Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O miejscach ustępowych, czyli popularnych „sławojkach”. Miały orędownika w randze ministra

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
„Brudne podwórze często jest źródłem choroby (…)” — pisał w 1929 r. doktor M. Kacprzak w poradniku pt. „Zdrowie w wiejskiej chacie”. „Chodzi po niem wszystek inwentarz i drób, chodzą ludzie swoi i obcy, jeżdżą wozy, na podwórze wyrzuca się wszystko, z obory i z mieszkania, nic więc dziwnego, że ziemia jest tam znacznie bardziej zanieczyszczona niż w polu. Dodajmy, że wszystko co człowiek sam zanieczyścił, jest dla niego znacznie bardziej szkodliwe niż to, co jest zanieczyszczone przez inwentarz”.

Poradnik był adresowany głównie do mieszkańców polskich wsi. Doktor Kacprzak próbował im wpoić podstawowe zasady higieny. Nie tylko on. Podejmowano też wiele inicjatyw w tej dziedzinie. Tak powstały m.in. popularne „sławojki”.

Nowatorskie rozwiązanie

„Z mieszkania wynosimy chorobę na podwórze, a z podwórza znowu wnosimy ją do swego mieszkania lub do sąsiada (…)” - tłumaczył Kacprzak. „Podwórze trzeba choć raz na tydzień uprzątnąć, zamieść, doprowadzić do takiego stanu, żeby człowiek mógł chodzić bez obawy ubrudzenia się w błocie, w nieczystościach zwierzęcych lub nawet ludzkich”.

Aby tak się nie stało, według poradnika, należało zastosować nowatorskie w tym czasie rozwiązanie. Gospodarze powinni wybudować „miejsce ustępowe”, czyli wychodki. Argumentów, które przemawiały za takim rozwiązaniem nie brakowało.

„Kto z nas, obznajomiony z warunkami wiejskimi, nie myśli ze wstrętem o tej stodole, pod którą chodzą wszyscy: rodzice i dzieci, kobiety i mężczyźni, starzy i młodzi, siadając jedni na oczach drugich, o stodole, obok której chyba tylko na szczudłach można by przejść, nie zabrudziwszy się odchodami własnemi lub cudzemi (…)” — pisał z dezaprobatą Kacprzak. „Dla załatwienia tej potrzeby musi być specjalne miejsce, gdzie by deszcz nie padał, gdzie by człowiek był sam jeden i nie potrzebował patykiem opędzać się od zwierząt domowych”.

Według Kacprzaka „ustęp więcej świadczy o kulturze człowieka niż mieszkanie”. Jednak nawet gdy w niektórych miejscowościach były takie przybytki budowane, ich stan pozostawiał wiele do życzenia. Należało to zmienić.

„Sam budyneczek jest marny, chyboczący się za każdym stąpnięciem, z drzwiami na jednej połamanej zawiasie, z kawałkiem sznurka zamiast haczyka” — opisywał takie „wygódki” dr Kacprzak. „Człowiek znajdujący się tam, albo spuszcza oczy i udaje, że go inni nie widzą, albo chrząkaniem już z daleka oznajmia, żeby nie wchodzili. Wokoło, ze wszystkich stron ustępu, w środku nawet na ścianach — wszędzie, widać ohydne zanieczyszczenia”.

Folgowanie za stodołą

Doktor Kacprzak podawał w poradniku dokładny instruktaż wykonania prawidłowej „wygódki”. Pisał, że taki przybytek należy postawić daleko od studni, a potem wytyczyć do niego „twardą ścieżkę”, aby podczas deszczu nie przeskakiwać z kamienia na kamień. W środku musiała być deska, na której można było usiąść (ważne, aby nie umieszczać jej zbyt wysoko, bo wtedy nie będą mogły z ustępu korzystać dzieci). W niej powinien znajdować się otwór o odpowiedniej wielkości. Pod budką kopano dół i umieszczano zbiornik (drewniany lub cementowy) do którego trafiały fekalia.

Według Kacprzaka taki budyneczek musiał być na tyle szczelny, aby nie dostawały się do niego muchy i robactwo. Powinny się tam znaleźć jedne drzwi, a w nich niewielki otwór, który pełni funkcje wentylacyjną i dekoracyjną (wycinano go np. w kształcie serduszka).

Tego typu wychodki nie od razu się przyjęły. Znalazł się jednak polityk, który niestrudzenie je propagował. Powszechnie mówiono nawet o jego „klozetowej manii”. Nazywał się Felicjan Sławoj Składkowski. Był związany ze Szczebrzeszynem. Dlatego wieści o różnych, ekscentrycznych wyczynach i nowościach propagowanych przez tego człowieka krążyły po miasteczku.

Składkowski był jedną z najbardziej znanych postaci II Rzeczpospolitej. Urodził się 9 czerwca 1885 r. w Gąbinie. Ukończył Męskie Gimnazjum Rządowe w Kielcach. W 1904 r. rozpoczął studia medyczne na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego. Po wybuchu I wojny światowej wstąpił do Legionów Polskich. Był m.in. lekarzem w 1 Pułku Piechoty Legionów, a potem naczelnym medykiem 5 Pułku Piechoty Legionów.

Składkowski w WP dosłużył się rangi generała dywizji (walczył m.in. w bitwie pod Kostiuchnówką). 13 maja 1926 r. (w czasie tzw. przewrotu majowego) Józef Piłsudski mianował go komisarzem rządu dla Warszawy. Potem jego kariera potoczyła się błyskawicznie. Już 2 października 1926 r. został ministrem spraw wewnętrznych, a 15 maja 1936 r — premierem RP (pełnił tę funkcję do 30 września 1939 r).

Podczas wojskowej praktyki Składkowski zauważył, że wielkie straty może powodować także brud i brak latryn. Dlatego po wojnie, jako minister i premier, walczył z plagą chorób szerzących się nie tylko w armii (była to cholera, tyfus, czerwonka, grypa). Jak zauważył, wiele z nich rozprzestrzeniało się poprzez „powszechne folgowanie sobie za stodołą”.

Grymaśna pacjentka

„Dość częstym gościem bywał w Szczebrzeszynie gen. Sławoj Składkowski. W czasie wypadów służbowych często wstępował tu na kilkanaście godzin, by odwiedzić matkę i siostrę, dyrektorową Niedzielską (miała na imię Mirosława, była żoną Tadeusza Niedzielskiego, dyrektora Seminarium Nauczycielskiego w Szczebrzeszynie — dop. autor)” — pisał w swoim dzienniku dr Zygmunt Klukowski. ”(Druga) rodzona siostra Sławoja, Dobrosława, była nauczycielką szkoły powszechnej w Senderkach, niedaleko Józefowa”.

Zygmunt Klukowski poznał Składkowskiego w 1925 r. Doktor zetknął się z nim gdy zachorowała Dobrosława. „Stwierdziłem u niej tyfus plamisty. Nie chcąc brać na siebie odpowiedzialności i obawiając się grymaśnej pacjentki w szpitalu, poradziłem, żeby dano znać Sławojowi, może by ją samolotem sanitarnym przewiózł do Warszawy” — czytamy w zapiskach Klukowskiego. „Sławoj natychmiast przyjechał, ale koleją, kategorycznie oświadczył rodzinie, że nie myśli tyfusu plamistego zawozić do stolicy i kazał ją umieścić u mnie w szpitalu”.

Wizyta Składkowskiego była w Szczebrzeszynie wydarzeniem, które nie mogło pozostać bez echa. Tyle, że wypadła jakoś mało reprezentacyjnie. „Nie lada sensacja była w miasteczku, gdy środkiem jezdni transportowano na noszach chorą do szpitala, w otoczeniu matki, siostry, dyrektora Seminarium i z kroczącym obok Sławojem” — wspominał Klukowski. „Zdarzyło się to w grudniu, mróz był dość tęgi. W pewnym momencie Sławoj przykrył chorą siostrę swym generalskim płaszczem, a sam szedł tylko w mundurze, co wywołało jeszcze większą uciechę wśród coraz liczniejszego tłumu gapiów”.

Kolejna wizyta Składkowskiego w Szczebrzeszynie także utkwiła doktorowi w pamięci. „Przyjechał do dyrektorostwa Niedzielskich na chrzciny syna Rafała” — pisał w innym miejscu Klukowski. „Przy kolacji, jako ojciec chrzestny, wygłosił skandalicznie frywolne przemówienie, którym nawet zaślepiona matka była zgorszona. Za każdą swoją bytnością opowiadał mnóstwo kawałów i przygód (…). A mówił tak obrazowo i z humorem, żeśmy się pokładali ze śmiechu”.

Okaz pierwszorzędny

Do legendy przeszła pewna podróż. Doszło do niej w okolicznościach, które należy wyjaśnić. Otóż Składkowski w latach 20. przebywał przez kilka miesięcy w Paryżu. Tam poznał kobietę, którą uznał za… kolejną damę swego serca. Była ona rodowitą Hiszpanką. Składkowski przeprowadził szybko rozwód z pierwszą żoną, po to by poślubić tę kobietę.

„Rodzina (Składkowskiego) nie bardzo była z tego zadowolona, a dyrektorowa Niedzielska, z właściwym sobie złośliwym dowcipem dowodziła, że: Sławek zawsze lubił studia etnograficzne” — pisał Klukowski. I dodał: „Była to najczystszej krwi Hiszpanka z bogatej rodziny (…). Okaz to był pierwszorzędny! Mieliśmy na co patrzeć”. 

Bo Składkowski bywał z Hiszpanką także w Szczebrzeszynie (spacerował z nią m.in. po pobliskich Niedzieliskach). Pewnego razu zaprosił Klukowskiego do Warszawy. Mieli tam pojechać pięknym, otwartym i ogromnym „austro-daimlerem”. Minister zasiadł za kierownicą, obok niego Hiszpanka, a z tyłu doktor Klukowski oraz… generalski szofer.

„Jazda była kawaleryjska i urozmaicona. W Izbicy Sławoj miał przemowę do świni, która zatarasowała szosę (…). W lesie za Krasnymstawem nagle stanęła ostro zahamowana maszyna i usłyszeliśmy tubalny głos Sławoja: jeneralna inspekcja lasu, panie na lewo, panowie na prawo! (…). Nawaliła potem kicha. Sławoj z pasją sam rzucił się do lewarowania auta i zakładania zapasowego koła, szofer mu tylko przy tym pomagał” — pisał Klukowski. „Na pewnym odcinku szosy Sławoj wziął szybkość dobrze ponad 100 kilometrów na godzinę. Hiszpanka upojona szaloną jazdą, objęła go wówczas za szyję i zaczęła całować”.

Klukowski i szofer struchleli. „Siedzieliśmy w milczeniu, ze strachem oczekując, co z tego wyniknie. Sławoj się nie poruszył, wpatrzony w szosę rozwijał szybkość” — czytamy w dzienniku doktora. „Wreszcie Hiszpanka uspokoiła się i wtedy dopiero Sławoj, trzymając lewą rękę na kierownicy i nie zmniejszając szybkości, zaczął prawą dłonią oddawać całusy”.

W końcu udało im się (także z innymi przygodami) dojechać do Warszawy. „Pojechaliśmy wprost do mieszkania Składkowskich, tuż obok wojskowego szpitala na Mokotowie. Zaciągnęli mnie jeszcze do siebie na wino, które we flaszkach, całymi koszami sprowadzano z Francji, ponieważ bez niego Hiszpanka nie mogła żyć” — wspominał Klukowski. „Mieszkanko mieli bardzo skromne o małych czterech pokojach. Absolutnie nic nie wskazywało na to, że jest to siedziba ministra spraw wewnętrznych”.

Ustępy… jak grzyby po deszczu

Składkowski nie przejmował się krytyką, czy „obśmiewaniem” jego upodobań. Zajmował za to gorliwie „ulepszaniem ładu i porządku”. Zalecał m.in. bielenie chłopskich chat wapnem, sadzenie drzewek oraz wprowadził zakaz stawiania z okazji przyjazdu różnych dygnitarzy „bram triumfalnych” z gałęzi i młodych drzewek. Zdjęcia sklepów spożywczych, które zawyżały ceny sprzedawanych produktów kazał zamieszczać w prasie. Sprawdzał też czy w Warszawie zamykane są klapy śmietników (czasami robił to podobno osobiście).

Składkowski był też jednym z inicjatorów akcji, która miała na celu „poprawę zdrowotności i świadomości higienicznej polskiego chłopstwa”. Dzięki niej w 1928 r. wprowadzono w życie nowe rozporządzenie „o prawie budowlanym”. Nakazywało ono budowę ubikacji na każdej zabudowanej działce.

Składkowski starał się, aby te przepisy weszły w życie (organizował m.in. liczne kontrole). W końcu ustępy zaczęły w kraju wyrastać jak grzyby po deszczu. Złośliwie nazywano je „sławojkami”. Składkowski uznał tę nazwę za „pieszczotliwą i wdzięczną”. Zauważył nawet, że gdy w wyrazie „sławojka” zamieniało się drugą literę na „r” ujawniała się wówczas „niedwuznacznie staropolska funkcja” takiego przybytku.

Dobre czasy dla ministra się jednak skończyły. Po klęsce wrześniowej na Składkowskiego spadł grad ciężkich oskarżeń (uciekł do Rumunii, potem osiadł w Londynie: zmarł tam 31 sierpnia 1962 r.). Mówiono, że jako premier był współodpowiedzialny za klęskę narodową. W PRL-u stał się natomiast symbolem bankructwa sanacji.

Nie jest to ocena sprawiedliwa (Polska nie miała przecież szans w walce z Niemcami i ZSRR). Składkowski nie był też „klozetowym maniakiem”. Miał za to wiele talentów administracyjnych. Dzięki niemu wygląd polskiej wsi zmienił się na lepsze (a ze „sławojek” korzystamy do dziś).

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zamosc.naszemiasto.pl Nasze Miasto