Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nie wiadomo nawet, jak się ta heca z torbami zaczęła

Ferdynand Głodzik
Ferdynand Głodzik
Tomasz Nieciecki
Przymuszony przez rodzinę uległem w końcu atmosferze przedświątecznej zakupowej gorączki. Nie przepadam za tą ciżbą ludzi i drucianych wózków, za długaśnymi kolejkami do kasy, za tym dobijaniem się do regałów wiecznie obleganych przez pazernych i ciekawskich.

Nie było jednak rady. Trzeba jak co roku przejść ten męczący rytuał.Pierwsze wrażenia tłoku objawiły się już na parkingu.
Przed laty powiadano, że aby skomplikować ludziom życie, wystarczy im ponumerować siedzenia w autobusie. Nieraz przekonywałem się o trafności tego porzekadła, widząc tęgie kobiety przepychające się w obie strony w wąskim przejściu między siedzeniami z wypchanymi do granic zdrowego rozsądku torbami podróżnymi. To jednak było dawno. Od tego czasu wymyślono znacznie okrutniejsze sposoby dręczenia ludzi.Takim wymysłem jest plac przeznaczony zarówno do ruchu pieszego, jak i dla samochodów. Koszmarny parking przed marketem. Ani kierowcy, ani piesi nie czują się na nim swobodnie, a do tego wzajemnie sobie przeszkadzają. Gdy usiłowałem jakoś dotoczyć się do wolnego miejsca na parkingu, przede mną zaparkował spory samochód dostawczy z krzykliwą reklamą wymalowaną na bokach i ekscytującą nazwą firmy: „Bies Straganow!” Z samochodu wylazł krępy, krótko ostrzyżony facet z komórą przy uchu, w rozpiętej skórzanej kurtce, z której wylewał się spory brzuch.
Lawirując między regałami, powoli wypełniałem listę zakupów.W tasiemcowej kolejce do kasy kilka osób przede mną ustawił się rzeczony Bies Straganow z wózkiem wyładowanym czubato całymi pakietami towarów, którym nie miałem ochoty bliżej się przypatrywać.To dziwne, że czas płynie najwolniej wtedy, gdy za wszelką cenę chciałoby się go skrócić. Na przykład w kolejce do kasy. Pokrętny wąż kolejkowiczów, garbaty wyładowanymi czubato wózkami topniał powoli.Znużona kasjerka wolnymi choć regularnymi ruchami przesuwała kolejne towary przed czytnikiem. Jakaś starsza kobieta zapłaciła rachunek i pośpiesznie ładowała swoje cenne zakupy do cienkiej torby foliowej. Gdy odeszła od kasy, torba pękła pod ciężarem zawartości, wypadł z niej jakiś słoik z gulaszem czy klopsikami i rozbił się o podłogę.
Bies Straganow, który właśnie przeładowywał swoje zakupy ponownie do wózka, pośliznął się na zawartości rozbitego słoika i runął jak długi na ziemię, uderzając po drodze masywną głową w barierki.Włączył się system alarmowy, podbiegł ochroniarz z zamiarem udzielenia pomocy czerwonemu ze złości delikwentowi.
Zawsze mnie zastawia, jakim cudem te cienkie foliowe torby, które nie mogą udźwignąć nawet kilku butelek czy słoików, mają być najtrwalszym geologicznym świadectwem naszej cywilizacji dla przyszłych pokoleń.Wyrzucane do śmieci jako bezużyteczne i dziurawe będą podobno zalegać na wysypiskach śmieci, a potem w ziemi na bardzo długie lata.Dawno minęły czasy, gdy klient przynosił do sklepu ze sobą własną torbę na zakupy, choćby płócienną. Zwyczaj oferowania klientowi torby foliowej do pakowania zakupów przy kasie nie był kiedyś znany.Bywało, że klient, który zapomniał torby, nie mógł zrobić zakupów, bo nie miał ich w czym wynieść ze sklepu.
W myślach przeniosłem się wstecz o szmat czasu do małego miasteczka, w którym i mnie zdarzało się zapominać torby i taszczyć potem w rękach do domu kilka najniezbędniejszych artykułów pierwszej potrzeby. Czasem ekspedientka GSowskiego sklepu znajdowała jakieś wyjście dla nieporadnego zapominalskiego, ale były to rzadkie przypadki. Dla niektórych przybywających na zakupy z okolicznych wsi ratunkiem był Wuja Ignac.
 
Nie wiadomo nawet, jak się ta heca z torbami zaczęła. Prawdopodobnie Ignacowa, robiąca w Geesach w mięsnym wysłała kiedyś kogoś z krewnych czy bliższych znajomych do swojego domu po torbę, no i tak się zaczęło. Wuja Ignac prowadził w miasteczku nieźle prosperujący warsztat rymarski. Przypadkowi goście spośród znajomych i dalszych krewnych nie byli zbyt mile widziani, chociaż ich wizyty nie zdarzały się często. Wuja Ignac wskazywał takiemu torbaczowi krzesło i - nie przerywając pracy - spoza odchylonych okularów prowadził z gościem niespieszny dialog. Rozmowy to były przeważnie nijakie, bo i o czym tu gadać. Przyjdzie na przykład taki Plesiewiak z podniesionym kołnierzem, w czapce naciśniętej głęboko na uszy, z oczami solonego śledzia, rozsiada się i bajdurzy. A to krowa mu się ocieliła, a to wiosna była za zimna, lato za suche, a to wapna zabrakło w geesach i takie tam. Ulubionym tematem Plesiewiaka było jednak drutowanie świń. Mógłby o tym godzinami.Wuja Ignac nasłuchał się tego tyle, że nieraz był już gotowy zadrutować Plesiewiaka, byle tylko przestał gadać. Gdy wuja Ignac, gryząc sfatygowanymi nieco zębami wędzonkę czy świąteczną szynkę, natrafiał na coś twardego, nieraz wydawało mu się, że trafił na drut Plesiewiaka.W końcu Plesiewiak dochodził do sedna sprawy: prosił o pożyczenie torby, bo akurat przypomniał sobie o niej, jak siedział już w autobusie do miasteczka i nie sposób było się wracać.
Wuja Ignac wygrzebywał z szuflady sfatygowaną szmatę z uszami i z grzeczną miną wręczał potrzebującemu, chociaż w myślach najchętniej dołożyłby do tej torby jeszcze kij, a może i zdzielił nim Plesiewiaka po grzbiecie, byle się szybciej wynosił.Torby przeważnie wracały do właściciela po dłuższym czasie, chociaż czasem sfatygowane nieco. Bo też i różne towary w nich przenoszono, od ogórków i kapusty, do gwoździ trzycalowych.Z tymi gwoździami był rzeczywiście problem, bo nijak je schować do kieszeni, a prosić Kubalskiego w sklepie żelaznym o torbę lub cokolwiek, do czego można było wsypać gwoździe, nie przyszło nikomu do głowy. Kubalski zawsze w tym samym lekko przekrzywionym kaszkiecie przypominającym łeb gwoździa świeżo wyciągniętego ze starej belki, w lekko przybrudzonym fartuchu roboczym, mrukliwy, z nieco szorstką miną, jak geesowska mumia. Prosić takiego o torbę to tak, jakby proponować, aby napompował nafty wprost do kieszeni, zamiast do bańki lub butelki.
Byłem niedawno w tym miasteczku. W sklepie żelaznym Kubalskiego jest teraz Mini Sam czynny bodaj całą dobę, a dom po Wuju Ignacu wykupiło jakieś podejrzane towarzystwo zjeżdżające się tam najwyżej w weekendy. Nikomu chyba nie przyszłoby do głowy iść tam po torbę.Przypadkowemu gościowi co najwyżej zarzuciliby torbę na łeb i solidnie go obili, a może i nawet okradli.
Kasjerka wydała resztę stojącej przede mną klientce. Moje zakupy powoli podjeżdżały na taśmie do kasy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto