Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mafia narodziła się w Trójmieście. Dziś o "wyczynach" Jana P. znanego jako "Tygrys"

Filip Orlewicz
"Tygrys" i jego kompani trzęśli Stogami przez wiele lat. Fot. R. Kwiatek/archiwum
"Tygrys" i jego kompani trzęśli Stogami przez wiele lat. Fot. R. Kwiatek/archiwum
Stogi to stara dzielnica Gdańska. Gdy ktoś ma problem, idzie tu do "Tygrysa", a nie do policji. Ta bowiem bywa skuteczna tylko czasami, a Jan P. ps. "Tygrys" zawsze, gdy chce.

Stogi to stara dzielnica Gdańska. Gdy ktoś ma problem, idzie tu do "Tygrysa", a nie do policji. Ta bowiem bywa skuteczna tylko czasami, a Jan P. ps. "Tygrys" zawsze, gdy chce. Choć uważany jest za najważniejszego gangstera Stogów, oburza się bardzo, gdy ktoś kojarzy go z przestępczym podziemiem. Mimo wielu procesów, jakie toczyły się z jego mniejszym lub większym udziałem, nigdy nie został skazany prawomocnym wyrokiem. Jedni nazywają go "królem Stogów", inni... mistrzem unikania rozpraw sądowych. Przez lata jawnie kpił sobie z wymiaru sprawiedliwości, nie stawiając się przed oblicze sądu. Bywał aresztowany, wypuszczany za kaucją, przymusowo doprowadzany. Wszystko na nic, był bezkarny. To przy okazji jednej z rozpraw sądowych w 2003 r. roku sędzia Jacek Hyla, ówczesny rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Gdańsku, powiedział: - Potrzebna jest zmiana przepisów dotyczących przebiegu procesów. Stawiennictwo oskarżonego na rozprawie powinno być przywilejem, który może wykorzystać bądź nie. Obecnie jest ono czynnikiem niezbędnym do prowadzenia rozprawy. Robimy wszystko, by proces Jana P. wreszcie się rozpoczął.

***
Tymczasem ze słów sędziego "Tygrys" niewiele sobie robił. Zwłaszcza że w mistrzowskim unikaniu wymiaru sprawiedliwości pomagał mu jego adwokat i kolega, mecenas Piotr P. - do niedawna gwiazda trójmiejskiej palestry. Do niedawna, bowiem w kwietniu 2005. , krótko po swoim aresztowaniu, został wyrzucony z grona adwokackiej braci.
Wszystko związane było z tzw. aferą w trójmiejskim wymiarze sprawiedliwości, którą skrupulatnie zajmowały się media. Akt oskarżenia w jej sprawie trafił do gdańskiego sądu w kwietniu 2007 r. Na sędziowskim stole pojawiły się aż 63 tomy akt, a zarzutami objęto 27 osób. Byli wśród nich adwokaci, prokurator, dwoje sędziów i policjanci. Do dziś na ławie oskarżonych zasiada 13 osób. Byłemu już mecenasowi Piotrowi P. postawiono aż 40 zarzutów. Większość dotyczy przyjmowania łapówek od oskarżonych za korzystne dla nich rozstrzygnięcia w sądzie. Zdaniem prokuratury, Piotr P. w latach 2002-2003, powołując się na wpływy w sądach i prokuraturach województwa pomorskiego, miał obiecywać za pieniądze różnego rodzaju sprawy, np. uchylenie bądź odstąpienie od tymczasowego aresztowania, wyrok w zawieszeniu lub umorzenie postępowania, za co miał dostawać od klientów od 4 do 50 tys. zł. W załatwieniu niektórych spraw mieli mu m.in. pomagać sędzia Magdalena P. i prokurator Bogusław J. Od 2004 roku sprawę prowadziła Prokuratura Apelacyjna w Białymstoku, potem - według właściwości - akta trafiły do Gdańska. Jednak, gdy z orzekania w niej wyłączyli się tutejsi sędziowie, Sąd Najwyższy przydzielił sprawę Koszalinowi. Piotr P. odsiedział za kratami trzy lata, opuścił areszt cztery miesiące temu. Nie przyznał się do żadnego zarzutu. Postanowienie o wypuszczeniu byłego mecenasa na wolność natychmiast zaskarżył białostocki wydział przestępczości zorganizowanej Prokuratury Krajowej. Sąd apelacyjny zaskarżenia nie uwzględnił. Piotr P. odpowiadać więc będzie dalej z wolnej stopy. Więzienną celę zamieniono mu bowiem na 20 tys. zł poręczenia majątkowego, zakaz opuszczania kraju i dozór policji. Piotr P. zyskał niegdyś sławę w półświatku dzięki wyjątkowej skuteczności. W latach 90. reprezentował przed sądem m.in. szefa Elgazu Janusza Leksztonia. Bronił w największych procesach mafijnych na Wybrzeżu: "Nikosia" czy "Szwarzeneggera". Reprezentował i przyjaźnił się z "Tygrysem"...

***
Pierwsze medialne wieści o "Tygrysie" pochodzą z początku lat 90., kiedy to uparcie nie stawiał się na wezwania wysyłane mu przez urzędników skarbówki. Trudno się więc było dziwić, iż decyzja wydana przez tę instytucję nie była dla niego korzystna. Jednak Jan P. nie zamierzał fiskusowi zanosić pieniędzy, a odwołał się do Izby Skarbowej. Akta trafiły do Naczelnego Sądu Administracyjnego, który zdecydował, że procedurę trzeba powtórzyć, tym razem z osobistym udziałem Jana P. Dokumenty jednak krążyły na tyle długo, że sprawa przedawniła się, a "Tygrys" śmiał się fiskusowi w nos. Drugi raz śmiał się w nos prokuraturze w Pruszczu Gd. W połowie lat 90. oskarżyła go ona o pobicie dyrektora szkoły, w której uczył się jego syn. Zaczęło się od tego, że młody P. posądzony został o kradzież, a dyrektor zażądał przeniesienia chłopca do innej placówki. "Tygrys" nie mógł pozwolić na taki afront, pojechał do szkoły. Potem zeznania już się różnią. Podczas rozprawy przed sądem dyrektor twierdził, że Jan P. napluł na kartkę i próbował mu ją przykleić do czoła. Na tyle skutecznie, że dyrektor ocknął się w pobliskim rowie w wapnie ze złamaną ręką. "Tygrys" oczywiście twierdził, że jest niewinny. Sąd Rejonowy w Gdańsku uwierzył "Tygrysowi" i umorzył warunkowo sprawę, twierdząc, iż dyrektor do rowu wpadł przypadkowo, a o umyślnej winie Jana P. nie ma co mówić. "Tygrys" został ukarany zaledwie tysiącem złotych grzywny, sąd uznał bowiem, że "miał obniżoną zdolność do pokierowania swoim czynem".

***
W kwietniu 1996 r. wokół "Tygrysa" - wówczas właściciela kantorów wymiany walut - zaczyna robić się gorąco. Wszystko za sprawą śledztwa, jakie prowadzi prokuratura w Białymstoku, gdzie trafiły doniesienia o przemycie aut przez przejścia w Kuźnicy i Ogrodnikach. W akcji zatrzymania ośmiu podejrzewanych mężczyzn bierze udział aż 160 policjantów, którzy blokują ulice, by nie dopuścić do ucieczki. Znajdują broń, niewielkie ilości narkotyków, policyjne mundury, dowody rejestracyjne, zajmują 26 samochodów. Jan P. i jego kompani trafiają do aresztu. Akt oskarżenia wpływa do gdańskiego sądu w styczniu 1998 r. Nikt wówczas nawet nie przypuszcza, że na rozpoczęcie procesu czekać będzie trzeba aż... 5 lat! Prokuratura zarzuca "Tygrysowi" i jego przyjaciołom (w tym bratu) handel kradzionymi samochodami, głównie mercedesami, nielegalne posiadanie broni, posługiwanie się sfałszowanymi dokumentami i wymuszenia haraczy. Zdaniem śledczych, grupa miała przemycić 80 kradzionych w Niemczech i Belgii samochodów wartych kilka milionów złotych za wschodnią granicę, głównie do Rosji. W rozpracowanie gangu zaangażowani byli pracownicy Interpolu i policjanci z Litwy. Jednak 4 miesiące później "Tygrys" opuszcza areszt, a do października tego samego roku wychodzi zza kratek kolejnych siedmiu członków gangu. Wszyscy mają odpowiadać z wolnej stopy. "Tygrys" znowu śmieje się wymiarowi sprawiedliwości w nos. I śmiał się będzie jeszcze przez wiele lat...
Termin rozprawy wyznaczono na 1 lipca 1998 r. Adwokat Jana P. przedstawił sądowi zwolnienie lekarskie swego klienta, wystawione przez onkologa i psychiatrę. A że, oprócz chorego "Tygrysa" na sali rozpraw nie pojawiło się trzech adwokatów innych oskarżonych, sąd odroczył rozprawę do października i zlecił zbadanie Jana P. przez biegłego sądowego. Ten potwierdził istnienie ciężkich przypadłości u "Tygrysa", chroniących go przed wymiarem sprawiedliwości przez kolejne miesiące. Jednak w czerwcu 1999 r. sąd powoli zaczynał mieć dość forteli "Tygrysa" i jego pełnomocnika. Zakwestionował kolejne zaświadczenie lekarskie, tym razem od diabetologa i specjalisty chorób wewnętrznych. "Tygrys" trafił za kratki. Na krótko, bowiem po przesłuchaniu lekarza sąd areszt uchylił, a sprawę Jana P. wyłączył do odrębnego postępowania, by nie opóźniać toku procesu.
Schorowany "Tygrys" do sił wracał nadzwyczaj szybko. W tym samym miesiącu, kiedy to po raz pierwszy miał stawić się przed obliczem Temidy (w lipcu 1998 r.), pobił najpierw właściciela lokalu Big Johnny - mieszczącego się nomen omen obok Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, zdemolował lokal i w końcu rzucił się na trzech policjantów, którzy przyjechali na interwencję. Pobity restaurator nie żądał ścigania "Tygrysa", policjanci wprost przeciwnie. Wskórali jednak tyle, że dopiero po niemal 5 latach, czyli 7 marca 2003 r., Sąd Rejonowy w Gdańsku wydał orzeczenie, iż ze względu na "ograniczoną zdolność rozpoznania czynu przez oskarżonego" i jego "niską szkodliwość społeczną" warunkowo umarza postępowanie na rok. Dwa tygodnie po tym orzeczeniu Jan P. wywołał kolejną burdę, tym razem w "Karczmie Polskiej" w Sopocie. Ale o tym w kolejnym odcinku...

***
Tymczasem, niemal 3 lata przed tym faktem - we wrześniu 2000 r. - pijanego "Tygrysa" zatrzymano w agencji towarzyskiej w Gdańsku. Stało się to niejako przy okazji, bo policjanci i Straż Graniczna przeprowadzali w kilku agencjach zmasowaną akcję przeciwko nielegalnym imigrantom. Jana P. odstawiono do izby wytrzeźwień. W trakcie zatrzymania nie chciał pokazać dokumentów i naubliżał funkcjonariuszom, za co stanął potem przed obliczem kolegium. Dla sądu to już było za wiele. W październiku 2000 r. zakazał "Tygrysowi" opuszczania kraju i odebrał paszport. Miesiąc później Jan P., po raz pierwszy od dwóch lat, przyszedł na rozprawę, jednak... nie stawił się dla odmiany inny oskarżony, którego zwolnienie, dostarczył Piotr P., adwokat "Tygrysa". Kolejne rozprawy, na które stawiał się bądź nie, nie przeszkadzały Janowi P. w prowadzeniu działalności gospodarczej. W listopadzie tego samego roku głośno zrobiło się o licytacji pewnej posesji przy ul. Sokolej na Stogach. Działka o powierzchni 710 m kw. z tzw. obiektem mieszkalno-usługowym, warta na owe czasy ponad 82 tys. zł, była łakomym kąskiem. Choć chętkę miało na nią wiele osób, nagle wszyscy odpuścili, gdy na licytacji pojawił się "Tygrys". To były lata, gdy Jan P. uchodził za osobę numer 1 w gdańskim podziemiu. A Stogi nieodłącznie kojarzyły się z kradzieżami paliwa z rurociągu Rafinerii Gdańskiej. Dlatego, gdy w grudniu 2001 r. nowym szefem CBŚ w Gdańsku został Jarosław Marzec, postanowił konsekwentnie zakręcać paliwowe kurki, z czym policja nie mogła sobie poradzić od lat. Uważał, że tym samym odetnie "Tygrysa" od rzekomego źródła dochodu. Bo jeśli kradły grupy ze Stogów, to zdaniem Marca i "Tygrys" zamieszany być w to musiał. CBŚ zainteresowało się też szczęściem, jakie "Tygrys" miał w sądzie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Giganci zatruwają świat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Mafia narodziła się w Trójmieście. Dziś o "wyczynach" Jana P. znanego jako "Tygrys" - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto