Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przygoda z jeździectwem zaczęła się od dziecięcego zauroczenia

Redakcja
Wojciech Alabrudziński
Trzynaście razy zaliczyła upadek. - Na siedemnaście lat w jeździectwie to chyba niezły wynik - mówi włocławianka Lidia Skurowska.

Zaczęło się od dziecięcego zauroczenia. - Miałam siedem lat, byłam z rodzicami nad Jeziorem Skrzyneckim - opowiada Lidka, która za kilkanaście dni będzie bronić pracę licencjacką na filologii polskiej w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej we Włocławku. - Ktoś przywiózł tam konie. I to była miłość od pierwszego wejrzenia!
Wcześniej Lidka jeździła na kucyku w Ciechocinku. To były dla niej niezapomniane chwile. Ale nad Skrzyneckim, uprosiwszy wcześniej rodziców, zaczęła brać całkiem już poważne lekcje jeździectwa. Dwa tygodnie wczasów minęły szybko. A pasja koniarska pozostała. Lidka zaczęła uczyć się jazdy w Bo-gucinie. - Mama co prawda miała trochę obaw, ale wolała pozwolić mi na to, niż słuchać o koniach przez dwadzieścia cztery godziny na dobę - wspomina włocławianka. Pierwszy upadek był jak chrzest. Zrzuciła ją klacz Karina, ale pozbierała się. Udało jej się nawet wsiąść w lesie, bez niczyjej pomocy na konia, co przy jej wzroście i filigranowej budowie nie było łatwe.
Wcześnie rozpoczęła też naukę skoków, ale już wkrótce doszła do wniosku, że adrenalina, związana z zawodami, jest jej niepotrzebna. Mimo iż jest wymarzoną amazonką, bierze udział w zawodach raczej okazjonalnie. Przez kilka lat związana była z ośrodkami jeździeckimi w Bogucinie, Dębicach, Witoszynie, by w końcu znaleźć swoje miejsce w klubie jeździeckim "Michelin". Była tu przez kilka lat wolontariuszką. - Jeździectwo to nie tylko przyjemność, trzeba także wziąć na siebie wiele obowiązków, łącznie z wyrzucaniem obornika - mówi Lidka. - To naprawdę nic wobec frajdy, jaką daje obcowanie z tymi zwierzętami.
Lidka ma swoje jeździeckie sympatie. Do dziś wzrusza się wspominając ukochane klacze: "Romantykę" i "Happy History". - Koń, o którego się dba i daje coś z serca, potrafi dziesięć razy bardziej się odwdzięczyć - przekonuje. Obecnie pracuje m.in. nad zajeżdżaniem koni, czyli najogólniej mówiąc - układaniem ich do jazdy. Podoba się jej metoda Monty Robertsa, Amerykanina, który jest zaklinaczem koni. To znaczy, że "czyta" z ich mimiki, ruchu ciała. - Ja też tak chcę - przyznaje.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Najatrakcyjniejsze miejsca do pracy zdaniem Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto