliniaka" wjechało BMW, w środku siedzieli Andrzej G. i Krzysztof Ch. "Alf". "Maliniaka" wizyta ta nie zdziwiła, bowiem dobrze znał obu mężczyzn. Dopiero, gdy zaproponowali mu wycieczkę do lasu, przejął się nie na żarty. W Chwaszczynie do samochodu dosiedli się "Tyson" i "Dziki", kolejni członkowie grupy. W takim składzie wszyscy dojechali do małej wsi w Borach Tucholskich, gdzie gang wynajmował dom. Nie był pusty, od kilku dni "Wróble" przetrzymywały w nim dwóch mężczyzn. Pierwszym był Litwin Oleg B., zdaniem policji, handlarz narkotyków. Za uwolnienie miał zapłacić 20 tys. dolarów. Drugim Waldemar B. ps. "Escobar", zdaniem śledczych, przemytnik samochodów, kawioru, bursztynu. "Wróble" podczas porwania zarekwirowały mu już 81 tys. dolarów, które miał w samochodzie, a więziły go, bo ich zdaniem nie rozliczył się z jakiejś transakcji. "Maliniak", którego wolność oceniono na 15 tys. dolarów, nie był więc osamotniony w torturach. Podobnie jak Oleg B. i "Escobar" był przypalany rozgrzaną do czerwoności lokówką i niedopałkami papierosów, bity pejczem i metalową rurką, a nogi wkładano mu do miski pełnej wrzątku. "Maliniak" tortur omal nie przypłacił życiem, a w szpitalu opowiedział policjantom o wszystkim. Na współpracę z policją zdecydował się też Oleg B., który po uwolnieniu wrócił do Wilna, gdzie w tajemniczych okolicznościach we wrześniu 2002 r. został napadnięty w swoim domu przez dwóch nieustalonych mężczyzn. W wyniku obrażeń zmarł i do dziś nie wiadomo, kto przyczynił się do jego śmierci. "Escobarowi", od którego żądali 70 tys. dolarów, udało się uciec z domu w Borach Tucholskich. Po złożeniu zeznań trafił do więzienia w Niemczech, bowiem był poszukiwany listem gończym za handel kokainą. W 2001 roku opuścił zakład karny, jak najszybciej wyjechał z Niemiec i osiedlił się w jednym z krajów Ameryki Południowej. Bał się długich rąk członków gdyńskiego gangu.

****
Dzięki zeznaniom świadków, za kratki trafiały kolejne ptaszki z gangu "Wróbla". Sam Jarosław W. trafił do aresztu w 1996 r. Wreszcie, w lutym 1996 r., udało się rozpocząć jeden z dłuższych procesów gdańskiego sądownictwa. Sąd Wojewódzki wyglądał tego dnia niczym oblężona i ściśle strzeżona forteca, a publiczność przed wejściem na salę rozpraw była drobiazgowo kontrolowana. Na sędziowskim stole piętrzyło się 21 tomów akt przygotowanych przez prokuratorów. Na ławie oskarżonych zasiadło 15 osób, a wśród nich Jarosław W. "Wróbel" - prezes firmy, zajmującej się handlem obwoźnym, bez zawodu, po podstawówce. Towarzyszący mu członkowie grupy reprezentowali różne zawody. Był cukiernik, pracownik agencji towarzyskiej, spawacz, mechanik, taksówkarz, budowlaniec, elektryk i kilku panów bez sprecyzowanego zawodu.
W akcie oskarżenia prokurator wymienił aż 84 przestępstwa. Jarosława W. ps. "Wróbel", Tomasza S. ps. "Struś", Mirosława A. ps. "Tajson", Jarosława P. ps. "Dalton" i 11 innych mężczyzn oskarżył o wymuszanie haraczy, porwania, nielegalne posiadanie broni i jeszcze kilka innych przestępstw. Wszyscy zgodnie twierdzili, że gang działał z wyjątkową brutalnością. - To byli bardzo młodzi, agresywni przestępcy, nie mieli klasy starszych gangsterów pokolenia "Nikosia", co czyniło ich niezwykle niebezpiecznymi dla społeczeństwa - twierdził jeden z policjantów.

Oskarżający grupę prokurator Konrad Kornatowski wnioskował o uznanie wszystkich oskarżonych winnymi m.in. porwań, wymuszeń okupu, pobicia, posiadania broni i fałszywych dokumentów. Dla dziewięciu żądał kary 15 lat pozbawienia wolności, wysokich grzywien i 10 lat pozbawienia praw obywatelskich.
Proces wlókł się niemiłosiernie. Adwokaci oskarżonych byli bardzo chorowici i co rusz dopadały ich różne przypadłości kończące się zwolnieniem lekarskim, więc na przemian nie pojawiali się w sądzie. Do historii przeszedł przypadek z 1999 r., kiedy to dwóch adwokatów z przyczyn zdrowotnych nie mogło wziąć udziału w rozprawie, a trzeci - wyznaczony jako zastępca, w dniu rozprawy stwierdził, że nie może występować, bo ma... zapalenie spojówek.

"Wróbel" niezmiennie nie przyznawał się do winy. - Niewinnych nie ruszaliśmy. A jedyną zorganizowaną grupą, w jakiej brałem udział, był pochód pierwszomajowy - mówił, prosząc o uniewinnienie. Prokuratura jednak zarzucała mu i jego kolegom wiele. Posługiwanie się fałszywymi dokumentami, jazda kradzionym samochodem, czy kilkakrotnie zatrzymanie z bronią to były zarzuty z gatunku drobnych. Te grubsze to na przykład wydarzenie z marca 1996 roku, gdy miał przyjść z nieznanym mężczyzną do komisu samochodowego w Chwaszczynie i zażądać 20 tys. dolarów. Ponieważ pracownicy nie byli skorzy do uiszczenia żądanej kwoty, kazał jednemu powąchać kanister, a następnie oblał go benzyną. Na szczęście nie doszło do podpalenia. Prokuratura zarzucała mu również porwanie i znęcanie się nad "Maliniakiem" i Olegiem B. Najbardziej wstrząsające jednak były zeznania Waldemara B. "Escobara": - Po tygodniu przetrzymywania pozwolono mi skorzystać z toalety. Wtedy też dostałem pierwszy posiłek: filiżankę wody i kromkę chleba. Wielokrotnie przeładowywano mi przy głowie kałasznikowa, grożąc jego użyciem. Porwano moją matkę i na moich oczach ją bito. Przestępcy chcieli od Waldemara B. okupu 70 tys. dolarów.

****
Jednak nie wszyscy pokrzywdzeni byli skłonni do składania przed sądem zeznań. Powodem mógł być fakt, że na kilka dni przed rozpoczęciem procesu ktoś ostrzelał samochód "Maliniaka". Amnezji dostali więc między innymi ochroniarz i właściciel agencji towarzyskiej z Bolszewa. Choć podczas śledztwa chętnie wskazywali na "Strusia" i "Daltona", jako na mężczyzn, którzy do nich strzelali i żądali trzech tysięcy dolarów, w sądzie zeznania odwołali, twierdząc, że nie będą kopać sobie grobu. Biznesmen, który w 1996 roku został dotkliwie pobity, złamano mu kręgosłup i rękę ,nie chciał powiedzieć, kto na niego napadł. - Wyszedłem z lokalu Max we Wrzeszczu i ktoś uderzył mnie w głowę - zeznał. Lukami w pamięci wykazał się też człowiek, który z trzema kolegami miał sprzedać grupie "Wróbla" ciężarówkę. Gangsterzy więzili całą czwórkę przez kilka godzin, a jednego podczas próby ucieczki postrzelili. Nie udało się też potwierdzić najcięższych podejrzeń.

Śledczy podejrzewali bowiem, że gangsterzy z grupy "Wróbla" mogli stać za zabójstwem w 1996 roku Jarosława M. ps. "Pająk", z zawodu socjologa, z zamiłowania oszusta, który miał na swoim koncie wyroki za oszustwa bankowe. Ostatni raz widziano "Pająka" żywego na ul. Świętojańskiej, gdy kilku mężczyzn wywlekało go z lombardu. Potem w domku jednorodzinnym na obrzeżach Gdyni, gdzie mieszkał, znaleziono ślady krwi i odciski palców sześciu mężczyzn z grupy "Wróbla". Jednak ciała "Pająka" nie było, a jak nie ma zwłok, to nie ma przestępstwa. Na dodatek jedyną osobą, która miała widzieć zabójstwo "Pająka" był 22-letni wówczas gdynianin. Jednak zeznań nie zdążył złożyć. Znaleziono go martwego w jego mieszkaniu. Oficjalnie przedawkował amfetaminę.

****
Pomimo wielu problemów "Wróbli" udało się skazać, choć prokuraturze nie udało się udowodnić, że mężczyźni tworzyli zorganizowaną grupę przestępczą. Zdaniem sądu bowiem w gangu nie było jednego wyraźnego przywódcy.
W połowie grudnia 1999 r. zapadły pierwsze wyroki. Największą karę - 12 lat więzienia - sąd wymierzył "Tysonowi", uznając, że działał z wyjątkową brutalnością i dokonał najwięcej czynów wymienionych w akcie oskarżenia. "Wróbel", "Franz" i Jacek W. mieli pójść za kratki na 11 lat, "Wróbel" dodatkowo utracił prawa publiczne na osiem lat i miał zapłacić 30 tys. zł grzywny. Andrzej G., "Dalton", "Dziki" i "Struś" skazani zostali na 10 lat, pozostali otrzymali wyroki od 2 do 9 lat więzienia. Na poczet kar sąd zaliczył wszystkim oskarżonym wcześniejszy pobyt w areszcie. Ale to nie był koniec...

W marcu 2001 r. Sąd Apelacyjny w prowadzeniu sprawy dopatrzył się istotnych uchybień, uchylił więc niektóre wyroki, uprawomocnił inne, wymierzając kary od roku ograniczenia wolności do 10 lat więzienia i przesłał sprawę do ponownego rozpatrzenia przez Sąd Okręgowy. Latem 2002 roku Andrzej G. i Jarosław P. ps. "Dalton" poczuli się skrzywdzeni przez polski wymiar sprawiedliwości. Złożyli więc skargę do Trybunału Praw Człowieka, twierdząc, że przez sześć lata bezpodstawnie przetrzymywani byli w areszcie tymczasowym. Nie domagali się odszkodowania, twierdzili, że walczą o zasady, a pomocy udzieliła im Helsińska Fundacja Praw Człowieka.

****
Przed wejściem na salę rozpraw, specjalnie na potrzeby procesu, zamontowano bramkę wykrywającą metale. Wcześniej w jednej ze ścian wykuto otwór, przez który miały wchodzić osoby wymagające specjalnej ochrony, bowiem zeznawało kilku świadków incognito. Skuci kajdankami oskarżeni składali zeznania w specjalnej, kuloodpornej, szklanej klatce. Tak wyglądał proces tzw. klubu płatnych zabójców. O jego działalności napiszemy w kolejnym odcinku naszego cyklu.

od 7 lat
Wideo

Nowi ministrowie w rządzie Donalda Tuska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Mafia narodziła się kiedyś w Trójmieście. Jak "Maliniak" wbił gwóźdź do trumny gangu - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto